tekst powstał niejako na kolanie także w razie ewentualnych błędów proszę o spokój...Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą!
(fot. Krzychu)Weekend zbliżał się wielkimi krokami a wraz z nim fala upałów, która miała zalać całą Polskę. Prognozy nie pozostawiały żadnych złudzeń. Nie było więc wyjścia jak wybrać się w Tatry.
Chcąc uniknąć największego słońca i dostać się pod drogę z samego rana z Krakowa wyruszamy o 2:00. Jak na lekko ponad dwie godziny snu nie ma tragedii. O dziwo jestem na chodzie i w dobrym humorze. Rozmawiamy z Krzyśkiem prawie całą drogę toteż cała trasa mija nam bardzo szybko.
Zegarek wskazuje 4:25, gdy z wypchanymi plecakami startujemy w stronę Hrebienoka. Chcąc jak najszybciej dotrzeć pod ścianę już od samego początku narzucamy szybkie tempo. Słońce chowa się jeszcze za pobliskimi szczytami, dlatego nie mamy ani chwili do stracenia.
Po niecałych dwóch godzinach docieramy do Chaty Teryho.
Jemy szybko małe śniadanie po czym ruszamy dalej w stronę naszego dzisiejszego celu.
Mimo, że z oddali widać już półkę, z której mamy rozpocząć wspinanie to dotarcie do niej zajmuje nam jeszcze sporo czasu. Wydaje się, że niepotrzebnie okrążaliśmy staw z prawej strony, ponieważ każda kolejna ekipa, którą widzieliśmy już z góry przychodziła z jego lewej strony.
W końcu jednak udaje nam się dotrzeć na półkę. Ściągamy plecaki, zakładamy sprzęt i wiążemy się. Jako, że droga startuje zacięciem przechodzę z półki w prawo po czym ruszam do góry. Już wna początkowych metrach napotykam dwa stare haki. Nie mam nawet kiedy dołożyć nic swojego a już widzę jak błyszczą się dwa stanowiskowe ringi.
Kiedy zaczynam ściągać do siebie Krzyśka dostrzegamy z góry, że w naszą stronę idzie kolejnych "kilka" zespołów...
Nie chcąc więc tracić ani chwili dłużej ruszam dalej...
Wyciąg drugi, podobnie jak pierwszy nie wykazuje żadnych trudności. Prosto do góry rysami, gdzie następnie z wygodnej półki, kantem filarka dochodzę do drugiego stanowiska. W odróżnieniu od poprzedniego stanu tutaj znajdują się trzy stare haki (jeden pęknięty). Dokładam jeszcze taśmę i daję Krzyśkowi znak, że może iść.
Podczas ściągania do siebie Krzyśka, z racji coraz większej wysokości odsłaniają się kolejne szczyty otaczające całą dolinę.
Zwłaszcza Pośrednia Grań z tej perspektywy robi wrażenie.
Kierując się opisem Semowa ruszam obchodząc przewieszki na prawo po czym dalej w górę a następnie w lewo gdzie staję na wygodnej półeczce. Z półki wprost do góry, gdzie dostrzegam dwa haki. Mimo, że opis Michała sugerował iść dalej, postanawiam zostać przy hakach. Dokładam na wszelki wypadek jeszcze jedną kość i buduję stan.
Wyciąg czwarty jest to w zasadzie spacer po kamieniach. Wychodzę przez kominek, po czym już po głazach i dalej trawie docieram do ringu na dużym bloku. Stanowisko zakładam z taśmy i ringa, ale jak się po później okazało, około pół metra na lewo zamontowany był kolejny ring
Do tego momentu wyciąg czwarty był najdłuższy ze wszystkich. Od stanowiska do stanowiska zeszła nam prawie cała lina. Dodatkowo miejscami były takie przegięcia, że przy wyciąganiu liny czułem się niemal jak na siłowni.
Mimo, że czułem się tego dnia bardzo dobrze, to jednak nie miałem ochoty sprawdzać swoich sił w VI przewieszkach. Dlatego korzystając z rady Michała postanowiłem odbić mocno w prawo. Mimo, że bez trudności to było to dosyć czujne miejsce, ponieważ trzymając rękami ostrza płyty a nogami na tarcie, należało przejść kilka metrów a następnie odbić w wygodny kominek wyprowadzający do piątego stanowiska.
Piąty wyciąg miał stanowić o trudnościach drogi. V miejsce na połogiej płycie. Skoro miało to być najtrudniejsze miejsce to postanowiłem nie żałować asekuracji i oprócz wpięcia się do dwóch haków znajdujących się na drodze dołożyłem dwa friendy.
fot. Krzychu
Po przejściu płyty należało przewinąć się za filarek a następnie kominem dojść do ostatniego stanowiska drogi. Mnie natomiast chyba trochę zamroczyło, ponieważ zamiast pójść kominkiem do góry poszedłem za bardzo w lewo co skończyło się na tym, że wylądowałem w dosyć parchatym terenie. Teren był na tyle nieprzyjemny, że nie bardzo miałem już ochotę nim wracać. Dlatego założyłem stanowisko z bloku, ściągnąłem do siebie Krzyśka, po czym na stanowisko szczytowe doszliśmy od drugiej strony
Łomnica jak zwykle w chmurach... biedni Ci co płacili za bilety na kolejkę...
I jeszcze rzut oka w stronę Gerlacha, na ścianie którego w trudnościach walczył Michał
W tym momencie wspinaczkę można by zakończyć i zacząć schodzić, jednak co to za droga, która nie kończy się na szczycie? Pakujemy więc jedną żyłę do plecaka i ruszamy dalej w stronę szczytu Lodowej Kopy.
fot. Krzychu
Tutaj ponownie trochę nas poniosło, ponieważ zamiast iść ściśle granią zaserwowaliśmy sobie wycieczkę zboczem w wyjątkowo kruchym terenie. Na szczęście dosyć szybko się ogarnęliśmy i po kilkunastu minutach wyszliśmy już na grań, którą już dalej bez problemów odnaleźliśmy szczyt Lodowej Kopy. Ponieważ jednak byliśmy już lekko zmęczeni targaniem wszystkich tobołów, zostawiliśmy plecaki przy drodze zejściowej i już dalej na lekko poszliśmy w kierunku szczytu.
Nasz plan z początku dopuszczał jeszcze możliwość wejścia na Lodowy Szczyt. Jednak po dojściu na "wierzchołek" Kopy, postanowiliśmy odpuścić ten pomysł. Po pierwsze dlatego, że było już stosunkowo późno a po drugie dlatego, że nie bardzo mieliśmy ochotę targać ze sobą dwie liny oraz cały szpej. Rzuciliśmy tylko okiem na grań prowadzącą na szczyt Lodowego po czym stwierdziliśmy, że jeszcze go odwiedzimy jak nie z tego to z innej strony.
Mimo, że nie znaliśmy za bardzo drogi zejściowej to postanowiliśmy iść "na czuja". W końcu droga na Lodową Przełęcz wyglądała dosyć ewidentnie.
Droga z przełęczy niestety zaczęła się dłużyć. Z każdym kolejnym krokiem co raz bardziej zaczynałem odczuwać zmęczenie. Mimo to dłuższą przerwę postanowiliśmy sobie dopiero zrobić przy schronisku. W końcu czekało nas jeszcze zejście po głazach, którego najbardziej się obawiałem.
Niestety, ale musiałem schodzić bardzo ostrożnie. Dwa tygodnie wcześniej, po raz kolejny skręciłem sobie kostkę...
Dojście do Chaty Zamkowskiego to istna droga przez mękę. Obaj z Krzyśkiem byliśmy już wykończeni. Myślałem już, że droga nigdy się nie skończy. Mimo korzystania ze skrótów prowadzących do Hrebienoka poruszałem się już chyba tylko siłą woli. Pewnie jakbym się przewrócił to już nie dałbym rady wstać. Nie chcieliśmy jednak robić przerwy, ponieważ każda minuta postoju, to kolejna minuta oddzielająca nas od wejścia do auta. A przecież jeszcze zostaje 2 i pół godziny drogi powrotnej do Krakowa...
Na szczęście w końcu udaje się osiągnąć cel i po godzinie 19 dochodzimy na parking. Tam pakujemy nasze plecaki do bagażnika po czym ruszamy po niemal 15 godzinach akcji do domu. Na szczęście tym razem droga się nie dłuży a my odpoczywając zmierzamy w kierunku naszego celu...
Galeria moja:
https://www.flickr.com/photos/szymkowsk ... 5413760016 i galeria Krzyśka:
https://www.flickr.com/photos/119310171 ... 5219423938