Plany były ambitne – zbyt ambitne. No, ale od początku. Dzień zapowiadał się pięknie. Po aklimatyzacji na OP dnia poprzedniego (patrz relacja „Kozia Przełęcz – Żleb Kulczyńskiego”) pełen werwy puściłem się na podbój Kościelca od trochę innej strony. Trasę miałem przygotowaną, ale oczywiście informacje w HP dawały mi do myślenia – dość trudne odcinki... Liczyłem się z koniecznością popełnienia wycofu. Podejście na Zawrat poszło dość szybko i sprawnie. Z Zawratu, żeby nie tracić czasu uderzyłem od razu wyżej. Pierwszym nowym celem była Zawratowa Turnia. Wejście dość łatwe, choć po sporej kruszyźnie i nieprzyjemnych trawkach. W 20 minut wydostałem się na wierzchołek ZT. Widoki stąd roztaczały się wspaniałe: Niebieska Turnia i Świnica z niezwykłej perspektywy a i na OP nigdy pod takim kontem nie spoglądałem. Hala Gąsienicowa pokazała się w całej okazałości. Widoki zarówno na Stawy Gąsienicowe jak i na Zmarzły Staw. Najpiękniejszy obraz, jak się spodziewałem zresztą, oddawały bliskie jak na wyciągnięcie ręki Kościelce. Granie stąd widoczne wyglądają imponująco – o ostrych jak brzytew krawędziach zdają się być zupełnie niedostępne. Widok ten na równi zachwycił mnie, ale i zbił nieco z pantałyku. Oho, pomyślałem, sam sobie tu nie poradzę. Postanowiłem się jednak tej trasie dokładniej poprzyglądać. Chociażby dla celów edukacyjnych czy też ewentualnej późniejszej wycieczki w małej grupce (konieczność zjazdów!). Podchodząc tak daleko w stronę zejścia (zjazdu?) do Przełęczy Mylnej (znalazłem nawet spita do zjazdów) obejrzałem sobie ten teren dość dokładnie. We dwóch z lina podjąłbym się tam zjazdu a z Mylnej na Zadni Kościelec byłoby już znacznie łatwiej. Cóż z tego, skoro do mylnej brakowało mi jeszcze kilkudziesięciu metrów a zatrzymałem się nad kilkunastometrową zerwą i ani rusz dalej. Wycofałem się niepyszny po śladach z mocnym postanowieniem, że jeszcze tam (z kimś) wrócę. Na niebie zaczęły pojawiać się niepokojące chmurki, więc czym prędzej udałem się w drogę powrotną. Na zejściu z Zawratu spory ruch – większość wyczuwała intuicyjnie co miało nadejść. Niektórzy jednak podążali w zgoła przeciwnym kierunku. Aby ominąć zatory omijałem również łańcuchy - tak było łatwiej no i... szybciej. W momencie, w którym puściłem ostatni łańcuch rozpoczęła się regularna burza z intensywną ulewą. Deszcz zaczął padać tak nagle, że zanim zdążyłem wyciągnąć kurtkę, ją ubrać i sięgnąć do wora po stuptuty, już w butach miałem kilka litrów wody. Nie opłacało się więc dalej wyciągać spodni przeciwdeszczowych. Poczłapałem więc już spokojnym krokiem z żabami w butach dalej w stronę Murowańca mijając po drodze grupki idące w tym samym, ale i w przeciwnym kierunku. Na wysokości Zmarźlaka kilka osób schowało się w kolebie przed deszczem - ja powlokłem się do schronu.
Jeszcze tam kiedyś powrócę!
Kilka zdjęć:
















