Dołączył(a): Wt sie 10, 2010 5:25 am Posty: 2120 Lokalizacja: Poznań
|
Na początek mały apel do tych co: 1. Bywają TYLKO raz w miesiącu w górach 2. Mają AŻ 100 czy 200 km w góry
Wydupczać nad morze
A skoro już przy tym temacie jestem to tu zaczyna się łikendowa przygoda... Gdzieś nad morzem, czwartek, godzina 19:15, piękny i nowoczesny PKS napawa optymizmem. Ale tylko do czasu jak przypomnę sobie ile nim będę jechał Miły pan oznajmił, że rower jednak nie jedzie jako bagaż i że na pewno się dogadamy. I miał rację, bo jak tu się nie dogadać, skoro leży złożony w czarnych workach pod pasażerami. Cwaniaczek.
Do 9:30 nie pamiętam nic, poza tym, że emerytki jadące do Częstochowy mają nadludzkie siły, nie potrzebują snu, a ich dresy są lepsze niż dresów. O rzeczonej godzinie oczom moim ukazał się las. Las turystów. Złożyłem sobie pojazd, napawałem się pierwszym od dwóch lat nabieranym w płuca górskim powietrzem oraz wypatrywałem dogodnego miejsca do rozbicia obozu.
Obóz pierwszy został założony w McTusku. I tu okazało się, że do 10:30 NIE MA CZISBURGERÓW !!! Na nic zdały się moje apele, prośby, a nawet groźby, że sobie pójdę. Zapowiadał się piękny dzień, więc co się będę denerwował, pojechałem zrobić pierwsze zdjęcie:

Góra dół, nowe techniki marketingowe górali przejrzane, czas najechać na sieć amerykańskich restauracji. Z tłumu rozentuzjazmowanych nastolatek kończących rok szkolny (swoją drogą te 16+ niektóre... ) wyłoniła się lekko podmęczona postać Aaankiiii (nie wiem ile Ty tam masz tych samogłosek nigdy). Nie minęło pięć minut jak już byliśmy pokłóceni Niebawem zjawił się towarzysz Endrju i tym samym skompletował ekipę. Zjedzone, pokłócone, umyte, to można jechać... Taa, pod warunkiem, że górach ma się HAMULCE. Nie mieliśmy, więc zrobiliśmy 

Anka wesoła, bo miała.
Wysmażyło nas, więc czas gdzieś pojechać, cel: Dolina Chochołowska do schroniska. Nasz cel zaczął się weryfikować zaraz po minięciu Krupówek i podjeździe do Kościeliska Niezbędny okazał się sklep. Dalsza droga to pasmo podjazdów i zjazdów z ostatnim pięknym aż do samego wylotu doliny.

Pan w budce nie nabrał się na bilet ulgowy normalny 
Pierwsza połowa asfaltem, więc przyjemnie, gorzej później, zwłaszcza jak ma się szosowe, cienkie opony i po 3 bary w środku  Ale daliśmy radę, każde w swoim tempie, czyli się naczekałem jak zwykle


I żeby nie było pod sam schron też jadąc 
Ludzi o dziwo bardzo mało, obiekt wyremontowany, aż niemiło. Toteż odpoczynek, foty i łowieczki.
 By Anka.
W dół nawet po tych kamlotach tempo było ekspresowe, takie, że po przerwie na jedno zdjęcie

przyjechałem ostatni.
Krótka narada, cel: Gubałówka przez Butorowy. Anka woli Kolibeczkę z Kwakiem i Rodżejrem, więc na chwilę się żegnamy... Kolejny podjazd weryfikacyjny ma miejsce do Kościeliska górnego, na całe szczęście na końcu jest sklep, bo na tym by się skończyło. Przyjemne 40 stopni w słońcu pomaga nam podjąć decyzję o zimnej koka koli. Jedziemy prosto, prosto i za zakrętem skręt w prawo. Ja naprawdę wiedziałem, że będzie ciężko, ale motyla noga nie aż tak Pierwszy podjazd godny mojego najniższego biegu, ale i tak trzeba przyznać, że odpoczynków było może z pięć i to krótkich. Poszło sprawnie, szczytowaliśmy tryskając euforią. JEEEEST Telefony do mamy, taty, babci.

Na szczycie dowiedziałem się, że jednak coś przez te dwa lata się zmieniło. Gubałówka to już historia, teraz jest:


Lans na fejsbuczka i w drogę powrotną... O tym można by napisać książkę, ale taką na 15 minut czytania, bo tyle zajęło nam dotarcie pod Krupówki przez Kościelisko (swoją drogą ciekawe to ograniczenie do 40, jak średnia rowerem wyszła 45). A że dawno nie było pod górkę, to kolejne 3 km właśnie w takim stylu pod Rondo Kuźnickie, ale cel uskrzydlał, micha w Kolibeczce, oł jeee. Nażarliśmy się tak, że nikt nie chciał podjechać pod Kuźnice, ale jak już człowiek jest tak blisko...

Zjazd ekspresowy, tylko busiarze coś wolni w tym roku. I w kierunku zlotowników, czyli na wshut. Cel: Roztoka przez Wierchporoniec.
O tym podjeździe powiem tylko jedno: Gubałówka jesteś nikim Dobrze, że chociaż widoki jakieś były:


Tu nastąpił koniec:

Odwróciłem się i powiedziałem http://www.youtube.com/watch?v=OU8kfoPSL_w Never again za darmo.
A że dawno nie było, do samej Łysej Polany pięęękny zjazd  Na Palenicy oczywiście nawet nas busiarze chcieli zabrać do Zakopanego, niesamowici są, rowery to pewnie na dach. I tak oto zrobiło się 80 km, które dało jednak po tyłku dużo bardziej niż liczba.

Dla niepoznaki do pierwszego zakrętu prowadząc rowery, była opcja prowadzić dalej, albo nagiąć przepisy o ruchu drogowym. A, że ja chodzić z pojazdem nie lubię... Tylko motyla noga te kamienie Dojechałem. W Roztoce pełen splendor, zachwycone zlotowiczki, pędzący z setkami mililitrów przeźroczystej cieczy zlotowicze, niedowierzania, poznania, buziaki, takie tam Reszta jest milczeniem. No może poza kaskiem w prezencie dla Rodżejra i jedną ważną nauką dla potomnych:
ZAWSZE, ALE TO ZAWSZE BĘDĄC NA ZLOCIE PO ZMROKU IDĄC GDZIEKOLWIEK (NAWET NA SIUSIU) ZAKŁADAMY SWÓJ PLECAK NA PLECY A to dlatego, że może on nam uratować kilka elementów składowych typu plecy wpadając bez opamiętania prosto w strumień. Nie bez przyczyny od piątku 29 czerwca most ten:

Nosi nazwę mostu Yanoosha 
Później nastąpiło spanie, wstawanie i odwiedził nas nowy kolega o krótkim imieniu Kac. Z tego też powodu większość obrała za cel Morskie Oko. Zaatakowaliśmy ten cel w blisko dziesięciu zespołach, żeby czasem spadając jedno nie pociągnęło drugiego, było to słuszne. Ja oczywiście miałem najlepszy team

Wśród nas słyszeć się dało głosy wsparcia: "Ja już nie mogę", "Boże jak gorąco", "Jezu ja nie dam rady dalej", "Czy to jeszcze daleko?" "Więcej tu nie przyjdę", "Dlaczego tu jest tak stromo???" Uff, człowiekowi od razu robiło się lżej na duchu, nie byliśmy z tym sami.

W końcu dotarliśmy. Pięknie, cisza, spokój, widoczki, jak to nad Mokiem we wakacje.


Po naradzie podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu wycieczki, a nóż się uda przejść ferratę Moko, a może i Czarny Staw, do którego dochodzi tylko garstka.



W połowie ferraty spotkaliśmy najlepiej przygotowanego sprzętowo turystę w tych górach, Rodżejro

Toteż poszliśmy z nim. Z czekanem i kaskiem na pewno nic złego nam się stać nie może. Głosy otuchy ze szlaku nad Czarny Staw już czytelnikom daruję, ale były jeszcze bardziej podbudowujące. Nasz łojant został i podrywał lachony swoim profesjonalizmem, w zasadzie same lgnęły Reszta to już nudy, pod górę, pod górę, po zakosach i pod górę... i nagle ciemne chmury Połączyliśmy się z ekipą Anka - Krzysio (nasza nadzieja forumowa). Jedyna słuszną decyzją był odwrót, nie tylko kac morderca nie ma serca. Na tej wysokości głosy wsparcia już nie dochodziły, więc liczę na współużytkowników, bo jak wiadomo: MĄDRY WYCOF NIE PRZYNOSI UJMY.
Za to miejsce było akuratne (trzeba umieć dobierać partnerów wspinaczkowych )


Oczywiście nie padało, bo po co padać z granatowych chmur. Lepiej sobie postraszyć i polecieć jak ekipa zeszła. Zeszła nieco niżej i planowała łojenie. Najpierw Niżnych Rysów, a później Kazalnicy (ale to w innym wcieleniu).
 By Anka
Jak już zeszliśmy oczywiście wyszło sobie słońce, a co, przynajmniej prawie nikt się nie przejmował:




I pięknym, równym asfaltem do Roztoki marsz. Tylko zyl3k złoił Rysy, reszta albo osiągnęła obozy pośrednie na trasie albo leżała z dupskiem i opalała się nad Mokiem, tudzież na Rusinowej (aż sam nie wiem co lepsze).
Wieczór to kolejna czarna dziura, tylko nie widzieć czemu Hiszpanka i Amerykanin krzyczeli później motyla noga ITALIA ! (koleżanko Elbrusowiczko, uprasza się o odpalenie czarnej skrzynki )
Rano o dziwo schronisko było całe:

I my też, choć już w mocno uszczuplonym składzie:

Czas wracać niestety  Roger z Januszem i Karcią powędrowali na zachód, reszta szybciej lub wolniej na północ. Droga powrotna, góral na Palenicy o dziwo nie chciał 20 zł na zrobienie zdjęcia:

I co? I ten je..ny Wierchporoniec po raz drugi Porno, duszno i tym razem z 50 stopni w słońcu. Wybraliśmy drogę przez Głodówkę, światło było nie do ogarnięcia, ale jak zwykle wyszło na moje, że 50 zł robi lepsze foty niż 2500 zł

Za tym pięknym miejscem miało miejsce piękne, kilkunastokilometrowe przeżycie, jak nie najpiękniejsze rowerowo, a tylko 10 %

I więcej się niestety nie dało, zabrakło przerzutków 

Dotarliśmy do obozu pierwszego z piątku i zjedliśmy obiad mistrzów jak na sportowców przystało:

Dołączyły do nas zagubione zlotowiczki z Tomaszowa, przeszła wielka burza, dotarli cało CzarnaMycha i Klinek, którzy jeszcze mieli siłę na Świstówkę, Pięć Stawów, matko... nadludzie.
I przyszedł ten smutny czas kupienia kabanosów w Biedronce, rozłożenia roweru, łapówki dla kierowcy, pożegnania i 14-godzinnej podróży nad to piękne nasze morze, gdzie przywitało mnie 15 stopni, deszcz i wiatr, w życiu tu nie jedźcie na wakacje
Sorry, że tyle zdjęć, ale jak człowiek dawno nie był, to się musi wyżyć w końcu, a co. I dzięki współzlotowiczom, a zwłaszcza współzlotowiczkom (choć niektóre to ciężkie przypadki) za ten zacny weekend, żal było odjeżdżać. Oby do jak najszybszego następnego,
AVE 

Ostatnio edytowano Śr lip 04, 2012 9:43 pm przez Auralis, łącznie edytowano 1 raz
|
|