Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz mar 28, 2024 1:58 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 33 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona
Autor Wiadomość
 Tytuł: Alpiniada 2022
PostNapisane: So sie 06, 2022 12:09 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
I kolejne alpejskie akcje za nami :D
W tym roku byliśmy bardziej elastyczni niż w zeszłym a niewątpliwie ten lipiec w Alpach był wybitnie specyficzny. Warunki zmieniały się z dnia na dzień. Fala upałów zrobiła straszne rzeczy z lodowcami. Mieliśmy spędzić prawie tydzień w masywie Mont Blanc, robiąc tam kilka klasyków a na koniec pocisnąć 3M. Po kolej jednak docierały do nas informacje, że jest coraz gorzej, chociaż Królewski Trawers trzymał się dość długo w dobrym stanie, odpuściliśmy go z uwagi na brak sensownej drogi zejściowej. Po zrobieniu dwóch zaplanowanych szczytów, zamiast jechać do Courmayeur pojechaliśmy do Tasch, by wrócić do nieskończonego zeszłorocznego kolosa i po kilku dniach przenieść się na drugą stronę doliny. Niewątpliwie prym w lipcu wiodły góry "suche", czyli te gdzie nie trzeba przechodzić lodowców i gdzie droga na szczyt prowadzi grania lub filarem, czyli formacją na jakiej trudno zarobić spadającymi kamieniami. Długo czailiśmy się na Dent Blanche, niestety dostanie miejsca w schronisku było niemożliwe. Przez dwa tygodnie słońce wysmażyło nas na wióry, ale była też okazja zwilżyć zwłoki w górskim jeziorze. Skład na tegoroczny wyjazd to trzy osoby z zeszłego roku, plus dziewczyna, co jest nowością. Wszyscy od początku roku borykaliśmy się z kontuzjami, w większym lub mniejszym stopniu udało się je zaleczyć, chęć odkucia się za zeszły rok była jednak na tyle duża, że nikt nie marudził. Razem z Michałem byliśmy najbardziej doświadczonymi misiami na tym wyjeździe, więc siłą rzeczy prowadziliśmy wejścia na trudniejsze szczyty. Małą satysfakcją dla mnie z tego wyjazdu jest to, że poprowadziłem drogi na Dent d'Herens i Dom des Mischabel.

Masyw Ortler-Cevedale.
Cima di Solda 3376m.n p.m.

Obrazek

Monte Cevedale 3769m.n p.m.

Obrazek

Alpy Pennińskie.
Dent d'Herens 4174m.n p.m.

Obrazek

Weisshorn 4505m.n p.m.

Obrazek

Schwarzbergchopf 2868m.n p.m.

Obrazek

Lagginhorn 4010m.n p.m.

Obrazek

Dom de Mischabel 4545m.n p.m.

Obrazek

W miarę możliwości będę ciągnął wątek :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N sie 07, 2022 11:19 am 
Nowy

Dołączył(a): Śr wrz 30, 2020 10:27 am
Posty: 16
Koniecznie musisz opowiedzieć szerzej o wyjeździe bo działo się wiele ;) Zdjęcia będą sztos to pewniaczek a kolejne dni zdradzą więcej dramaturgii ;) Bo nie była to łatwa Alpiniada, wyrównała część rachunków z 2021r, nakreśliła inne podejście do gór. Bardziej elastyczną formę i dała lekcje Alpinizmu i jego problemów w ówczesnych czasach ;) Miłej lektury wszystkim przeglądający, i bądźcie z nami dalej ;)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sie 08, 2022 9:31 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): N sie 25, 2013 10:23 am
Posty: 1499
Grubo Panowie, nie zwalniacie tempa.
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy, fajnie poczytać takie relacje, kiedy człowiekowi okrutnie dokucza brak spręża.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt wrz 23, 2022 11:53 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Graty spakowane:

Obrazek

Załadowane do samochodu:

Obrazek

Można ruszać w około 12h jazdę w kierunku Południowego Tyrolu. Tegoroczną Alpiniadę 2022, zaczynamy w słonecznej Italii od aklimatyzacji w masywie Ortler-Cevedale wejściem na Cima di Solda i Monte Cevedale. Masyw znamy z zeszłego roku, gdy weszliśmy na najwyższy szczyt masywu, Ortler. Po przestudiowaniu map, wyszło że w tym rejonie jest sporo wysokich trzy tysięczników, stosunkowo łatwo dostępnych i idealnych do aklimatyzacji. Z miejscowości Santa Caterina płatną drogą dojeżdżamy pod schronisko Forni, gdzie na parkingu przeznaczonym dla schroniska Casati robimy rozpierduchę.

Obrazek

Po godzinie jesteśmy zwarci i gotowi by ruszyć w górę.

Obrazek

Opuszczamy parking i doliną Valle Cedec wśród rozgrzanych alpejskich łąk pełnych parzystokopytnych kierujemy się do schroniska Pizzini, upał mocno daje się we znaki, na całej drodze podejściowej próżno szukać cienia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przez większość drogi towarzyszy nam widok na piramidę Gran Zebru.

Obrazek

Widok na Pizzo Tresero i Punta S. Matteo.

Obrazek

Pierwsze spojrzenie na lodowiec pod Monte Cevedale.

Obrazek

I bliskie spotkania III stopnia :lol:

Obrazek

Obrazek

Docieramy do schroniska pośredniego Pizzini.

Obrazek

Obrazek



Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po krótkiej przerwie w cieniu schroniskowego tarasu przychodzi zmierzyć się z trudniejszą częścią drogi, która stromo wiedzie na grań do schroniska Gianni Casati.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Krajobraz jest iście marsjański.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po około 3h jesteśmy na grani, przechodzimy na jej drugą stronę i naszym oczom ukazuje się dzisiejszy cel, schronisko Casati.

Obrazek

W schronisku robimy dłuższą przerwę, posilamy się michą makaronu i zupą chmielową, po czym postanawiamy to spalić wchodząc na pierwszą górkę tego wyjazdu, łatwo dostępną ze schroniska Cima di Solda.

Obrazek

Obrazek

Widok na jutrzejszy cel, trzy wierzchołki Monte Cevedale i lodowiec prowadzący na szczyt, nie wygląda zbyt ładnie.

Obrazek

Gran Zebru i Ortler, najwyższe szczyty masywu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dolina Cedec, którą podchodziliśmy.

Obrazek

Grupowe.

Obrazek

Solo.

Obrazek

Ciekawy krzyż, wykonany na podstawie lemiesza armaty z pierwszej wojny światowej.

Obrazek

Pogoda jest świetna, siedzimy zatem i łapiemy wysokość, chociaż 3376m. n p.m. daje o sobie znać i głowa zaczyna nudzić, schodzimy zatem do schroniska by uskutecznić praktykowany i wielce skuteczny płynny sposób na chorobę wysokościową o nazwie wino :lol:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So wrz 24, 2022 10:35 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Siedząc przy winku, Michał z Magdą planują przejść lodowiec i wejść na skalną wyspę o nazwie Cima Tri Canoni, jest to miejsce, gdzie podczas IWŚ włoscy Alpini wtargali trzy armaty, z których ostrzeliwali pozycje austriackie.

Obrazek

W schronisku jest kącik pamięci poświęcony historii tego miejsca i wydarzeń jakie miały tu miejsce.

Obrazek

W tym roku lodowiec był tak wytopiony, że bez problemu można było znaleźć artefakty z tamtych czasów, metry drutu kolczastego, zapalniki do pocisków armatnich i magazynki z pociskami do karabinów. Przez dzień przewijało się sporo grup, które ewidentnie przyszły tu w celu poszukiwania tego typu gadżetów. Michał z Magdą wyszli na lodowiec, ja poszedłem w kimę, nieprzespana noc, ponad 3h trekkingu i wysokość dają o sobie znać, odpowiednio długa drzemka złagodzi te niedogodności. Po powrocie Magdy i Michała robimy kolejne wino i idziemy w kimę, przed trzecią pobudka. Startujemy koło czwartej w kierunku Cevedale, jesteśmy jedynym zespołem. Schodzimy na lodowiec, który jest twardy, nie ma śniegu, który przez dzień zamieni się w breję, mamy szczery lód, w który nawet raki trudno wbić. Pierwsze dwie części lodowca są mocno poprzecinane szczelinami, przy drugim spiętrzeniu lodowca troszkę lawirujemy wśród szczelin, Michał poszedł mocno we wschodnią część lodowca, podczas gdy droga wejściowa normalnie wiedzie jego zachodnią częścią. Jako, że idę ostatni najłatwiej przejąć mi prowadzenie, zawracam ekipę nad próg lodowca, gdzie najłatwiej było pokonać szczeliny i prawą stroną lodowca wzdłuż kolejnych szczelin kierujemy się w górę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest mrocznie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Chmury w dolinach robią klimacik.

Obrazek

Obrazek

Do szczytu już niedaleko.

Obrazek

Łapiemy wschód słońca.

Obrazek

Obrazek

Na wysokości powyżej 3400m lodowiec już jest przykryty śniegiem i widoczną ścieżką podchodzimy pod robiącą wrażenie szczelinę brzeżną.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przekroczenie jej nie nastręcza problemów.

Obrazek

Obrazek

Tuż przed granią szczytową jest mocno twardy śnieg i miejscami lód, więc ostre raki są wskazane. Przed wejściem w kopułę szczytową mamy jeszcze jedną szczelinę do przejścia.

Obrazek

Obrazek

Krótkim fragmentem grani wzdłuż robiącej jeszcze większe wrażenie szczeliny docieramy na szczyt. Szczelina powstała w skutek odklejenia się lodowca od skały i dość znacznego zsunięcia, teren jest stromy, więc tylko czekać jak cały ten lodowiec zjedzie w dół. Koło siódmej jako jedyny zespół tego dnia stajemy na szczycie. Sesjona start.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Warun świetny, sporo siedzimy na szczycie, super widoki w każdym kierunku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ostatni rzut oka na pusty wierzchołek i ruszamy do zejścia, idzie sprawnie, przy zejściu z grani w ścianę robi się czujnie bo jest naprawdę twardo, przy potknięciu nie widzę szans na wyhamowanie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Znów przechodzimy szczelinę, w dół troszkę trudniej, ale ściana jest w cieniu, więc można się dość pewnie poruszać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ostatni rzut oka na szczyt.

Obrazek

Na zejściu problem robi tylko ściana lodu na progu lodowca, jest stromo i mocno trzeba popracować rakami by zejść te kilka metrów na poziomy fragment lodowca. Magda robi zjazd, reszta schodzi, ale beton jest straszny, zejście tylko na przednich zębach raków. Koło dziesiątej jesteśmy z powrotem w schronisku. Zmieniamy odzież, bo grzeje strasznie, wsuwamy po konserwie i jako, że południe blisko wypijam ( w końcu ) włoskie cappuccino :D

Obrazek

Powoli zwijamy obóz na tarasie schroniska.

Obrazek

Obrazek

I mozolnie w skwarze schodzimy na dno doliny.

Obrazek

Pakujemy się i przejeżdżamy do doliny Valpalline, w Alpach Pennińskich. Droga prowadzi znów przez serce masywu, tym razem przejeżdżamy poniżej Passo dello Stelvio, ale otoczenie pomimo, że surowe robi wrażenie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po kilku godzinach jazdy przekraczamy bramę doliny Aosta, odbijamy w dolinę Valpalline, gdzie w miejscowości Bionaz znajdujemy świetny camp Lac Lexert, na którym rozbijamy bazę na najbliższą noc.

Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So paź 01, 2022 9:10 am 
Nowy

Dołączył(a): Śr wrz 30, 2020 10:27 am
Posty: 16
Wydaje mi się, że to była jedna z naszych ładniejszych aklimatyzacji ;) Fajnie to wyszło. Mamy chyba ten swój styl wyjazdowy :P


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn paź 03, 2022 11:16 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Misiek88 napisał(a):
Wydaje mi się, że to była jedna z naszych ładniejszych aklimatyzacji

Góra jest dość niepozorna i przy odpowiedniej ilości śniegu na powierzchni lodowca bardzo prosta technicznie. Zdziwiłem się jak zauważyłem, że jest wyższa od Weisskugla i tylko o metr niższa od Wildspitze.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr paź 05, 2022 12:46 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10402
Lokalizacja: miasto100mostów
Czekam na ciąg dalszy, kozak.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 06, 2022 4:55 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt cze 22, 2012 7:38 pm
Posty: 843
Lokalizacja: siem-ce; m-ce
Krabul napisał(a):
Czekam na ciąg dalszy

Ja też. Świetny ten kadr na Ortlera i Gran Zebru.
Byłem w tym roku na jednej wycieczce w grupie Ortlera, ale nie celowałem tak wysoko, jak wy.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So paź 08, 2022 12:27 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Kolejna góra z tegorocznej Alpiniady to Dent d'Herens. Góra w cieniu Matterhornu, próżno szukać w dolinie tłumów szturmujących schronisko Aosta z zamiarem wejścia na ten szczyt. Szczyt ten był zawsze w planie do zrobienia na tzw. deser, ale jak to bywa zawsze obchodziliśmy się smakiem. Tym razem szczyt został zaplanowany jako aklimatyzacja na 4k i pasował nam bo był po drodze w kierunku Mont Blanc. Po nocy na campie, pakujemy się i podjeżdżamy w górę doliny do jeziora zaporowego Lac di Place Moulin. Samochód zostawiamy na płatnym parkingu przy zaporze.

Obrazek

Po przygotowaniu plecaków do zrobienia mamy około kilometr przewyższenie na odcinku 14km a żar leje się z nieba.

Obrazek

Pierwsza część szlaku poprowadzona jest szutrową drogą, która prawie poziomo po około 4km wzdłuż jeziora doprowadza do schroniska Prarayer.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Większość osób tutaj kończy swoją wycieczkę, my pniemy się dalej przez łąki i las by ostatecznie wejść w bardziej surowo wyglądającą część doliny.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obieramy kierunek na schronisko Aosta, które wydaje się znajdować na końcu świata. Schronisko znajduje się na ścianie, która zamyka dolinę a nad nim wiszą zerwy lodowca Glacier de Tsa due Tsan.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z lodowca Grandes Murailles mocno odpływa woda.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Docieramy do kładki nad potokiem, skąd schronisko mamy już w zasięgu wzroku. Robimy krótką przerwę i obczajamy, którędy biegnie dalsza część szlaku do schroniska, bo nie jest to jednoznaczne. Początkowo widać ścieżkę wprowadzającą na ścianę moreny bocznej lodowca, który zalegał w tej dolinie, ale w gruzie moreny ścieżka znika.

Obrazek

Obrazek

Jest to nowa droga podejścia do schroniska, jest koszmarnie syfiasta z ciężkim plecakiem niełatwo podejść w górę jak wszystko wyjeżdża z pod nóg. Z Michałem w pół poślizgu pokonujemy osypujący się stok i stajemy w końcu na grzbiecie moreny.

Obrazek

Stąd mamy widok na jutrzejszy cel, szczyt zamyka boczną dolinę a przed nim widać złowrogo wyglądające czoło lodowca, pocięte szczelinami.

Obrazek

Chwilę czekamy na resztę ekipy, ale nie mogąc się doczekać podążamy dalej. Jeszcze chwilę idziemy w górę nad morenę i docieramy do strumienia. Woda jednak płynie w nim tak wartko, że nie bardzo mamy pomysł, w którym miejscu przekroczyć strumień. Przez kilka minut wrzucamy do strumienia kamienie by zrobić jakieś stopnie, po których przedostaniemy się na drugi brzeg. Zanim udaje się przejść na drugą stronę zza skalnego usypiska wyłania się reszta ekipy. Po przejściu kolejnej moreny, którą idzie ścieżka w kierunku szczytu, schronisko mamy już na wyciągnięcie ręki, musimy tylko zejść lekko w dół i podejść na taras schroniska.

Obrazek

Obrazek

Strażnik schroniska, który opierdzielił nam niesione z takim trudem tutaj kabanosy :lol:

Obrazek

Schronisko jest niewielkie, ale prowadzi je sympatyczna para włochów, hołubiąca stylowi punk lub grange. Jednak największe emocje zbudza położenie latryny, trzeba z niej korzystać wyjątkowo cicho, by nie doprowadzić do oberwania seraka nad nią :lol:

Obrazek

Do schroniska dociera jeszcze francuski przewodnik z klientem, więc podczas kolacji tłoku w jadalni nie ma. Kolacja jest obfita a dodatkowo podlewamy ją czerwonym winem, wiadomo wysokość :lol:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N paź 09, 2022 7:53 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
W górę startujemy parę minut po drugiej. Podejście moreną boczną, potem zasypanym kamieniami lodowcem, by znaleźć się przed czołem lodowca. W połowie podejścia wyprzedza nas przewodnik z klientem. Depczemy mu z Michałem po piętach, Michał z Magdą zostają trochę z tyłu, ale czekamy na nich szpejąc się przed wejściem na lodowiec.

Obrazek

Przewodnik z klientem szpeili się tuż obok nas po czym dość szybko podeszli na czoło lodowca i równie szybko zniknął w labiryncie szczelin w górnej partii lodowca. Czoło lodowca to ściana lodu, żadnej ścieżki po śniegu w górę, po prostu szczery lód, jako czwórkowy zespół jakoś zmęczyliśmy to podejście, ale nawet z dwoma czekanami była to bardziej wspinaczka lodowa niż trekking.

Obrazek

Michał pocisnął jako pierwszy prosto w górę, gdzieś na przełamaniu lodowca wkręcił śrubę by nas przyasekurować. Wyszliśmy około 20m ponad miejsce startu, ale wcale nie jest lepiej, przed nami rozpościera się niesamowity labirynt szczelin, częściowo pozawalanych blokami lodu.

Obrazek

Trzeba zacząć dość sprawnie przemieszczać się do przodu bo czas leci, Magdzie jednak nie za sprawnie idzie poruszanie się w dość niepewnym terenie, więc dalsze poruszanie się w ten sposób nie mam sensu, dzielimy się na dwa zespoły. W tym czasie dogania nas dwójka łojantów, która prawdopodobnie cisnęła z dołu :shock: Nasza dwójka razem z nim pokonuje labirynt szczelin i wchodzimy na bardziej przyjaźnie wyglądającą część lodowca. Michał z Magdą zostają mocno z tyłu. Powoli świta.

Obrazek

Szczyt z lodowca jest już dobrze widoczny, razem z pod szczytowym polem śnieżnym.

Obrazek

Lodowiec po którym mamy przedostać się pod wylot żlebu wprowadzającego na Tiefmatten Grat wygląda okropnie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Robiąc kilka sporych zygzaków między szczelinami osiągamy wylot żlebu spadający z Tiefmattenjoch, jednocześnie doganiamy zespół przed nami, który zaczyna wspinać się kuluarem na przełęcz. Szpiczasta turnia na środku zdjęcia to Tiefmattenturm, żleb podejściowy biegnie po jej prawej stronie.

Obrazek

Obrazek

Podejście na przełęcz ubezpieczone jest łańcuchami, trochę pary trzeba mieć w łapach by się na nich wyciągnąć. Tiefmatten Grat to obecnie droga normalna na szczyt, stara droga normalna z uwagi na zmiany na lodowcu jest zbyt niebezpieczna.

Obrazek

Z przełęczy otwiera się widok na lodowce Zmutt, Tiefmatten i Stockji oraz piramidę Dent Blanche.

Obrazek

Grań w kierunku szczytu początkowa jest dość prosta, potem troszkę bardziej wymagająca, ale bez przesady, w sumie to nawet nie pamiętam kiedy ją przebiegłem ciągnąc za sobą Michała, na takim automacie działałem. Najwyższą turnię w grani trawersujemy po lewej, przy suchej skale idzie bez problemów, tak samo przy zejściu, nie robimy zjazdu. Docieramy do pola śnieżnego pod szczytem, właściwie jest to górna część lodowca i przy małej ilości śniegu mamy do pokonania kilka szczelin, tutaj również trzeba pozygzakować, jest dość twardo, miejscami lód.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Będąc na końcu pola śnieżnego, widzę że grań poniżej ktoś samotnie przemierza, okazuje się że Michał zostawił Magdę pod kuluarem a sam próbuje nas dogonić, zwalniamy więc tempo by dać mu szansę nas dogonić. Ostatni skalny fragment do grani szczytowej i sama grań na szczyt to już formalność i pokonujemy ją w trójkę.
Ponad polem śnieżnym mija nas schodzący już przewodnik a przed samym wejściem na grań dwójka z porannej przeprawy.

Obrazek

Obrazek

Grań jest lufiasta, ale lita.

Obrazek

Obrazek

Mamy to, w końcu udaj się stanąć na szczycie tej w sumie nie banalnej góry :D

Obrazek

Ze szczytu przede wszystkim ciekawy widok na Matta od strony Grani Lion.

Obrazek

Dent Blanche i zeszłoroczna trójka, czyli Weiss, Zinal i Ober.

Obrazek

Północna ściana Herensa, strasznie sucha.

Obrazek

Górna część lodowca Grandes Murailies i w oddali jezioro zaporowe znad którego ruszyliśmy w górę doliny.

Obrazek

Sesjona :mrgreen:
W oddali Grand Combin i Mont Blanc.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I Matta można dotknąć :lol:

Obrazek

Widoczki.

Obrazek

Obrazek

Skalną część na zejściu pokonujemy dość szybko, robiąc jeden krótki zjazd z grani w ścianę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pole śnieżne to znów zygzakowanie w poszukiwaniu najlepszego wariantu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem wchodzimy znów w grań, prowadzi Michał i niestety nie zauważa, że droga idzie górą, tylko pakuje się w ścianę, tak parchatą, że sam mam problem z wycofaniem się z niej, czego się nie złapie to leci w dół, sam zrzucam parę luźnych kamieni by mieć czystsze przejście. Ewidentnie nie ma śladów działalności w miejscu gdzie jesteśmy, nie dochodzę do chłopaków wiszących na stanie, tylko cisnę w górę. Dochodzę do górnej części grani, robię stan i sciągam chłopaków, potem już ja prowadzę zejście, bo stresu mam już nadto jak na jedną górkę. Michał zyskał na tym wyjeździe ksywę "zapych" :lol:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy lądujemy pod wylotem kuluaru, Magda na nas czeka, jest już dość gorąco, zdejmujemy zbędne ubranie i kolejny raz ubieramy raki, proces ubierania i zdejmowania raków z uwagi na warunki odbywał się kilkukrotnie, szczególnie na polu śnieżnym pod szczytem, było to mega upierdliwe, ale wiadomo niezbędne by cało wrócić do schroniska. Na zejściu lodowiec to już inna bajka, mostki przez które rano szliśmy zawaliły się, trzeba rzeźbić od nowa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W dolnej części lodowca są tak wielkie szczeliny, że schodzimy prawą stroną pod ścianą po lodowcu, który jest przysypany sporą ilością kamieni. Jest to bardzo czasochłonne, kamienie nie są związane z lodem pod nimi, wszystko wyjeżdża z pod butów, na dodatek trzeba iść w rakach po luźnych kamieniach, strasznie wykręca to nogi w kostkach, łatwo o kontuzję na takim podłożu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tuż przed czołem lodowca wchodzimy znów na śnieg, pokonujemy czujnie dwie spore szczeliny, nawet nie wiem jak opisać pokonanie pierwszej z nich, bo to trzeba było zrobić by znaleźć się po drugiej stronie nie mieści się w głowie. Szczelinę przechodziliśmy na dwa stanowiska z jednej strony asekurowałem ja a z drugiej Michał, oczywiście ja i Michał przeszliśmy z asekuracją z jednego stanu.

Obrazek

Druga szczelina jest częściowo zawalona śniegiem, więc pokonanie jej jest łatwiejsze.

Obrazek

Potem znów zygzakując już w dolnej części, Michał jako prowadzący zaczyna coś kombinować, widzę w miarę rozsądny przebieg zejścia by dostać się na w miarę bezpieczny teren, więc przejmuje prowadzenie. Ten fragment jest jednak najbardziej niebezpieczny, jest dość późno, lodowiec jest rozgrzany do granic możliwości, głazy leżące w jego górnej części zaczynają się ześlizgiwać w dół lodowca, nie dość że ich nie słychać jak suną w dół to na dodatek widzimy je w ostatnim momencie, ponieważ przełamanie lodowca zasłania jego górną część. Jeden z telewizorów przeleciał nam nad głowami w górnej części, gdzie uskoki były większe i wylądował w szczelinie za plecami. Stajemy w końcu na części lodowca, który zasypany jest kamieniami, ale jakoś nie możemy namierzyć ścieżki, którą rano podchodziliśmy, na czuja ruszamy w dół, ale zejście jest parszywe, znów luźne kamienie na lodzie z dużą ilością błota. Okazuje się, że ścieżka biegnie znacznie z prawej strony doliny, więc trawersujemy strome fragmenty lodowca, by stanąć na właściwej ścieżce. Do schroniska docieramy zrypani na maxa. Gospodarz jest mocno zdziwiony naszym późnym powrotem, ale wyjaśniamy mu, że to nasz styl, że dzień w górach wykorzystujemy na maxa :lol:

Obrazek

W schronisku robimy jeszcze jedną nockę, którą znów podlewamy czerwonym :lol:
Schronisko jest znane z trunku, który jest wyrabiany przez gospodarzy z jednej z endemicznych roślin jaka rośnie w dolinie, zostajemy poczęstowani trunkiem, ma to formę likieru bo ma koło 30%, bardzo w smaku przypomina chorwacką Rakiję.

Obrazek

Ze schroniska schodzimy starym szlakiem, który idzie wzdłuż potoku i wodospadu po skałach, na których są resztki starych ubezpieczeń, ale widokowo pierwsza liga. Szlak łączy się z nowym przy mostku na potoku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Górną część doliny pokonujemy na automacie, po drodze mijając kilku alpinistów podchodzących do schroniska, wszak jutro sobota i w schronisku mają komplet. W cieniu drzew na łąkach powyżej schroniska Prarayer zalegają już turyści, to oznaka powrotu do cywilizacji.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Droga wzdłuż jeziora poprowadzona jest chyba przez piekarnik, mam ochotę w ubraniu wpakować się pod jeden z wodospadów spadających ze ścian wzdłuż drogi, gdyby nie te tłumy idące do schroniska to nawet w stroju Adama zażył bym kąpieli :lol: Po drodze kilka starych szop pasterskich i kapliczka.

Obrazek

Obrazek

W skwarze docieramy do parkingu. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w uroczej maleńkiej wiosce.

Obrazek

Obrazek

Na koniec zajeżdżamy na znany nam już camp, gdzie obok w górskim jeziorku można zmoczyć zwłoki, przezornie zabrałem kąpielówki :D Taka atrakcja do tej pory nie zdarzyła się na naszych wyjazdach.

Obrazek

Wieczorem przy kolacji zbiera się konsylium, by obgadać dalszą część Alpiniady, której wykonanie zawisło na włosku ogólnych warunków panujących w Alpach.

Obrazek

Jak Michał stwierdził, wejście na ten szczyt przełamało pewien in pas, bo ostatni raz na szczycie czterotysięcznika byliśmy 25 lipca 2020.
Co do szczytu to piękna góra w dość odludnej części Alp, można powiedzieć, że dla koneserów :mrgreen:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn paź 10, 2022 11:28 pm 
Swój

Dołączył(a): Wt maja 07, 2013 6:28 pm
Posty: 49
Lokalizacja: brzeszcze
W 2015 w schronisku Rif. Aosta panowała pani Joasia która ciepło witała wędrowców.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt paź 11, 2022 7:08 am 
Nowy

Dołączył(a): Śr wrz 30, 2020 10:27 am
Posty: 16
Wiele z alpejskich schronisk ma bardzo intrygujące historie. Często związane z ich rezydentami. Nie brakuje rodzin, które żyją dosłownie w tych miejscach. Przykładem jest schronisko Rifugio Casati, które obchodziło w tym roku piękny jubileusz.

Przytoczę tu cytaz ze strony schroniska:

"„...Był 7 marca 1982 r., zimny i wietrzny dzień, kiedy w wieku 27 lat ówczesny prezydent Cai Milano Gaetani Ludovico w towarzystwie inspektora Cai Ettore Manzoniego wręczył mi klucze do tego, co stanie się historia mojego życia.Zarządzanie Schronieniem Gianni Casati i Alessandro Guasti.W środku scenariusz, który pojawił się moim oczom zdecydowanie nie był najlepszy, ponieważ silny wiatr zerwał arkusze dachu, powodując, że jadalnia… 12 marca, w dniu oficjalnego otwarcia, założyłem narty o świcie z Rifugio Forni, by czekać na helikopter, który 3 godziny później będzie musiał przewieźć niezbędny ładunek jedzenia. pogoda się pogorszyła i zostałem 4 niekończące się dni w towarzystwie dwóch niemieckich alpinistów,konieczność spania w kuchni z powodu zimna, bez jedzenia...”

Urodzony w Valfurva 28 lipca 1955, najpierw sportowiec, potem instruktor narciarstwa i trener federalny, mam swoje spojrzenie na życie w górach. Od najmłodszych lat w towarzystwie przyjaciół wspinałem się na szczyty otaczające Valfurva i podczas jednej z moich przygód natknąłem się na konsorcjum powracające z Monte Vioz. Grupa, wciąż czekająca na pomoc, nie wiadomo z jakiego powodu, zaintrygowała nas i gdy się do nich zbliżyliśmy, zauważyłem, że osoba, a dokładniej jeden z moich rodaków, wpadła do szczeliny. Zszedłem na dół i udało mi się odzyskać nieszczęsną dziewczynę. Faktem jest, że ta dziewczyna z czasem stała się moją żoną Laurą i było to nasze pierwsze pojedyncze spotkanie. W 1987 roku urodził się mój syn Stefano, który nadal współpracuje z moją żoną i mną w zarządzaniu Schroniskiem.

W ciągu ponad 30 lat zarządzania osobiście doświadczyłem wielu pozytywnych i negatywnych doświadczeń. Aby móc im wszystko opowiedzieć, zajęłoby to zbyt dużo czasu i kto wie, że pewnego dnia zdecyduję się je napisać !!!

… ”Kto wspina się wyżej, widzi dalej; im dalej widzi, tym dłużej śni „....

Śnij z nami!

Czekamy na Ciebie

Renato, Laura, Stefano"


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt paź 11, 2022 10:23 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
magis napisał(a):
Byłem w tym roku na jednej wycieczce w grupie Ortlera

Jaki pagór ?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr paź 12, 2022 9:20 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10402
Lokalizacja: miasto100mostów
Ja pierdzielę. Jest jakaś opcja żebyś mnie adoptował?

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr paź 12, 2022 12:52 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt kwi 12, 2011 7:46 am
Posty: 2164
Damian78 napisał(a):
wyjaśniamy mu, że to nasz styl, że dzień w górach wykorzystujemy na maxa
To mój styl także ;)
Piękne te wyższe partie i groźne, a niższe już tylko piękne. Zawsze oglądam zdjęcia z takich wypraw z lekką złością, że mnie w życiu coś ciekawego ominęło.

_________________
SPROCKET
viewtopic.php?f=11&t=17068


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr paź 12, 2022 10:09 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Krabul napisał(a):
Jest jakaś opcja żebyś mnie adoptował?

Po co ? Dzieci nie biorę w góry :lol:

sprocket73 napisał(a):
To mój styl także

Słuszny styl w górach niskich, góry lodowcowe rządzą się innymi prawami i po południu w ogóle nie powinniśmy być na lodowcu, tej zasady już nie łamaliśmy przy kolejnych szczytach.
sprocket73 napisał(a):
że mnie w życiu coś ciekawego ominęło

Jest przygoda, jest adrenalina, są wspomnienia, na pewno dłużej tkwiące w pamięci niż kolejne wyjście na Rysy czy Gerlach.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 13, 2022 5:05 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt cze 22, 2012 7:38 pm
Posty: 843
Lokalizacja: siem-ce; m-ce
Super zdjęcia. Takie bardzo... realistyczne.
Damian78 napisał(a):
Jaki pagór ?

Tschenglser Hochwand ferratą.

Obrazek

W Alpach Pennińskich jeszcze nie byłem i z tego co widzę wiele przede mną :wink:.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 13, 2022 9:37 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
magis napisał(a):
Tschenglser Hochwand ferratą.


To widziałeś wszystko co najwyższe w tym masywie, Cevedale, Gran Zebru, Monte Zebru i Ortler :D

Obrazek

:mrgreen:

magis napisał(a):
W Alpach Pennińskich jeszcze nie byłem


Dość rozległe góry z dużą ilością 4k, ale przy dobrych warunkach na lodowcach to na Monte Rosa spokojnie do ogarnięcia masz Piramide Vincent czy Zumsteinspitze lub Punta Gnifetti tudzież zupełnie bez lodowców Lagginhorn i nietrudne Weissmeis, Alphubel lub Allalinhorn.

magis napisał(a):
Super zdjęcia. Takie bardzo... realistyczne.

Dzięki, ale to normalne foty z akcji, no jakiś widoczek też się cyknie :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So paź 15, 2022 9:52 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Na kempingu Lac Lexert konsumując włoską stracciatellę mą uwagę przykuwa mapa okolicy, ponieważ troszkę karty zaczyna rozdawać pogoda, szczególnie w masywie Mont Blanc, gdzie przez najbliższe dni ma być średnio, rozglądamy się za innym celem na przeczekanie. Jako, że w rejonie gdzie jesteśmy ma być ładniej, pada propozycja zrobienia z miejscowości obok niewysokiego trzybtysięcznika przez bardzo ciekawą graniową ferratę a na następny dzień ruszyć w kierunku Mont Blanc. Jednak podczas wieczornej konsumpcji przy stole z ostatniej foty rozważamy dalszy przebieg Alpiniady. Z miejsca gdzie jesteśmy mamy około 1,5h jazdy do Courmayeur, aby podziałać w masywie Mont Blanc, w planach jest trawers grani Aiguille d'Entrèves, Droga Kuffnera na Mount Mandit, kolejny raz Dent du Geant, Grań Cosmiques na Aiguille du Midi i jako ostatni punkt Droga 3M na Mont Blanc z wejściem na Mont Blanc de Courmayeur i na zejściu Dom de Gouter i Aiguille de Bionnassay, zejście Drogą Papieską. Mamy kontakt z dwoma polskimi przewodnikami, którzy działają przez lato w masywie MB. Niestety warunki zmieniają się z dnia na dzień, lodowiec Geant zaczyna zamieniać się w pole minowe. Coraz częściej docierają informację o obrywach skalnych. W końcu z planowanych tras sensownie można jeszcze zrobić 3M, problemem natomiast pozostaje droga zejściowa. Droga Papieska odpada, bo lodowiec powyżej Gonella jest nie do przejścia a samo schronisko od dwóch tygodni zamknięte, Droga Goutera jest OK, ale troszkę przeraża mnie pokonanie "kuluaru śmierci" właściwie nie przez mnie, ale przez Magdę, która ma felerną kostkę a przejście kuluaru musi być pewne i szybkie. Stwierdzamy jednak, że dla samego Mont Blanc nie ma sensu jechać w tamtym kierunku, tracenie czasu na jakieś 3k w okolicy też troszke bez sensu, może w Szwajcarii byśmy coś ogarnęli. Sprawdzamy pogodę, ma być niezła. Na dodatek znajomy Magdy dwa tygodnie temu był na Domie i wycofał się z Weisshornu, ale nie z uwagi na warunki a na morale grupy. Rozmawiamy chwilę z nich przez telefon, z rozmowy wynika że warunki były bardzo dobre, chłopaki zatem upierają się, żeby pocisnąć na Weisshorn. Strasznie mi nie leży by drugi rok z rzędu iść na ten sam szczyt, bardziej jestem za Domem. Chłopaki jednak "męczą bułę" że takie warunki rzadko się zdarzają i warto by spróbować jeszcze raz. Co by nie mówić, jestem w mniejszości i w końcu muszę się pogodzić, że przyjdzie mi kolejny raz zrobić 1,5km przewyższenia do schroniska i drugie tyle na szczyt Weisshornu. Rano pakujemy obóz i ruszamy w kierunku przełęczy Św. Bernarda będącą granicą między Włochami i Szwajcarią. Po drodze próbujemy dodzwonić się do schroniska by zarezerwować nocleg, ale pomimo wielu prób z dwóch telefonów nie udaje się uzyskać połączenia. I tu znów z pomocą przychodzi znajoma Magdy, której ze szwajcarskiego numeru udaje się dodzwonić i zarezerwować trzy ostatnie miejsca :mrgreen:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na przełęczy Św. Bernarda robimy krótką przerwę, robię rundkę po okolicy, ładne miejsce i zatrzymuje się tu sporo osób ... i kóz :lol:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Święty we własnej osobie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po kilku godzinach jazdy docieramy do Tasch. Magda zakłada bazę na znanym nam już z poprzedniego roku kempingu Alphubel, po czym podrzuca nas do Randy, skąd znów w upale ruszamy do schroniska Weisshornhutte. Przed nami około 3h trekkingu, idzie całkiem sprawnie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zatrzymujemy się przy znanym nam już szałasie, o dziwo w poidle jest woda i jest to jedyne miejsce na całej drodze podejściowej gdzie jest woda w żadnym żlebie nie płynie strumyk, totalna susza.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Randa gdzieś daleko w dole.

Obrazek

Ostatnie metry podejścia.

Obrazek


Obrazek

Około 30min przed rozpoczęciem schroniskowej kolacji jesteśmy na miejscu. Poznajemy grupę polskich turystów z ich towarzyszką przychodzi nam spożywać kolację, bo jako jedyna dostała nocleg w schronisku a że koleżanka była z Żywca to troszkę tematów do rozmowy było :lol: Kolacja jak zwykle na wypasie z dokładką :D Chwilę krzątamy się jeszcze przed schroniskiem, bo zamontowali huśtawkę :D

Obrazek

Obrazek

Panoramę z opisem.

Obrazek

Z takim widokiem to nie chce się iść spać.

Obrazek

Z wyciągniętymi crocsami wlewamy jeszcze w brzucho browarek.

Obrazek

Najedzeni i napici idziemy w kimę, bo czasu jest i tak mało by odpocząć przed jutrzejszą wyrypą a noc będzie bardzo krótka.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr paź 26, 2022 10:20 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Pobudka jest o 1:30, śniadanie o 2, o 2:30 ruszamy w górę wraz z grupą innych alpinistów. Podejście wygląda troszkę inaczej niż rok wcześniej, nie mamy śladów na śniegu i po lodowcu nawigujemy troszkę na oślep, wbijamy w rampę, po której płynął wodospad, teraz nie ma ani kropli, dalej podejście jest dość oczywiste, bo wiedzie ścieżką z kopczykami. Podchodzimy pod drugą rampę, którą pokonaliśmy ostatnio po stromym śniegu, teraz Michał wybiera wariant praktycznie z jej pominięciem przez bardzo kruchy teren w górnej części. Nie leży mi ten wariant, wracam do miejsca skąd zaczął się trawers pod rampą i po znanych mi płytach, które ostatnio były zalane lodem i targaliśmy po nich w rakach, wchodzę na właściwą ścieżką. Drugi Michał odbił gdzieś wcześniej w górę, więc labirynt skał jaki tworzy rampa pokonuję sam i już u góry w trójkę podchodzimy pod kominek wyprowadzający na ścianę w kierunku grani szczytowej. Na ścianie straszny gruz, ale idzie sprawnie i jeszcze przed wschodem dobijamy do grani w okolicach "miejsca odpoczynkowego".

Obrazek

Wschód tak jak w zeszłym roku jest piękny.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jesteśmy dużo wyżej niż w zeszłym roku podczas wschodu, przed wejściem na grań przywdziewamy szpej, wciągamy żela by nie jechać po grani na rezerwie.

Obrazek

Obrazek

Matterhorn oświetlony pierwszymi promieniami, bajka.

Obrazek

Monte Rosa.

Obrazek

Wiążemy się i ruszamy w suchutką tym razem grań. Tym razem wspinanie na tym odcinku to frajda, bez większych trudności pokonujemy miejsca, które przy śniegu i lodzie zajęły nam ostatnio sporo czasu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widoczki z grani.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wchodzimy na śnieżny fragment drogi, o dziwo śniegu jest sporo i na razie całkiem dobrze trzyma. Po drodze do pokonania są dwie szczeliny, bo właściwie śnieg, po którym idziemy jest wysoko leżącym lodowcem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

O dziwo nie idziemy jako ostatni, pomimo że ja wyraźnie odczuwam wysokość a podejście w stromym śniegu i głębokich śladach nie ułatwia zadania. Przed nami idzie dwójka Austriaków, widać że wysokość sprawia im jeszcze większy problem, więc wyprzedzamy ich i wchodzimy na ostatni skalny, szczytowy fragment.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Raki zostawiamy na skale i po dość stromej ściance kierujemy się na szczyt. Krzyż na szczycie zamontowany jest do olbrzymiego bloku skalnego, miejsca jest niewiele i niełatwo jest wejść pod krzyż, ale jeden z francuskich alpinistów robi nam foto przy krzyżu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widok ze szczytu jeszcze bardziej imponujący niż z Matterhornu, w oddali majaczy biała czapa Mont Blanc, bliżej Matt i Dent d'Herens na którym byliśmy kilka dni temu, Dent Blanche i Zinal, druga strona doliny do panorama Monte Rosy i masyw Mischabel.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ruch na szczycie jest spory, schodzą się ostatnie zespoły, nie pozostaje nic innego jak zawinąć się na dół.

Obrazek

Obrazek

Zejście śnieżnym fragmentem jest mega męczące, cały śnieg objeżdża, parę razy zdarza mi się zjechać na tyłku rynną z masą śniegu wykopaną rakami, z ulgą witam grań.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na grani robimy cztery krótkie zjazdy, na plecach mamy dwójkę Austriaków i pięć Francuzek, które przy końcu grani wyprzedzają nas.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wchodzimy znów w parchatą ścianę, odnajdujemy początek wyraźnej ścieżki, ale Michał idąc pierwszy zaczyna pchać się w mało ciekawe miejsca, więc przejmuję prowadzenie. Docieramy do kominka, robimy ostatni zjazd, wchodzimy na rampę i okazuje się, że zejście z niej wcale nie jest takie banalne. Nie chcemy się cofać wyżej, do powierzchni lodowca mamy dosłownie 10m, ale po stromych płytach ze sporą ilością gruzu. Wykorzystując technikę raka schodzę na lodowiec, Michały po krótkiej walce z gruzem też staja na lodowcu, ruszamy dalej w dół polem śnieżnym, które nocą obeszliśmy ścieżką. W dolnej części wchodzimy na ścieżkę, dochodzimy do pierwszej rampy, którą teraz płynie spory wodospad, by bezpiecznie przejść trzeba się trochę zmoczyć, bo na gładkich , śliskich płytach mało jest pewnych stopni a chwytów brak.

Obrazek

Stajemy w końcu na zasypanym gruzem lodowcu Schali, przechodzimy go bez wiązania się. Wchodzimy na morenę boczną lodowca a stąd już tylko w dół szeroką i wyraźną ścieżką do schroniska. Przed 17 jesteśmy w bezpiecznym miejscu, sukces oblewamy lokalnym browarem i zjadamy ostatnie zapasy.

Obrazek

Obrazek

Ostatni rzut oka na piękną panoramę ze schroniska Weisshornhutte.

Obrazek

Zmieniamy garderobę i ruszamy w drogę do Randy, zejście zajmuje około 2h. Po 20 jesteśmy na parkingu przy lokalnej żwirowni, skąd po kilkudziesięciu minutach zgarnia nas Magda na kemping w Tasch. Do dwóch razy sztuka :lol: Weisshorn to góra robiąca niesamowite wrażenie z okolicznych szczytów, idealna piramida ze stromymi graniami, kto wie, może kiedyś jeszcze północna grań od Bishornu :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N paź 30, 2022 8:57 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 11, 2011 9:25 pm
Posty: 1493
Lokalizacja: W-wa
Czekałam na całą relację (nie lubię na raty), ale policzyłam ci właśnie średnią prędkość pisania i wyszło mi, że przy 7 szczytach skończysz w połowie grudnia, więc się poddałam :wink:

Panowie, co tu pisać... wszystko jest jasne, wszystko widać wyżej, trzymacie poziom. Gratulacje.

Trasa (wraz z doliną) na Dent d'Hérens wyjątkowo ciekawa, piękna, dzika, w dodatku dała wam chyba trochę popalić, więc mieliście pełnię doznań :)

_________________
Nutko moja
https://www.youtube.com/@CarpathianMusicWorld/playlists


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N lis 06, 2022 10:10 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
anke napisał(a):
Czekałam na całą relację


Technicznie nie ma takiej możliwości, nie opiszę dwóch tygodni za jednym zamachem, chyba że będę dawał po pięć zdjęć z każdej akcji :lol:

anke napisał(a):
Gratulacje.


Dzięki :D

anke napisał(a):
Trasa (wraz z doliną) na Dent d'Hérens wyjątkowo ciekawa, piękna, dzika, w dodatku dała wam chyba trochę popalić, więc mieliście pełnię doznań


Była długa, ale nie czuło się przewyższenia, natomiast podejście do Weisshornhutte i Domhutte były z serii miażdżących.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N lis 06, 2022 10:26 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Noc na kempingu w Tasch po zrobieniu Weisshorna szybko minęła w końcu można było dłużej pospać i celebrować śniadanie na trawie :lol: W planach mamy tylko przebazowanie do Saas Grund, czyli w dolinę obok. Miasteczko ma fajną politykę, śpiąc na tamtejszych kempingach w cenie mamy komunikację po całej dolinie i możliwość korzystania ze wszystkich kolej linowych w dolinie. Bazę rozbijamy na kempingu Bergheimat, czyli na przeciwko dolnej stacji kolejki linowej na Hohsaas, z której skorzystamy w następnym dniu. Tymczasem mamy pół dnia do dyspozycji, nie marnotrawimy go jednak na picie piwa (na to będzie czas wieczorem :lol: ) ani gapienie się na roznegliżowane alpinistki w parku ( żadnej nie widziałem :roll: ) tylko ruszamy w górę doliny nad jezioro zaporowe Stausee Mattmark. Z parkingu przy zaporze na lekko ruszamy w kierunku szczytu Schwarzbergchopf. Najpierw szeroką szutrową drogą, gdzie po dotarciu do budynków gospodarskich wchodzimy na ścieżkę, która ostro pnie się w górę.

Obrazek

Obrazek

Ze ścieżki fajne widoki na masyw Weissmeis, w który ruszymy dnia następnego.

Obrazek

Szczyt nie powala wysokością i znajduje się na szlaku dojściowym do schroniska Britannia Hütte, ale nie mamy za wiele czasu do dyspozycji a i okoliczne szczyty coraz intensywniej zaczynają tonąć w burzowych chmurach, więc zagęszczamy ruchy.

Obrazek

Z podejścia ładny widok na jezioro, jęzor lodowca Allalingletscher i na spory fragment masywu Mischabel.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kilka fotek na szczycie i zbiegamy w dół.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Deszcz łapie nas tuż przed parkingiem, zjeżdżamy na kemping kontemplując po drodze niektóre szwajcarskie gospodarstwa, które zapyziałością dorównują tym z kresów wschodnich :eye: Pogoda robi się barowa, więc wracamy do tematu napoju alkoholowego otrzymywanego w wyniku fermentacji alkoholowej brzeczki piwnej :lol:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 12, 2022 8:32 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Po wieczornym nawadnianiu, następnego dnia rano jesteśmy gotowi do szybkiej akcji w masywie Weissmeis, naszym celem jest Lagginhorn. Szczyt nie należy do wyjątkowo ambitnych celów, dlatego korzystamy z kolej linowej na Hohsaas, jest to rejon narciarski na zboczach czterotysięcznika Weissmeis. Na Hohsaas udaje się wjechać jednym z pierwszych kursów, aby zjechać do Saas Grund kolejką musimy do szesnastej uporać się z górą. Szczyt jest o tyle wyjątkowy, że droga na szczyt prowadzi tylko terenem skalnym, więc z Michałem ze sprzętu mamy tylko kaski :D Idziemy na lekko, wycieczka jak na Rysy, tylko dwa razy tyle do góry :lol:

Obrazek

Na szczyt prowadzą dwie drogi, stara droga normalna przez zatoki lodowca Lagginhorn i Hohlaub, tą drogą będziemy schodzić aby uniknąć ponownego podejścia do stacji kolejki i nowa droga granią WSW. Aby dostać się na grań, trzeba ze stacji kolejki sporo zejść w dół. Grań z początku to fragment moreny bocznej lodowca Talli, później teren robi się bardziej skalny a nastromienie rośnie.

Obrazek

Widok w kierunku górnej stacji, widać drogę, którą schodziliśmy pod grań.

Obrazek

Od zejścia z moreny widać cały przebieg grani a gdzieś na jej końcu majaczy wierzchołek, droga wydaje się niemożliwie długa.

Obrazek

Jest tak ciepło, że gdybym miał krótkie spodenki to na szczyt bym w nich wyszedł, pozostał rozebrać się na tyle by nie siać zgorszenia estetycznego :lol:

Obrazek

Michał narzuca mocne tempo i prowadzi, w trudniejszych miejscach ja wychodzę na prowadzenie. Michał z Magdą zostają sporo z tyłu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Plan jest jeden, oderwać się od peletonu, który wysypał się ze stacji kolejki, chcemy mieć na szczycie troszkę luzu i możliwość zrobienia zdjęć zanim zrobi się tłoczno i zaczną się przepychanki.

Obrazek

Obrazek

Zespoły, które wystartowały na szczyt ze schroniska Weissmeishutte już schodzą w dół.

Obrazek

Cały czas towarzyszy nam widok na lodową kopułę Weissmeisa. Chmury przewalają się przez granie i szczyty, robi to niesamowity klimat.

Obrazek

Obrazek

Teren nie jest zbyt wymagający, w paru miejscach trzeba użyć rąk przy wspinaniu, ale w większości teren 0+, może na siłę gdzieś I by się znalazła, szczególnie przy płytowych fragmentach drogi.

Obrazek

Obrazek

Powoli odsłania się widok na drugą stronę doliny.

Obrazek

Aklimatyzację po wejściu na Weisshorn mamy znakomitą, troszkę odpoczęliśmy dnia poprzedniego, dlatego sporo przed godziną odwrotu meldujemy się na szczycie, wejście zajęło około 3h, mamy około pół godziny zanim zjawi się peleton.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po sesjonie otwieram piwo … bezalkoholowe i można zacząć podziwiać widoki okraszone przesuwającymi się masami chmur.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po pół godziny na szczyt wchodzi Michał z Magdą, chwilkę siedzimy razem. Robi się coraz tłoczniej na szczycie, więc z Michałem Z zawijamy się na dół.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zejście idzie bardzo sprawnie, w 2/3 zejścia na grani staramy się odnaleźć ścieżkę sprowadzającą do zatoki lodowca Lagginhorn.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z podejścia pamiętam miejsce, w którym na grań wchodziły zespoły idące starą drogą, po kilku minutach namierzam ścieżkę i bardzo kruchym terenem schodzimy w dół.

Obrazek

Obrazek

Szlak miejscami ma dość zawiły przebieg, zdarza się nawet fragment ferraty.

Obrazek

Lodowiec Lagginhorn jest praktycznie martwym lodowcem, przysypany jest sporą warstwą kamieni, tylko w miejscach gdzie pojawiły się szczeliny widać lód.

Obrazek

W połowie zatoki ścieżka znika, więc nawigujemy wprost na kolejną morenę boczną. Z moreny schodzimy do kolejnej zatoki lodowca Hohlaub. Tutaj lodowiec jest już mocno wycofany, nawet nie ma go pod kamieniami a sporą część zatoki przechodzimy po brązowych skalnych płytach, które zostały wypolerowane przez poruszający się w dół doliny wieki temu lodowiec.

Obrazek

Obrazek

Kolejna morena boczna i jesteśmy na drodze do stacji, gdzie mamy około 50m w górę.

Obrazek

Widok na prawie całą grań, którą wchodziliśmy na szczyt.

Obrazek

Obrazek

Zejście zajęło nam dwie godziny, mamy sporo czasu do ostatniego zjazdu kolejki, czkamy około godziny na ławeczce, może Michał z Magdą w tym czasie dojdą. Widok na przeciwległą stronę doliny jest na tyle imponujący, że długo wpatruję się w nieprzystępne ściany i lodowce Taschhornu i Domu. Po godzinie posiadówki zjeżdżamy do cywilizacji. Z wagonika podziwiamy jeszcze schronisko Weissmeishutte i szczyty w jego otoczeniu Jegihorn i Fletschhorn.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Michał z Magdą zjeżdżają ostatnim kursem, zaoszczędziło im to kilkugodzinnego schodzenia do Saas Grund. Na kempingu zaczyna się kolejna rozkmina, który szczyt zostanie wisienką na tegorocznym alpejskim torcie 8)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz gru 01, 2022 12:49 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt wrz 17, 2010 11:49 am
Posty: 1146
Lokalizacja: dokąd
Czy to już koniec? Bo straciłam wątek :mrgreen:
Fajnie, zazdro. W okolicy byłam, wspinałam się ja Jegihornie, jechałam właśnie kolejka z Saas Grund.

Tu właśnie widok na lodowiec Lagginhorn
Obrazek

Tu piargi prowadzące od kolejki
Obrazek

A tu ze szczytu Jegihornu na drugą stronę, tam zdaje się też byliście ;)
Obrazek

Najbardziej chyba zazdroszczę długiego wyjazdu w tak fajne rejony, i wielu fajnych przejść, dość różnorodnych. Ja w tym roku sporo wyjeżdżałam (i za chwilę jeszcze jadę), ale na maks 8 dni, tak wyszło, teraz czuję, że nie był to najlepszy pomysł i długi wyjazd musi być :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So gru 03, 2022 9:38 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
saxifraga napisał(a):
Czy to już koniec? Bo straciłam wątek :mrgreen:

Jeszcze nie, ale jakoś zebrać się nie mogę, bo został mi najdłuższy odcinek :D
saxifraga napisał(a):
Najbardziej chyba zazdroszczę długiego wyjazdu w tak fajne rejony

Jadąc tak daleko to dwa tygodnie są optymalne, może max 12 dni jeżeli działa się codziennie, bo po tych 12 dniach jest się zajechanym na maxa. Wiadomo, jak się już tak daleko pojechało to trzeba cisnąć na maksa, żeby jak najwięcej urobić, ten wyjazd był rekordowy, o czym na końcu :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N gru 04, 2022 8:42 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt wrz 17, 2010 11:49 am
Posty: 1146
Lokalizacja: dokąd
Damian78 napisał(a):
Jadąc tak daleko to dwa tygodnie są optymalne, może max 12 dni jeżeli działa się codziennie, bo po tych 12 dniach jest się zajechanym na maxa. Wiadomo, jak się już tak daleko pojechało to trzeba cisnąć na maksa, żeby jak najwięcej urobić, ten wyjazd był rekordowy, o czym na końcu :D

No wiem, tak robiliśmy, gdy jeździłam z Zombim w Alpy Julijskie, zwykle to było 13-16 dni, gdy była dobra pogoda, ot działaliśmy dzień w dzień, wracałam kompletnie zajechana, ale o to chodzi ;)
W tym roku postanowiłam trochę zmienić destynacje, a ponieważ chciałam podziałać w różnych rejonach, to wyjazdy były krótsze - tydzień w Dolomitach, tydzień w Hollentalu, kilka wypadów w Tatry no i bliższe skałki, a teraz jeszcze będzie tydzień w Hiszp. Teraz widzę, że nie był to najlepszy plan, a ostatecznie i tak zabrakło mi urlopu i właśnie jestem na bezpłatnym ..
A w Szwajcarii to mam znajomych, mieszkają niedaleko Visp i do nich kiedyś jeździłam, teraz skupili się bardziej na życiu rodzinnym, ale z gościny zawsze mogę skorzystać, a w górach pewnie jeszcze kiedyś podziałamy.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N gru 04, 2022 10:56 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Po zejściu z Lagginhornu i zwinięciu się z kempingu w Saas Grund znów lądujemy na naszym już chyba ulubionym kempingu Alphubel w Tasch. Co prawda obłożenie jest pełne, ale na dwa namioty zawsze znajdzie się miejsce. Przy porannym obfitym śniadanku padają propozycje ostatniego już wyjścia na któryś z czterotysięczników. Mamy tylko trzy dni do dyspozycji, więc dzisiejszy dzień jest ostatnim by przemieścić się i podejść do schroniska a na następny dzień ruszyć na szczyt. Czekamy na odpowiedzi ze schroniska pod Dent Blanche i Bishornem. Niestety schroniska są pełne. Tyle gór w koło a nie ma gdzie iść. Michał trochę z rozpędu, ale i jakby bez przekonania dzwoni do Domhutte. Miła Pani informuje go, że owszem mają miejsce, rezerwuje zatem cztery miejsca, decyzja zapadła, dzisiaj podchodzimy do Domhutte a jutro na szczyt Dom des Mischabel. Myślę, że ta góra była godna ostatniej alpejskiej wyrypy, technicznie i kondycyjnie zbliżona do planowanego Mont Blanc, taka wisienka na torcie Alpiniady :lol: Podejście do schroniska Domhutte to kolejna trekkingowi wyrypa w postaci 1500m przewyższenia. Zwijamy kempingowy obóz i ruszamy kolejny raz do Randy. Na parkingu w centrum miejscowości zostawiamy samochód, znów za sprawą Magdy parking mamy darmowy, bo tak się składa, że jej znajoma mieszka w Randzie a tam każdy ma przydział miejsca parkingowego :D

Obrazek

Tradycyjnie przepak, stroje jak na plażę i można ruszyć w górę wioski.

Obrazek

Idziemy powoli i oglądamy ciekawą zabudowę miejscowości.

Obrazek

Obrazek

Powyżej miejscowości już królują bardzo stare budynki i pojawia się widok na zamykający dolinę masyw Breithornu.

Obrazek

Podejście jest mozolne, mało ciekawe, krótkimi zakosami, jedyny plus, że przy panującym skwarze na razie idziemy w lesie. Po około godzinie marszu docieramy do ciekawej atrakcji turystycznej jaką jest wiszący Most Charles’a Kuonena przerzucony nad doliną potoku Dorfbach. W momencie jego otwarcia był najdłuższą tego typu konstrukcją na Świecie, prawie 500m, jego przejście żwawym krokiem tam i z powrotem zajęło mi dobre 20min.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z mostu mam przede wszystkim świetny widok na przeciwległą stronę doliny, nad którą góruje Weisshorn ze spływającymi z jego ścian lodowcami, których czoła wiszą nad doliną.

Obrazek

Obrazek

Michał z Magdą docierają do mostu później, więc jak już wracam z przejścia przez most to robię im fotę.

Obrazek

Ruszamy dalej już otwartym terenem, ale i temperatura jest odczuwalnie niższa.

Obrazek

Obrazek

Górna część szlaku do schroniska bardziej przypomina Orlą Perć niż podejście do schroniska.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Łańcuchy, klamry, drabinki też się zdarzają.

Obrazek

Obrazek

Z Michałem w około 3h docieramy do schroniska.

Obrazek

Obrazek

Budynek jest bardzo ładny, starsza kamienna część dobrze koresponduje z dobudowana nowszą drewnianą. Bardzo ciekawie urządzona jest jadalnia, oddzielana ruchomą ścianą od części wypoczynkowej, jedzenie bardzo dobre z możliwością dokładki. Z tarasu schroniska widok na Matterhorn, Zinalrothorn, Schalihorn, Weisshorn i Bishorn, ale jednak nie tak rozległy jak z pod Weisshornhutte. Spędzamy na tarasie sporo czasu przed kolacją, jedni graja u Uno inni piją browara za trzy dychy :lol:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nawadniając się jasnym chmielowym obserwujemy ludzi, którzy właśnie zeszli lub schodzą ze szczytu. Spektrum łojantów jak u nas nad Mokiem, jedni profi inni prawie w "trampkach". Po kolacji idziemy w kimę, bo pobudkę zarządziliśmy na pierwszą a śniadanie mamy mieć przygotowane pół godziny wcześniej niż jest to praktykowane w schronisku.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt gru 09, 2022 11:09 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Pobudka odbywa się planowo, wszyscy zwarci i gotowi stawiają się w jadalni, tylko dla nas przygotowane jest śniadanie. Szybka konsumpcja bez zbędnych ceregieli i wychodzimy ze schroniska w mrok. Co od razu daje się odczuć to wyjątkowo ciepły wiatr, mając już doświadczenie z trzech wyjść na 4k podczas tego wyjazdu ubrałem się wyjątkowo lekko. Według prognoz pogoda ma być dobra z możliwością załamania i wystąpienia burz w godzinach późnopopołudniowych. O drugiej w czwórkę jako pierwsi ruszamy w górę ścieżką nad schroniskiem wyprowadzającą na morenę boczną lodowca Festi. Tempo jest mocne i Michał z Magdą zostają z tyłu, ale w oddali widzimy światła ich czołówek. Bardzo długo idziemy moreną potem fragmentem lodowca zasypanym kamieniami, gdzie kończy się wyraźna ścieżka i kopczyki. Przed zejściem na lodowiec wyprzedza nas para alpinistów idąca już lodowcem, też schodzimy na lodowiec i kierujemy się w górę, nie mamy najmniejszych szans dogonić pary, która nas wyprzedziła, tempo mają zabójcze, co ci ludzie jedzą :roll: Pod koniec lodowca mamy do pokonania srogo wyglądającą szczelinę brzeżną. Przed szczeliną wyprzedza nas jeszcze przewodnik z dwoma klientami. Z lodowca musimy wejść w kuluar spadający z przełęczy Festi. Będąc już pod kuluarem słyszę jak mocno walczy para, która nas wyprzedziła, przy kompletnym mroku robi to naprawdę wrażenie i znów do głowy przychodzi mi myśl „ jprd na co mi to było :lol: ” Nic to przychodzi nasza kolej na wbicie w skałę, przed nami jest jeszcze przewodnik, początek jest trudniejszy, ale wyżej mamy system szerokich tarasów, na których można wygodnie stanąć i są stanowiska do asekuracji. Będąc w połowie kuluary pod ścianę dociera Michał z Magdą im zapewne zejdzie więcej czasu na przewspinanie tego odcinka. Słysząc głos Michała pod ścianą mówię mu, że początek jest trudniejszy a potem puszcza bez problemu i że jak lodowiec po drugiej stronie będzie lichy to na nich poczekamy by iść w czwórkowym zespole. Po trzech wyciągach jestem na przełęczy, ściągam Michała. Z przełęczy musimy zejść w dół na kolejny lodowiec Hobargg, którym podążymy w kierunku szczytu. Zejście jest w twardym śniegu, strome ze szczeliną brzeżną do pokonania, ale dość sprawnie udaje się zejść na lodowiec szerokim zakosem, stromizna nie jest wtedy tak odczuwalna. Na zejściu tracimy dobre 100m. Zespoły, które nas wyprzedziły są już bardzo daleko przed nami, ale u nas zmęczenie daje znać po ponad tygodniu intensywnej działalności. Lodowiec Hobargg jest w zaskakująco dobrym stanie, nie jest szary i zasypany kamieniami, jest sporo śniegu, ale dobrze widać szczeliny. Po zejściu na dno lodowca, znów jesteśmy na wysokości około 3600m, do szczytu mamy prawie kilometr w pionie, przewyższenie jakie trzeba pokonać na szczyt ze schroniska to 1700m, to naprawdę dużo. Cieszy mnie to, że jesteśmy już po drugiej stronie grani Fasti a jest nadal ciemno, takie miałem założenie by pokonać grań jeszcze w nocy i w okolicach dziesiątej być na szczycie. Podchodząc do schroniska pytamy parę schodzących osób o warunki na lodowcu i o której byli na szczycie, większość mieści się w przedziale między godziną siódmą a dziesiątą, dlatego dziesiątą zakładam jako max, by na zejściu mieć jeszcze bezpieczny lodowiec. Po zejściu na płaską część lodowca, trzeba przejść na jego drugą stronę i poruszać się w górę wzdłuż ograniczającej dolinę grani.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dość długo podchodzimy w górę lodowca pod zamykającą dolinę grań Nadel. Lodowiec na tym odcinku ma kilka niewielkich przełamań, pokonuję się go piętrami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Będąc już dość wysoko na lodowcu widzimy pierwsze czołówki zespołów, które weszły na przełęcz Festi. Mamy tak dużą przewagę nad nimi jak zespoły, które nas wyprzedziły nad nami. Jeden z zespołów schodzących z przełęczy ruszyły w pościg za nami i tylko z nimi mamy kontakt wzrokowy. Z górnej części lodowca wchodzimy już na lodowiec zalegający na północno - wschodniej ścianie. Tutaj na moment doganiamy przewodnika z klientami.

Obrazek

Jeszcze przed szczeliną brzeżną łapiemy wschód słońca, jesteśmy już powyżej 4000m.

Obrazek

Obrazek

Wrażenie na mnie robi ogrom terenu śnieżno-lodowego, nie spodziewałem się tu takich przestrzeni. Z każdym metrem zbocze jest coraz stromsze i pokryte coraz twardszym śniegiem lub lodem. Ścianę pokonuje się kilkoma zakosami, na którymś z nich mija nas para z lodowca Festi. Ostatni fragment to niekończąca się śnieżna grań, pod którą mija nas przewodnik. Ostatnie 100m przewyższenia jest bardzo męczące, do tego zdarzają się podmuchy lodowatego wiatru, zatrzymuję się coraz częściej by wyrównać oddech i rozgrzać paluchy u dłoni.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W końcu zza śnieżnej grani wyskakuje skalny wierzchołek z krzyżem.

Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 33 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 7 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL