Część 4 - Szwedzka Laponia
Dzień 10 - PrzejazdKolejny dzień lampy. Błękitne niebo i 30 stopni po południu.
Kto by przypuszczał, że taka pogoda będzie się utrzymywać za Kołem Podbiegunowym?
Opuszczamy Lofoty i jedziemy w stronę kontynentalnej części Norwegii.
Wokół cały czas ciągną się łańcuchy górskie więc czas spędzam z nosem przy szybie podziwiając widoki.
Robimy chwilę przerwy w okolicach Narviku:
Po chwili przekraczamy granicę i jesteśmy na terytorium Szwecji:
Okolice przejścia granicznego:
Dalsza droga nadal obfituje w przepiękne widoki. Na horyzoncie góry, przy drodze jeziora.
Jezioro Tornetrask (chyba jedno z największych w północnej Szwecji):
Mijamy Kirunę - miasto/kopalnię - i późnym popołudniem dojeżdżamy na nocleg do Ice Hotel nad jeziorem Jukkasjarvi:
W końcu trochę komfortu! Wprawdzie lodowy hotel już się roztopił ale i tak jest zajebiście.
Wygodne łóżka, gulasz z renifera na kolacje, dżem z moroszki w sklepie. Lampa trzyma. Jest gites!
Dzień 11 - SchroniskoRano wpadamy na chwilę do miejscowego kościółka Saamów (Lapończyków):
Szybkie zakupy i jedziemy w kierunku Nikkaluokta.
W tej miejscowości zaczyna się szlak na najwyższy szczyt Szwecji - Kebnekaise.
Najpierw czeka nas 19 km dojścia do schroniska. Szlak po płaskim terenie poprzecinanym bagniskami, rzeczkami i tym podobnym wodnistym dziadostwem. Na szczęście jako, że od jakiegoś czasu pogoda jest piękna słońce pięknie całe błocko wysuszyło.
Idzie się całkiem dobrze, ścieżka szeroka i wygodna. Ludzi sporo ale bez porównania z tym co się dzieje latem w Tatrach.
Widok ze szlaku:
A tu helikopter z zaopatrzeniem dla schroniska:
Pierwszy popas robię sobie po 6 kilometrach nad jeziorem Laddjujarvi:
W sklepiku kupuję jakąś zimną colę w kosmicznej cenie i przyglądam się ośnieżonym szczytom z Kebnekaise po prawej.
Dalsza droga delikatnymi garbami dalej w kierunku schroniska.
Karłowate brzózki, kładki, strumyczki i tak przez następne 10 kilometrów.
W okolicach schroniska:
Samo schronisko STF Kebnekaise Fjallstation to kompleks kilku budynków z wypasioną kuchnią turystyczną, dobrze wyposażonym sklepem, restauracją i innymi pierdołami.
Gdy docieramy na miejsce zaczynam powoli myśleć o dniu jutrzejszym.
Trzeba będzie zrobić ok 1800 m przewyższenia a ostatnio na Moysalen dałem przecież dupy.
Cóż... Nie muszę się przynajmniej martwić, że zaskoczy mnie noc.
Plan układam prosty: wstaje 3 godziny przed resztą, idę sam swoim tempem, choćby i 20 godzin.
Zesram się a nie dam się!
Dobra plan ułożony. Dam radę!
Niestety szwedzka technologia rady nie dała. W schronisku pieprznęła jakaś pompa wodna i cały kompleks jest bez wody.
Na 400 osób jedna sławojka. Niezłe jaja. Tak więc okoliczne kszaczory zamieniają się w jeden wielki turystyczny kibel.
Z prysznica nici. Niech się martwią ci co muszą spać ze mną w pokoju!
Dzień 12 - Kebnekaise (ok 2110 m n.p.m.)Kebnekaise - najwyższy szczyt Szwecji - nie ma ustalonej stałej wysokości.
Jego szczyt pokryty jest czapo lodowo-śnieżną, wysokość szczytu zmienia się więc w zależności od jej wytapiania (za Wikipedią 2111-2123 m n.p.m.)
Około 5 rano jestem już gotowy do drogi. Na terenie schroniska kręcą się tylko nieliczne osoby.
Trzeba iść!
Kilkadziesiąt metrów za schroniskiem:
Nie udaje mi się przejść nawet kilometra gdy mam przed sobą pierwszą przeszkodę.
Przeszkodę, której się nie spodziewałem.
Lodowcowa rzeka. Zwykle malutka.
Ale przecież od paru dni jest lampa. Słońce grzeje 24 godziny na dobę i topi lodowiec.
Tak więc opcje są dwie:
1. Będę przez kilkanaście (może kilkadziesiąt) minut szukał jakiegoś obejścia górą lub dołem.
2. Idę na pałę - nie jest bardzo głęboko więc prze odrobienie szczęścia może nawet woda nie wleje się do butów.
Wybieram opcję drogą i po chwili jestem już na drugim brzegu.
Nie jest źle - tylko jeden but poległ.
Po jakimś czasie szlak odbija w prawo. Super! Będzie choć chwila w cieniu:
Szlak pnie się teraz miarowo w górę. Po około 30 minutach docieram na usłane kamieniami wypłaszczenie:
Tu przekraczam kolejny lodowcowy potok i zaczynam podejście na przełęcz między szczytami Vierranvarri i Doulbagorni (1662 m n.p.m.).
Idzie mi się nadspodziewanie dobrze. Chyba nie będzie tak źle jak myślałem.
Na przełęczy chwila odpoczynku i kieruje się na Vierranvarri. Na ten szczyt przy zdobywaniu Kebnekaise trzeba wdrapać się dwa razy. Raz podchodząc na Kebnekaise a drugi raz z niego schodząc. Oczywiście jeśli wraca się tą samą drogą - co czyni chyba 99% turystów.
Widok ze zboczy Vierranvarri:
Widok ze szczytu (po lewej Doulbagorni):
Teraz czeka mnie zejście na kolejną przełęcz.
Oto i ona:
Teraz już w górę na Kebnekaise!
Widok z podejścia na okoliczne wierzchołki:
Schron Fangstarm (?):
Pod szczytem:
Zaczynam ostatnie kilkanaście metrów podejścia.
Nagle świat wokół zawirował. "Co znów za cholerwstwo?" - myślę sobie.
Pod szczytem wylądował helikopter. Wysiadły z niego dwie pary i zaczęły sobie pstrykać fotki na tle wierzchołka.
Cóż - można i tak.
Na szczycie jestem sam. Widoki cudne!
Północno-wschodnia grań i północny (niższy) wierzchołek Kebnekaise:
Lodowce Storglaciaren (po lewej) i Bjorlingsglaciar (po prawej):
Widok na zachód:
Miejsca na szczycie za wiele nie ma więc po chwili ewakuuje się na dół aby zrobić miejsce dla kolejnych podchodzących.
Chwila na relaks z muzyką pod szczytem i uznaję, że czas na powrót do schroniska.
Po jakiejś godzinie mijam się z resztą ekipy. Wymieniamy parę uwag na temat drogi i ruszamy. Ja ku schronisku a oni w stronę szczytu
Jeszcze tylko raz muszę wejść na Vierranvarri i będzie luz.
Jestem już trochę wypalony ale krok za krokiem zdobywam wysokość.
Widok z ostatniego podejścia:
Noooo. Jestem na szczycie i teraz już tylko w dół.
Teraz jedyną motywacją jest już tylko zimne piwo, które obiecałem po zdobyciu szczytu.
W dolinie ostatnie fotki:
Dochodzę do schroniska, biorę prysznic.
Trochę żal. To już prawie koniec...