Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz maja 23, 2024 5:04 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 26 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Cz paź 10, 2013 9:54 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr maja 09, 2012 2:17 pm
Posty: 2995
Lokalizacja: Kraków
Gdyby komuś nie chciało się czytać tego wszystkiego, a trochę tego jest, to może zobaczyć sobie filmik, który skleiłem w ciągu jednego wieczoru z najlepszych akcji nadających się do publikacji. W innym wypadku zapraszam do przeczytania poniższego tekstu 8)

Vimeo: https://vimeo.com/76583296

btw. filmik by nie powstał gdyby nie semow, który nam pożyczył kamerkę! Dzięki :salut:

Wszystko zaczęło się w maju. Byłem świeżo po kursie skałkowym i miałem w planie w wakacje zrobić kurs taternicki. Czas był, chęci były i co najważniejszy był też hajs. W tym czasie jednak pojawił się też kumpel, który wyszedł z pomysłem aby jechać w Pireneje. Mówił, że marzy już o tym od 3 lat i nie ma nikogo kto by chciał z nim pojechać. W sumie długo się nie zastanawiałem. Obadałem zdjęcia, trasy, ceny. Szybka kalkulacja i pomysł wydał mi się całkiem niezły. Mieliśmy jechać we dwóch na minimum 11 dni gdzie trzeba było przejść trasę HRP opisaną w naszym sympatycznym przewodniku.
Szybko obadaliśmy ewentualne problemy logistyczne. Plan był lecieć do Paryża gdzie następnie mieliśmy się przetransportować TGV do Pau skąd trzeba jechać do Laruns. Plan wydawał się super. Na działanie nie trzeba było długo czekać. Przyszedł początek czerwca a my już mieliśmy zarezerwowane bilety do Paryża na extra luksusowy samolot Ryanair'a. Jednak żeby nie było za "różowo" pojawił się "problem". Telefon od kumpla... i co? Okazuje się, że ma jeszcze jedną osobę. Kolega? Nie! Koleżanka! Myślę, ok niech będzie (!) ale uprzedzam, żeby nie było żadnych miłosnych igraszek, podchodów, fochów i innych tego typu akcji. W końcu nie jadę tam żeby siedzieć jak przydupas :!: Oczywiście kumpel zapewnia mnie, że to nic z tych rzeczy... że to tylko koleżanka... i tak po tygodniu okazuje się, że owa sympatyczna koleżanka jest już dziewczyną kumpla. Oczywiście się tego spodziewałem, ale cóż... kości zostały rzucone. Dokupiliśmy dodatkowy bilet na samolot i zostało nam jedynie polowanie na bilety TGV. O ile ten pierwszy udało się kupić szybko i w miarę niskiej cenie to z powrotem był problem, bo nie było jeszcze terminów na stronach z biletami a jak już było coś w terminie nas interesującym to ceny sięgały zenitu. Niestety zarabiamy w złotówkach a wydajemy w ojro. Koniec końców jednak udało się wszystko załatwić z tym, że dojazd do Pau mieliśmy o godzinie 6 rano z Paryża i to jeszcze dzień po przylocie. No nic, przecież jakoś sobie zorganizujemy czas. Pewnie będziemy spać na stacji, ale w końcu nie takie rzeczy się robiło więc nie ma się co spinać :-)

// dzień 1

W końcu przyszedł dzień wylotu. Kraków godzina 12:00. Zwalniam się z pracy i szef zawodzi nas na lotnisko :-) Wjeżdżamy na pełnej na "strefę bezcłową" na Balicach. Bierzemy po 0.5L wódki do plecaka na wyjazd + większego szczeniaczka, który został opróżniony przed wejściem na pokład. Swoją drogą warto wspomnieć, że strefa bezcłowa w Balicach jest tak żałosna, że szkoda gadać. Ceny wyższe niż w większości sklepów w Krakowie. Niestety do Pyrzowic to Kraków się nawet nie umywa. Jednak wracając do relacji... Po cytrynówce już w dużo lepszych humorach bez stresu weszliśmy na pokład samolotu. Lot około 2h i wychodzimy na ziemię francuską. Następnie zgarnięcie plecaków i pędzimy na autobus do Paryża. Kolejna godzina w trasie, ja już lekko przysypiam i wysiadamy w "centrum".
Dalej plan był aby kierować się do meliny kolegi Moniki, która załatwiła nam nocleg u swojego znajomego za cenę jednej żołądkowej gorzkiej :-) Kolejna godzina w metrze i dojeżdżamy do celu.
Ledwo wchodzimy do mieszkania a nasz sympatyczny kolega z Francji Radek częstuje nas dwoma kieliszkami wódki :twisted: Zostawiamy plecaki, torby i idziemy pić nad rzekę. Dodatkowo jemy zajebiaszczy francuski pasztet, nazwy którego nie pamiętam, kiełbasę, bagietkę i popijamy wszystkimi rodzajami wina. Mimo, że siedzimy cały czas nad rzeką to jest super ciepło. Nie ma co nawet porównywać z Polską! Po jedzeniu i opróżnieniu paru butelek jest plan aby się przejść po mieście. Przecież w końcu jest jeszcze młoda godzina (~23) a my nie jesteśmy jeszcze zmęczeni po podróży. Dzień następny w zasadzie miał być dla nas luźny bo jedyne co mieliśmy do roboty to jedynie kupić gaz do jetboila i kuchenki kumpla.
Tak czy inaczej wróciliśmy do domu po godzinie 1 w nocy. Nogi wchodziły nam do dupy, toteż czym prędzej zainstalowaliśmy się w łóżkach. Gdzie byliśmy to ciężko powiedzieć. Byłem już tak zmęczony, że już nawet nie słuchałem ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

// dzień 2

Dzień drugi zaczyna się dosyć leniwie. Wstajemy po 8 i pierwsze co robimy to dymamy do sklepu po słynne bagietki francuskie i jakieś zakupy na śniadanie. Nie ma to jak parówki, bagietka i ser pleśniowy. Lekko po 12 pakujemy się w metro i jedziemy szukać gazu. Dojeżdżamy na bliżej nie określoną stację metra (chyba blisko bastylii) i szukamy sklepu, który nas interesuje. Po dotarciu na odpowiednią ulicę okazuje się, że dzisiaj akurat zachciało się im przenosić do nowej lokalizacji. Na nasze szczęście nowa lokalizacja sklepu nie jest specjalnie oddalona od starego miejsca a dodatkowo po wizycie w sklepie, dostajemy rabat na wszystko 10% z okazji przenosin. Jak widać nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło!
Pogoda niestety nie dopisuje, jest pochmurno i szaro. Nie przeszkadza nam to jednak w zwiedzaniu. Jako, że jest to nasz jedyny dzień w Paryżu to postanawiamy go wykorzystać w pełni. Śmigamy wzdłuż rzeki od samej katedry Notre Dame aż do wierzy Eiffla. Muszę przyznać, że o ile nie lubię akcji typu muzea, rzeźby, obrazy itp. to Paryż zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie. Nie patrząc na ceny jest to bardzo ciekawe miasto! Jeśli ktoś nie był a ma okazję to polecam.
Robi się godzina 17. Postanawiamy w końcu wracać do domu, robić obiad, odpocząć jeszcze chwilę i wyjść z domu jeszcze napić się przed wyjazdem. W końcu ma to być nasza ostatnia wieczerza przed wyjazdem w dzicz.
Dzieje się dokładnie tak jak zaplanowaliśmy. Godzina 19 obiad, 21 idziemy kupić wina, bagietki i siedzimy ledwo żywi nad rzeką gdzie zastanawiamy się jak my właściwie dotrzemy na dworzec TGV. Koniec końców wstajemy o 4 w nocy. Bierzemy plecaki, wychodzimy na ulicę i szukamy TAX'ówki, która zabierze nas na Montparnasse. Na szczęście nie musimy długo czekać. Po około 15min przyjeżdża jakiś paki, który zabiera nas na miejsce. Teraz jeszcze tylko 2h czekania i jedyne 6h w TGV.
O ile wszyscy ostrzegali, że Montparnasse wcale nie jest specjalnie przyjaznym miejscem to nie spotkało nas tam nic nieprzyjemnego. W miarę ludzka poczekalnia, mało ludzi, element się nie kręci co sprawia, że 2h miłą całkiem szybko. Po 6 instalujemy się do TGV i po 30min już wszyscy śpimy. Ja miałem to szczęście, że siedziałem sam i miałem do dyspozycji przez większość czasu dwa siedzenia. Wyspałem się jak nigdy :)
Godzina 11 i dojeżdżamy do Pau. Tam staramy się ogarnąć i wyszukać przystanku z którego odjeżdżamy do miasteczka Laruns. Wszystko poszło całkiem sprawnie.
Odchodzimy kawałek od przystanku. Jemy resztę kanapek. Kumpel odpala fajkę i czekamy na 12.45, kiedy to autobus ma nadjechać. Jakież było nasze zdziwienie gdy autobus nawet się nie zatrzymał na naszym przystanku i pojechał sobie dalej. Jakby tego było mało, to okazało się jeszcze, że był to jedyny taki autobus w dniu dzisiejszym :lol: Jeden jedyny autobus do Laruns właśnie nam ...! Myślę...fajowo :!: Dopiero początek a już zaczyna się tak zajebiście.
No, ale nic. W końcu jak przygoda to przygoda. Ruszamy na nogach. Może akurat uda nam się złapać jakiegoś stopa. Idziemy przez całe "miasto". Pogoda nam "dopisuje". Jest z 25*C a pot leje nam się po dupie. Dochodzimy z 5km za miasto i zatrzymujemy się obok ronda gdzie postanowimy poszukać naszej okazji. Tutaj kolejne zdziwienie. Nie mija nawet 5min a zatrzymuje się małe białe auto gdzie sympatyczny, mało mówiący po angielsku francuz pyta gdzie nas zabrać. Łamanym angielskim tłumaczy nam, że mieszka w miasteczku pod Laruns, ale może nas zabrać do domu, gdzie możemy się napić a następnie odwiezie nas tam gdzie chcemy :shock: Po okropnym początku zaczyna się wszystko układać. Po dojeździe do jego domu, zostajemy poczęstowani butelką białego wina. Następnie Laurent spisuje nam w razie potrzeby swój numer telefonu, e-mail i wszystko swoje dane, w razie gdybyśmy potrzebowali pomocy :shock:
Około godziny 15:00 dojeżdżamy do Laruns. Jak poprzednio okazuje się, że po raz kolejny nie mamy czym dojechać dalej. O ile pierwotny plan naszej wycieczki zakładał, że zaczniemy z innego miejsca we Francji, o tyle w ostatnich dniach postanowiliśmy trochę zmodyfikować nasz plan i zacząć właśnie trochę wyżej blisko granicy z Hiszpanią. Niestety w związku z tym był trochę problem logistyczny, bo ciężko było tam dojechać. Jednak nie łamiemy się za bardzo. Skoro udało nam się znaleźć jednego stopa tak szybko to może i złapiemy drugiego. No nic. Ruszamy już powoli krętą droga w górę. Tym razem jednak nie mamy tyle szczęścia. Idziemy już około 2h a nikt nie specjalnie chce nas zabrać do auta. W sumie nie ma się co dziwić. Kto normalny zabiera 3 osoby z 65L plecakami do auta :) Po kolejnych 30min zatrzymuje się kolejne małe auto a w nim kolejny francuz. Tym razem młody chłopak, który jedzie w bliżej nie znane nam miejsce. Jednak nie mamy z tym najmniejszego problemu. O ile jedzie wyżej to wszystko nam pasuje. W ten sposób przejeżdżamy kolejne paręnaście kilometrów. Niestety nie jedzie on tam gdzie my a odbija z drogi pod większe jezioro. Tak czy inaczej jest już lepiej niż się zapowiadało. Uciekł nam autobus a mimo to udało nam się zrobić jeszcze więcej trasy niż zakładaliśmy i to jeszcze za darmo! W wesołych humorach zakładamy plecaki i dymamy znowu w górę. Tym razem jednak jesteśmy pewni, że już nas nikt więcej nie zabierze. Pogoda jest słaba. Wszędzie pełno chmur i trochę wieje. Zbliża się godzina 17 a my nadal nie mamy żadnego pomysłu na rozbicie namiotu nie wspominając nawet o tym, że nie jesteśmy ani trochę blisko szlaku. Wyjście jest jedno - dymamy aż dojdziemy do szlaku. Po kolejnych 2 godzinach, litrach potu lejących się po dupie, dochodzimy do naszego szlaku. Wchodzimy trochę w głąb parku, z dala od drogi i rozbijamy pod drzewami, blisko strumienia nasze namioty. Do zmroku mamy około 1 godziny (a przynajmniej tak twierdzi GPS). Myjemy się, nabieramy wody do naczyń, robimy pysznego lolfilizata na kolację i instalujemy się do namiotów do spania. Po takim dniu, gdy musieliśmy się obudzić o 4 aby zdążyć na dworzec śpimy jak dzieci.
Po ciężkim dniu niestety noc nie mija tak miło i przyjemnie jakbyśmy chcieli. Około godziny 3 w nocy budzi nas deszcz. Naparza tak, że chwilami boje się żeby namiot nie spłynął z nami do pobliskiej rzeki, obok której się rozbiliśmy. Na szczęście usypiam dalej. O 7 budzę się znowu i w sumie dziwie się, że nadal jest ciemno. Trochę to nie podobne do warunków, które panują w Polsce. Jak się okazuje przez cały wyjazd słońce mniej wstaje codziennie mniej więcej około godziny 8 rano a zachodzi w rejonach 20-stej.

Ślad GPS-a: http://connect.garmin.com/activity/388514864

// dzień 3

Tak czy inaczej po godzinie 8:00 rano szykujemy się do wyjścia. Dzisiaj mamy plan dotrzeć do miejsca ostatniego parkingu po Francuskiej stronie Pirenejów. Udaje nam się to około 10. Z tego miejsca odbijamy na prawo, gdzie mamy plan dotrzeć do schroniska Refuge De Pombie i dalej na Pic Du Midi. Pogoda jest średnia. Od rana z doliny napływają chmury. Wygląda tak jakby z jeziora cały czas tworzyły się nowe i leciały prosto w naszym kierunku. Po około 3 godzinach "chodzenia w chmurach" docieramy do schroniska. Trochę wieje i jest dosyć zimno. Wysokość około ~2100mnpm. W schronisku znajomi kupują wrzątek za 3E :shock:. Jemy coś ciepłego i zastanawiamy się nad wejściem na szczyt. Dowiadujemy się jednak od opiekuna schroniska, że jest już za późno na wyjście na szczyt. Podobno w dwie strony trwa to około 6h a i warunki nie są odpowiednie. W zamian za to postanawiamy się przejść na pobliskie wzgórze. Pogoda się poprawia. Po powrocie słońce ładuje już tak mocno, że rozkładamy i suszymy namioty.
Przez chwilę zastanawiamy się co robić dalej. Schodzić czy też zostać jeden nocleg w rejonach schroniska i uderzyć w dalszą drogę. Niestety prognozy nie wyglądają optymistycznie a nasza droga jakby nie było ma napięty plan. Jeśli nie zdążymy dojść do Gavarnie w określonym czasie to będziemy w czarnej dupie bo przegapimy TGV a co za tym idzie samolot. Koniec końców około godziny 16 zaczynamy schodzić do parkingu gdzie mamy tej nocy spać. Idzie się całkiem nieźle. Droga prowadzi przez "polany". Podczas schodzenia mijamy rodzinkę kozic. Do tego pasterzy z owcami. Około 18/19 dochodzimy w końcu do parkingu gdzie rozbijamy namioty. Niestety z przeciwnej strony gór gromadzą się chmury. Bojąc się, że znowu spadnie deszcz rozbijamy szybko namioty, myjemy się, robimy jedzenie i powoli instalujemy w namiotach. Mimo tego, że nie zdobyliśmy żadnego szczyty trochę jesteśmy zmęczeni. W końcu jest to nasz tak naprawdę pierwszy dzień kiedy chodzimy pod górę z załadowanymi plecakami. Ta noc podobnie jak poprzednia znowu nie jest spokojna. Tym razem jednak nie budzi nas deszcz a... krowa :D Jakaś zabłąkana szalona krowa krąży miedzy naszymi namiotami i wciąga trawę. Już pół biedy, że je trawę, ale tak dzwoni dzwonkiem, że czuje się jak w kościele. Jest godzina 3 a ona już doprowadza mnie do szału. Żeby było śmieszniej słyszę jak zbliża się do mojego namiotu i zaczyna jeść trawę na tyle głośno, że słyszę jak oddycha :D Na szczęście kumpel wychodzi z namiotu, świeci jej po oczach czołówką i po chwili sytuacja trochę się uspokaja.

Ślad GPS-a: http://connect.garmin.com/activity/388514944

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

// dzień 4

Tym razem mimo akcji z sympatyczną krową noc przebiegła dosyć "sucho". Na szczęście deszcz nie padał, jednak mimo to, namioty są mokre od porannej rosy. Nie udaje nam się wstać za wcześnie. Jemy śniadanie, pakujemy namioty i ruszamy w drogę. Po 5min okazuje się, że paręnaście metrów wyżej znajdował się "dom"' w którym mogliśmy spać. Niestety wczoraj byliśmy zbyt zmęczeni aby to sprawdzić. Tak czy inaczej dzisiejszy plan zakłada dotarcie do większego jeziora gdzie spędzimy nocleg, aby na drugi dzień przejść przez stronę hiszpańska. Idziemy przez długą i szeroką dolinę, która wydaje się nie mieć końca. Po drodze podobnie jak poprzednio mijamy stada owiec, które pasą się na wysokościach dochodzących do 2000 mnpm. Jakby tego było mało spotkamy stado koni :) Po drodze spotykamy parę polaków z Krakowa, którzy już krążą po Pirenejach od kilkunastu dni. Chwile z nimi rozmawiamy odnośnie pogody, ich i naszej trasy i ogólnie życia :D Dzięki nim i pogodzie (chmurzy się) postanawiamy lekko zmodyfikować nasze plany i zamiast zejść z HRP i iść szlakiem GR10 planujemy dojść do schroniska Refuge De Arremoulit, które znajduje się na wysokości około 2300 m.n.p.m.
Droga od przełęczy gdzie zmieniamy plany prowadzi przez dosyć strome przejście, na którym zamontowane są stalowe liny, mające pomóc w przejściu. Na sam widok, aż się uśmiechnąłem. Myślę, w końcu będzie coś ciekawego a nie tylko chodzenie z plecakiem... Niestety mojego entuzjazmu nie podzielił Marcin, który od początku aż zrobił się blady. Podobno przeszkadzały mu wszystkie ciężkie rzeczy, które przejął od Moniki dzień wcześniej, kiedy ta nie dawała rady z ciężkim plecakiem dojść do schroniska. Ja jednak myślę, że głównie nie jest przyzwyczajony do takich przejść (nie wspina się tak jak ja czy Monika) i po prostu trochę się bał "ekspozycji". Tak czy inaczej karzemy mu zebrać się do kupy i przynajmniej oswoić z miejscem. Proponuję nawet, że ja sam przejdę pierwszy a później zabiorę plecak i przejdę z nim. Na szczęście nie jest to potrzebne, ponieważ koniec końców Marcin trzyma fason i przy asyście Moniki sam przechodzi dalej. Szczęśliwy i jednak trochę posrany wypala papierosa i ruszamy dalej. Do schroniska już niedaleko. Z góry widać już staw nad którym jest położone. Niestety po dojściu do schroniska pogoda nadal się nie poprawia. Wszędzie pełno chmur a i wiatr mocno naparza. Czym prędzej schodzimy na dół i pytamy sympatycznego gospodarza gdzie możemy rozbić namioty. Wskazuje on miejsce obok namiotu przynależącego do schroniska. Wiemy, że noc będzie zimna, jednak jakoś przeżyjemy. W końcu nikt z nas nie chce płacić 40E za nocleg w schronie. Szybko rozbijamy namioty, okładamy je kamieniami na około, aby przynajmniej trochę uchronić się przed wiatrem dochodzącym z dołu doliny i idziemy do schroniska zjeść coś ciepłego. W międzyczasie zaczyna padać deszcz ze śniegiem. Szczęście, że przynajmniej rozbiliśmy namioty. Jest dosyć wcześnie, jednak sympatyczny francuz informuje nas, że niebawem ma dotrzeć do schroniska grupa dzieci, które będą tej nocy nocować w schronie. Zjadamy więc to co mamy do zjedzenia (smaczny lolfilizat), strzelamy parę szybkich łyków wódki, którą targamy ze sobą aż z Balic i idziemy do namiotu pograć trochę w karty i kości.
Robi się godzina 20. Słońce zachodzi i trzeba powoli iść spać. Rano w końcu trzeba wyruszyć dalej a podobno sama trasa, która prowadzi przez dwie przełęcze po stronie hiszpańskiej (jedna 2500 a druga 2700m.n.p.m.) jest jedną z trudniejszych na całym szlaku. Polacy z którymi wczoraj rozmawialiśmy postanowili ją przejść dzień wcześniej. Skoro nie zawrócili to spodziewaliśmy się, że pewnie im się to udało :)
Tak czy inaczej instalujemy się do namiotów. Marcin i Monika do swojego a ja do swojego. Mi jest w miarę ciepło. Dziwi mnie, że mój śpiwór jest aż tak komfortowy. Śpię jedynie w lekkich getrach oraz obcisłej koszulce. Niestety w nocy budzę się z powodu pełnego pęcherza :) Nie specjalnie chce mi się wychodzić z namiotu, jednak po rzuceniu okiem na niebo pełne gwiazd postanawiam ruszyć swój tyłek i przy okazji strzelić parę zdjęć. Mimo ładnego nieba jest strasznie zimno. Jestem ubrany w obcisłą koszulkę, t-shirt, polar i nadal czuje jak wieje. Tak czy inaczej ustawiam dobrze aparat na długie naświetlanie i załatwiam to po co przyszedłem. Dwa dodatkowe strzały i pakuje się znowu do namiotu aby obudzić się po dwóch godzinach gdy po raz kolejny zaczyna padać śnieg. Na całe szczęście szybko usypiam i budzę się dopiero nad ranem razem ze słońcem.

Ślad GPS-a: http://connect.garmin.com/activity/388514996

Obrazek
tam byliśmy dzień wcześniej...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

// dzień 5

O ile plan zakładał, że mamy wstać po wschodzie słońca i przejść jak najwcześniej przez dwie przełęcze znajdujące się na stronie Hiszpańskiej, to jak zwykle nie byliśmy w stanie wyjść o czasie. Ja zbieram się jako pierwszy. Odpalam JetBoila, robię herbatę, wciągam kaszkę manną i nawołuję do ruszenia dup i wyjścia w końcu z ciepłego namiotu. Pogoda na początku wcale nie jest rewelacyjna. Jest pełno chmur, wieje wiatr, ale na szczęście nie pada i nawet się na to nie zanosi. Wszystko w miarę dobrym stanie pozytywnie nas nastawia do wymarszu jak i całego dzisiejszego dnia. Po szybkim śniadaniu, jak zwykle następuje pakowanie wszystkich ciuchów, śpiworów, namiotów itp. Niestety podobnie jak wcześniej tak i tym razem namioty pakujemy mokre. Jesteśmy już pewnie, że po raz kolejny trzeba będzie robić po drodze przerwę i je suszyć. Tak czy inaczej wyruszamy między godziną 9 a 10. Pogoda poprawia się z minuty na minute.
Z początku szlak prowadzi przez fajne, podłużne głazy wzdłuż dwóch stawów. Jednak nie trzeba było czekać aż wszystko się zmieni o 180 stopni :) Po około 30 min przy podejściu na przełęcz Col De Palace zaczyna się to co towarzyszyło nam przez większość czasu, czyli piarg! Jakby tego było mało, docieramy do miejsca gdzie zalega jeszcze sporo śniegu. Mi się nie chce iść na około i to jeszcze po tych zasranych kamieniach mając w głowie cały czas film 127 godzin i dymam po śniegu do góry. Na szczęście jest twardy i nie ma śladów lodu, więc idzie się całkiem nieźle. Dzięki temu po raz kolejny odstawiam dosyć mocno Monikę i Marcina, którzy jednak postanawiają obejść śnieg. Gdy dochodzę na przełęcz pogoda zmienia się już znacznie. Po Francuskiej stronie z której przyszliśmy leci pełno chmur od jeziora. Natomiast na stronie Hiszpańskiej panuje zajebista słoneczna pogoda. Dochodzę do znaku Col De Palace i czekam na resztę kręcąc filmy i robiąc zdjęcia. W dole widać co najmniej dwa stawy i super miejsca na nocleg gdzie by można było rozbić namiot. Niestety my jednak lecimy w drugą stronę gdzie nie wiadomo co na nas czeka :)
Po 30 minutach dochodzi reszta. Odpoczywają chwilę, wciągamy jakąś czekoladkę i lecimy dalej. Tutaj jednak pojawiają się pewne problemy. Nie bardzo wiadomo gdzie iść. Przewodnik mówi aby trzymać się jak najbliżej grani i iść tak wysoko jak tylko się da. Nie widać jednak ani znaków ani kopczyków. Kręcę się z GPS-em dobre 10min aż w końcu znajduję trasę. Nic dziwnego, że w przewodniku było napisane aby iść tam tylko przy dobrej pogodzie bo można się zgubić i źle pójść. Tak czy inaczej nadal dymamy po piargu. Szlak prowadzi przez fajne "pułeczki" skalne z których łatwo można zjechać. Na szczęście nie jest to mega straszne i łatwo się idzie. Marcin ma lekkie obawy, podobnie jak przy "kablach" dzień wcześniej, jednak idzie mu o wiele łatwiej jak dzień wcześniej.
Niestety podobnie jak wcześniej dosyć często gubimy szlak. Kopczyki są mylne i czasami prowadzą w dwie różne strony. Na dodatek miejscami są duże płaty śniegu. Na szczęście mamy GPS-a i mniej więcej wiemy w którą stronę się kierować. Po godzinie drogi, która miała trwać jedynie 45min (wg. przewodnika czas przejścia między przełęczami) robimy sobie przerwę i łapiemy zasięg z hiszpańskiej sieci. Wysyłamy parę sms-ów, dajemy znać, że żyjemy i lecimy nadal w górę. Mija kolejna godzina i dochodzimy do dosyć stromego podejścia na przełęcz Port De Lavedan. Z dużymi plecakami podobno nie było już tak łatwo, chociaż z drugiej strony nie było to wcale nic trudnego :-) Miejscami lekka wspinaczka, przypominająca podejście na MPpCh. Dochodzę na przełęcz i patrzę na drugą stronę gdzie jest totalny mrok. Po raz kolejny Francuska strona gór wita nas nieprzyjemną pogoda. Wieje wiatr, masa chmur i widać wielkie gówno. Natomiast po stronie Hiszpańskiej nadal sielanka :)

https://vimeo.com/75964036 - film prezentujący kawałek przejścia przez przełęcze po hiszpańskiej stronie

Tak czy inaczej zaczynamy schodzić w dół. Okazuje się, że im niżej schodzimy tym widoczność się poprawia. Miejscami się trochę ślizgamy na kamieniach, ale ogólnie idzie całkiem nieźle, aż dochodzimy do miejsca gdzie płat śniegu jest na tyle potężny, że jest problem z przejściem. Powinniśmy schodzić w dół, jednak nie chcemy ryzykować i przechodzimy w poprzek śniegu po czym w planie mamy wejść na normalny dobrze już nam znany piarg. Oczywiście, ja ruszam jako pierwszy. Niestety bez kijków, czekana czy raków, ale za to z mocnymi butami. Wykopuje sobie stopnie na śniegu. Idzie całkiem nieźle, aż dochodzę do samego końca gdzie łapię się skrajnego kawałka, lekko już zalodzonego. Tutaj nastąpiło coś dziwnego. Prawa noga mi uciekła i mało brakło a bym zjechał z 20m w dół. Na szczęście utrzymuję się ręka skrajnego skrawka śniegu i przechodzę na kamienie. Reszta idzie po moich śladach i przechodzi bez problemu. Teraz z GPS-em w ręce idziemy dalej szukając miejsca gdzie przetniemy nasz szlak. Ja wspinam się lekko po kamieniach i idę po raz kolejny szybciej. Niestety znowu po dosyć ciężkim jak do tej pory przejściu zaczyna się strome zejście. Kolana dostają już mocno po dupie... mimo to, zakładam sobie, że zrobię przerwę dopiero przy stawie, który już widać. Lecę na pełnej, korzystając z licznych skrótów aż w końcu po godzinie dochodzę do stawu. Tam rozpakowuję plecak, wyciągam JetBoil-a i robię jeść czekając na resztę. Gdy przychodzi reszta ekipy widzę po Monice, że już jest lekkie motyla noga/zmęczenie. Marcin mówi, że zaczynają boleć ją już kolana. No cóż... niestety nie możemy tutaj zostać na nocleg. Do schroniska w końcu nie może już być daleko. Robimy małą przerwę. Jemy coś ciepłego i ruszamy dalej. Na szczęście dalsza trasa nie jest już trudna. W miarę łagodne zejście. Mijają dwie godziny i dopiero widzimy schronisko. Jak poprzednio jest ono dosyć daleko w dole. Trzeba schodzić kolejne dobre 30min. Na szczęście nie jest tak źle. Ja cały czas czuję się dobrze. Najśmieszniejsze jest to, że ja cały czas chodzę bez kijków podczas gry i Marcin i Monika chodzą z kijkami. No, ale cóż... Po dotarciu do schroniska stwierdzamy, że robimy postój na piwko (jedyne 3E za małe piwko 0,3l) i idziemy szukać chatki, w której będziemy mogli się przespać. Mapa pokazywała przynajmniej dwa miejsca gdzie możemy tej nocy spać. Już nie chciało się nam tej nocy rozbijać namiotów. Do tego gość z poprzedniego schroniska powiedział nam, że lepiej żebyśmy na tę noc znaleźli dobre miejsce do spania bo ma padać deszcz i cały następny dzień ma być z dupy. Tak czy inaczej okazuje się, że po 30min jest "kamień" pod którym możemy spać a około 1h dalej jest chata gdzie są normalne łóżka i prawdopodobnie da się rozpalić ogień. Jak nie trudno się domyśleć wybieramy opcję numer dwa. Lekko już zmęczeń, około godziny 17 dymamy w dół doliny. Monika już ledwo idzie a i Marcin nie wygląda wesoło. Ja nadal czuję się ok. Schodzę pierwszy obczaić co i jak. Dochodzę do końca doliny i widzę dwa domki. Jeden murowany a drugi jak mieszkanie smerfów :lol: Niestety obawiam się, że ten murowany pewnie jak w dniach poprzednich będzie chatą pasterzy i będzie zamknięty. Otwieram na pierwszy rzut dom smerfów. Środek wygląda bardzo skromnie. Jedyne co oferuje to drewniane drzwi a w środku dwie kamienne leżanki. Miejsca tam tyle co nic, ale przynajmniej jest "dach" nad głowa i w razie deszczu nie będzie przemakać. Idę jednak jeszcze sprawdzić domek, który znajduje się 20 metrów dalej. Miło się rozczarowuję bo drzwi okazują się otwarte a domek nie jest jednak sypialnią pasterzy a jest przygotowany specjalnie dla turystów. W środku 3 piętrowe łóżko z desek, szafka i kominek w którym można rozpalić spokojnie ogień. Dochodzi reszta i ponieważ zaczyna się ściemniać to szukamy drewna, którym można będzie napalić w kominku. Niestety nie ma za wiele drewna, ale coś tam udaje się przynieść. Rozpalamy ogień i idziemy do stawu się umyć. Jemy, rozpakowujemy plecaki i szczęśliwi w ciepłym domku idziemy spać. Mamy nadzieję, że jednak jutro pogoda będzie dobra bo w końcu nie chce się nam siedzieć na dupie cały dzień. Leżąc na łóżkach Monika z Marcinem stwierdzają, że jutro nie chodzą za dużo bo są już mega zmęczeni i bolą ich nogi. Mi się ten pomysł średnio podoba bo czuję się dobrze. Nie mogę jednak wiele zrobić bo w końcu nie zostawię ich i nie będę chodził sam. No nic myślę... zobaczymy co będzie jutro. Teraz czas spać...

Ślad GPS-a: http://connect.garmin.com/activity/388515048

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

C.D.N. - musiałem to już w końcu wrzucić bo bym nigdy się nie zmusił do dokończenia relacji :)

Widzę, że jakościowo imgur trochę zjadł jakość zdjęć... pod koniec relacji wrzucę link do zdjęć w normalnej jakości

_________________
blog.marcinszymkowski.pl

"W warunkach normalnych najwięcej pomaga technika. Natomiast w sytuacjach wyjątkowych najważniejszy jest hart ducha." - Walter Bonatti


Ostatnio edytowano Pt paź 11, 2013 10:11 am przez m__s, łącznie edytowano 3 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 3:52 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt kwi 13, 2007 2:13 pm
Posty: 1586
Lokalizacja: Wrocław / Polanica Zdrój
Lo kuwa!
Czad :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 7:30 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr maja 09, 2012 2:17 pm
Posty: 2995
Lokalizacja: Kraków
// dzień 6

Jak się okazało później w nocy, nie spaliśmy za dobrze. Po tym jak dołożyliśmy drewna do kominka, okazało się, że chyba komin był za mały, lub nie było ciągu i w zasadzi cały dym, który miał wylatywać kominem w górę wychodził do "domku". Niestety musieliśmy praktycznie zgasić cały ogień inaczej kto wie czy byśmy się obudzili rano :D
Tak czy inaczej budzimy się trochę później niż zwykle. Około godziny 10 postanawiamy ruszyć tyłki i zacząć się pakować. Na śniadanie to samo co zawsze - pyszna owsianka z torebki i pakujemy manatki do wymarszu. W szafeczce, która stała w domku zostawiamy dwa duże naboje z gazem do kuchenek gazowych. Stwierdzamy, że prawdopodobnie kupiliśmy ich za dużo i nie chce nam się ich ze sobą nieść. A nawet jeśli będziemy je nosić to i tak pewnie trzeba będzie je wyrzucić a tutaj mogą się komuś przydać w jakiejś awaryjnej sytuacji :)
Pogoda na szczęście wbrew temu co mówił gość ze schroniska d'Arremoulie jest idealna. Budzi nas praktycznie niebieskie niebo i po raz pierwszy od kilku dni na niebie nie ma ani jednej chmury. Wygląda na to, że pogoda będzie super! To w sumie dobrze, bo zapowiada się luźny dzień. Monika i Marcin nadal narzekają na zmęczenie i ból kolan.
Ścieżka prowadzi z początku stromo w górę i później dalej wzdłuż doliny. Wszystko wygląda jak to stwierdza Marcin jak "pieprzony władca pierścieni". Duże, wręcz ogromne doliny. Wszędzie zielono a w górnych częściach szczytów widać pasące się owce. Przez środek doliny standardowo przepływa strumień. W przeciwieństwie do dnia wczorajszego nie idziemy już 90% trasy po kamieniach a dosyć fajną udeptaną ścieżka. Przy wyjściu z doliny, co trwało trochę czasu, dochodzimy do dwóch stawów - "Lacs De Remoulis". Tam na kamieniach postanawiamy chwilę odpocząć i ruszyć w dalszą drogę gdzie to mamy za zadanie znaleźć nasz dzisiejszy nocleg. Podobnie jak dzień wcześniej nie będziemy spać w namiocie a w jakimś "naturalnym" schronie. Tym razem jednak ma być on bardziej hardkorowy od naszego domku :twisted: Pnąc się w górę doliny, rozglądamy się cały czas na prawo w stronę strumienia gdzie ma znajdować się schronienie. Na szczęście na trasie GPS pokazuje odbijającą ścieżkę i już wiemy gdzie iść. Pewnie gdyby nie on to byśmy szukali noclegu i wiele dłużej i kto wie czy byśmy go w ogóle znaleźli. Tak czy inaczej dosyć wcześnie docieramy na miejsce. Marcin z Moniką zostają na miejscu i odpoczywają a ja pakuję butelkę wody, musli w kieszeń i idę szukać zasięgu, którego od wczoraj nikt nigdzie nie widział :) Docieram sam pod przełęcz Saint-Martin. Jest to mniej więcej granica ze stroną hiszpańską. Tam widzę z oddali zajebistą dolinkę. Staw w środku którego jest wysepka. Wszędzie zielono a na około mnóstwo koni. Chwilę odpoczywam, wciągam musli i idę kawałek szlakiem, którym mamy iść jutro. Dochodzę całkiem wysoko bo na wysokość ~2500m.n.p.m. Trasa zaczyna się zmieniać bo ze "spokojnej" ścieżki zaczyna przybierać znowu postać lekkiej wspinaczki. Jako, że idę sam to tempo mam naprawdę dobre. Po 30min przystaję na chwilę i okazuje się, że nie dość, że nie ma zasięgu to idę trasą, której nie ma na mapie/GPS-ie. Ktoś kto układał kopczyki postanowił zrobić ze mnie pajaca. No nic... czas schodzić w dól. Nie ma mnie ze 3h i pewnie reszta zacznie się niedługo o mnie martwić.
Schodzenie idzie całkiem szybko. W lekko ponad godzinę docieram do ekipy. Czas na jedzenie, mycie i rozkładanie się w naszym "domku". Dzisiejszy nocleg wygląda dosyć nietypowo. W zasadzie jest to duży głaz, który podparty (?) jest duża ilością małych kamieni. Obłożony na około w ten sposób, że można wejść do środka i przespać się na ziemi a przy okazji być chronionym przed ewentualnym deszczem dużym głazem. Miejsca jest idealnie dla 3 osób. Rozkładamy karimaty, kładziemy śpiwory. Wejście zakrywamy namiotem i podpieramy plecakami, żeby ewentualny wiatr nie zrobił nam z dupy jesieni średniowiecza. W środku rozkładamy świeczki, bierzemy po łyku Sobieskiego i kładziemy się spać.
O ile dla reszty był to dosyć luźny dzień to ja jednak trochę pochodziłem. Nadal jednak nie czuję zmęczenia. Organizm chyba zaczął się przyzwyczajać. Jedyne o czym myślę to to aby iść ciągle dalej :)
Przed spakowaniem się jeszcze do naszej jamy po raz kolejny zauważamy fajne zjawisko. Z doliny z której przyszliśmy w szybkim tempie napływają chmury/mgła. Wszyscy śmiejemy się, że wygląda to jak mgła hitchcock-a ;)

Ślad GPS-a: http://connect.garmin.com/activity/388515592

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

_________________
blog.marcinszymkowski.pl

"W warunkach normalnych najwięcej pomaga technika. Natomiast w sytuacjach wyjątkowych najważniejszy jest hart ducha." - Walter Bonatti


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 8:47 am 
Stracony

Dołączył(a): Pn paź 17, 2005 5:35 pm
Posty: 7568
Lokalizacja: z lasu
Zacząłem dopiero, ale to nie da się tak na szybko...
Muszę wrócić później, bo widzę, że warto.

Napisz tylko "pasztet francuski" to była jakaś brzydka laska z Paryża???? I wy ja jedliście???? Ci Francuzi to jednak dzicy jacyś...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 9:03 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr maja 09, 2012 2:17 pm
Posty: 2995
Lokalizacja: Kraków
// dzień 7

Budzimy się rano i okazuje się, że nasza jama była całkiem spoko. Może nie jest gorąco, ale było dosyć ciepło i w miarę wygodnie. Najśmieszniejsze, że w nocy zastanawialiśmy się, że ciekawe co by było gdyby głaz się na nas przewrócił :) Tak naprawdę jest na tyle duży, że pewnie by nie było co po nas zbierać i ciekawe czy ktokolwiek by nas tutaj znalazł!
Niemniej jednak udaje nam się dotrwać do rana. Pogoda tym razem nie zapowiada się super. Trochę chmur jednak zostało i w dodatku dosyć mocno wieje. Przed nami czeka droga na przełęcz Col de Cambales na ~2700m.n.p.m. Jak zwykle idę pierwszy. Przechodzę wczorajszą trasę obok Saint-Martin i lecę do góry. Po około 20min kiedy już nie widzę reszty postanawiam zrobić przerwę i na nich poczekać. Jest dosyć zimno a wiatr zdecydowanie nie pomaga w czekaniu. Mija kolejne 20min a reszty nawet nie widać. Przez chwile zastanawiam się czy aby nic im się nie stało i postanawiam zawrócić. Po kilku minutach widzę Monikę, która stwierdza, że postanowili sobie zrobić dwie przerwy po drodze. Jedną widziałem bo Marcin postanowił założyć kurtkę, którą miał przymocowaną do plecaka. Po 5min gdy jeszcze się z nią gramolił już nie wytrzymałem i poszedłem dalej. Następnych już nie widziałem. Tak czy inaczej podobno Marcinowi pęka lekko szelka w plecaku i rozwalają się buty. Jeszcze tego brakowało. Na szczęście nie jest to na tyle poważne, żeby kombinować z tym teraz. Może w schronisku coś z tym zrobią. Droga na przełęcz prowadzi po dużych głazach. Jest dosyć stromo i czasami ślizgają mi się buty przy podchodzeniu. Wygląda to mniej więcej tak, że robię trzy/cztery kroki w przód i jeden zjeżdżam w tył. Na szczęście nie łamię się i lecę w górę. Po drodze widzę dwie kozice, które wchodzą na pobliski szczyt i przez kolejną godzinę się nam przyglądają.
Na przełęcz (co nie powinno dziwić) dochodzę pierwszy. Łapię zasięg i wysyłam sms-y, że żyję :) Niestety mimo wysokości i 4 kresek nie jestem w stanie zadzwonić. Trochę słabo, ale cóż :!:
Po chwili dochodzi do mnie reszta. Odpoczywamy chwile, ale nie za długo bo wieje tak, że w momencie robi się zimno. Zejście jest nasze ulubione bo schodzimy po dużym piargu. Na początku jest dosyć stromo i schodzimy po małych kamieniach. Im niżej tym kamienie zmieniają swoją wielkość. Później zaczynają robić się na tyle duże, że już trochę robi się nieprzyjemnie. Na tyle nieprzyjemnie, że momentami po raz kolejny przypomina mi się film 127 godzin :) Mimo tego, że kamienie są duże to momentami się ruszają. Schodzenie staję się dosyć nieprzyjemne. W związku z tym wolę już przejść na śnieg i dojść do szlaku, który już widzę kawałek dalej jak wyłania się ze śniegu. Marcin z Moniką nadal idą po głazach.
Ponieważ pogoda po zejściu z przełęczy zmieniła się o 180* postanawiam na nich nie czekać tylko iść szybciej w dół doliny gdzie będę czekał w bardziej przyjemnym miejscu :) Po niecałej godzinie dochodzę do większego stawu (Lacs De Cambales) na wysokości 2300m.n.p.m. W momencie gdy tam dochodzę to wpadam w duży zachwyt. "Tak musi wyglądać raj" myślę sobie. Niesamowity spokój - zero krów, owiec i ich dzwonków. Wszędzie zielono a woda tak czysta, że spokojnie widać dno parę metrów od brzegu. Słońce wali tak mocno, że postanawiam zrobić sobie przerwę. Rozkładam toboły, grzeję wodę i chodzę po okolicy robiąc zdjęcia. Gdy dociera reszta ekipy postanawiamy zrobić sobie dłuższą przerwę. W końcu nie ma co gonić gdy pogoda jak i miejsce są po prostu wymarzone.
Po 20min leżakowania wpadamy na pomysł aby trochę się ochłodzić i spróbować wejść do wody. O ile Marcin nie specjalnie podłapuje ten pomysł o tyle Monika jako pierwsza na ochotnika pakuje się do wody. Z kąpielą w basenie ma to nie wiele wspólnego bo woda jest tak zimna, że możliwe jest wejście jedynie na paręnaście sekund. Ja jak tylko zanurzyłem głowę to od razu zaczęło mi w niej huczeć. Nie wydaje mi się abym był w stanie w takiej temperaturze przepłynąć ze 100m :) Tak czy inaczej robię dwa podejścia po paręnaście sekund. Później już spokojnie leże na trawie i czekam aż wyschnę.
Około 15 przychodzi w końcu czas aby wyruszyć. W końcu nie wiemy jak daleko tak naprawdę zostało nam jeszcze do schroniska. Na szczęście dzisiaj nie schodzimy za nisko bo same schronisko Refuge De Wallon położone jest dosyć wysoko ~1865m.n.p.m. Droga prowadzi przez fajne dolinki, masę stawów i potoków. Po drodze mijam nawet bardzo fajny wodospad. Woda jest tak czysta, że uzupełniam butlę z wodą i lecę dalej.
Do schroniska docieram po raz kolejny sam. Rozwieszam śpiwór, namiot i prażę się w słońcu. Czuję, że dzisiaj już trochę spaliłem sobie nos. Na szczęście nie jest to poważne ;) Po jakimś czasie gdy dochodzi reszta, kupujemy piwko i leżakujemy. Na dziś to już koniec podróży. Marcin rozmawia z lokalnym francuzem, czy nie może pomóc mu skleić butów. Ten przynosi coś w rodzaju silikonu i ładuje w szczeliny w butach. Wszyscy zastanawiamy się czy to faktycznie pomoże, czy nie jest to aby jakieś gówno, które nic nie da a tylko zapcha dziury. Tak czy inaczej musimy czekać 12h.
Na szczęście w przeciwieństwie do innych schronisk, tutaj pozwalają nam podłączyć nasz sprzęt elektroniczny do ładowania. Jako, że nie ma nigdzie zasięgu a mój telefon jest ciągle wyłączony to nie ma potrzeby jego ładowania. Bateria w aparacie trzyma idealnie, więc daję do podładowania tylko kamerkę.
Podczas leżakowania spotykamy kolejnych turystów. Francuzów, Hiszpanów i chyba też Niemców. Dochodzimy do miejsca przy schronisku gdzie można rozbijać namioty. Dzisiaj śpimy blisko strumienia. Około 20m od nas rozbija się druga grupka ludzi. Robimy jeść, chwilę gadamy, jemy rarytas w postaci gorącej wody z kostką rosołową i instalujemy się do namiotów. Jutro mamy w planie dojść pod lodowiec. Będzie to niestety pierwszy 3 tysięczny szczyt. Na Pic Du Midi (który ma trochę mniej niż 3 tys.) niestety nie udało nam się wejść. Mamy nadzieję, że Vignemale okaże się bardziej łaskawy!

Co jest dosyć interesujące to w dopiero w dolinie Wallon widzimy jakiś turystów. W poprzednich dniach przez 2 dni nie widzieliśmy żywej osoby. Byliśmy w totalnej dziczy. Brak zasięgu, brak ludzi i wszędzie daleko. O ile w przewodniku czasy były dosyć ludzkie i wcześniej myśleliśmy, że uda nam się to zrobić szybciej to tak naprawdę wychodziło nam to słabo. Niestety wszyscy zauważyliśmy, że czasy są mocno wyśrubowane, nie tak jak w tatrach, gdzie przeważnie wszędzie można każdą trasę zrobić szybciej niż to podaje znak/przewodnik.

Dodatkowo warto wspomnieć o tym, że w przewodniku autor zwrócił uwagę na to, że cała dolina Wallon zasługuje na większą penetrację. Dolina z góry wyglądała po prostu pięknie. Marcin cały czas chodził i mówił "pieprzony władca pierścieni" :lol: Piękne wodospady, mega czyste i ładnie położone strumienie czy nawet samo schronisko, czyni to miejsce naprawdę jednym z najładniejszych w których spaliśmy.

Co jeszcze śmieszniejsze, przy namiotach pytam reszty czy widzieli może dzisiaj kozice, lub wysuszone, poskręcane zwłoki kozicy przy zejściu do stawu. Zwłoki wyglądały tak jakby kozicę zabiła lawina. Była strasznie poskręcana w jakiejś nienaturalnej pozycji. Jakie było moje zdziwienie, gdy odpowiedzieli, że nic nie widzieli :lol: Nie wiem co oni robią, ale chyba jak chodzą to patrzą jedynie pod nogi, bo nie widza nic wokoło :) Śmiałem się tylko, że później pokarzę im na zdjęciach gdzie byli, żeby wiedzieli co opowiadać innym :D

Ślad GPS-a: http://connect.garmin.com/activity/388515632

Obrazek

Obrazek
widać jedną z kozic

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
zdjęcie jest trochę zmniejszone, ale jest na nim Marcin z Moniką :)

Obrazek
mniej więcej widać wielkość kamieni

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
to nie słońce...

Obrazek

C.D.N... (prawdopodobnie po weekendzie, chyba że dziś jeszcze dam coś radę ogarnąć)

_________________
blog.marcinszymkowski.pl

"W warunkach normalnych najwięcej pomaga technika. Natomiast w sytuacjach wyjątkowych najważniejszy jest hart ducha." - Walter Bonatti


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 9:57 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4467
Lokalizacja: GEKONY
Dobrze, że "zajebiście" przechodzi na forum bo to jedyne słowo do określenia tego co wrzuciłeś :D

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 10:03 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr maja 09, 2012 2:17 pm
Posty: 2995
Lokalizacja: Kraków
kefir napisał(a):
Dobrze, że "zajebiście" przechodzi na forum bo to jedyne słowo do określenia tego co wrzuciłeś

dzieki ;)

Kaytek napisał(a):
Napisz tylko "pasztet francuski" to była jakaś brzydka laska z Paryża???? I wy ja jedliście???? Ci Francuzi to jednak dzicy jacyś...
Nie. To jakiś pasztet w pudełku takim jak nasz rama czy coś takiego. Raz myślałem, że znalazłem to w sklepie. Kupiłem i zadowolony przyniosłem do domu. Jakie było moje zdziwienie, jak otworzyłem i okazało się, że to zwykłe masło za 3 euro :lol:

Jeśli komuś nie chce się tego wszystkiego czytać to do pierwszego postu dodałem link do filmu na Vimeo, który nakręciliśmy podczas pobytu w górach. W zasadzie nie oddaje on całego klimatu wypadu, ale coś tam widać :)

Link @ Vimeo: https://vimeo.com/76583296

_________________
blog.marcinszymkowski.pl

"W warunkach normalnych najwięcej pomaga technika. Natomiast w sytuacjach wyjątkowych najważniejszy jest hart ducha." - Walter Bonatti


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 11:06 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lut 27, 2012 2:30 pm
Posty: 1407
Lokalizacja: Warszawa
Wow! Takich zdjęć dawno na TG nie było! Gratulacje! Tekstu dużo, po zdjęciach biorę się za lekturę! :D

_________________
Nie sprytem, lecz siłą!

"Gdyby ministranci zachodzili w ciążę, aborcja byłaby refundowana"

V kolumna szatana


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 12:03 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): N paź 23, 2005 9:18 pm
Posty: 2109
Zdjęć nae... trochę sporo ( może i za dużo) ale większość b. dobra. Gratuluję jednak najbardziej zapału i odwagi w realizacji Wielkiej Przygody daleko od Polski. No i dzięki za przybliżenie nam tematu Pirenejów -gór w które może 1% z nas się uda ( znacznie bliżej Alpy) . Szkoda że Francja jest taka droga, bo inaczej ten procent byłby większy. A GR20 na Korsyce też może planujecie? ponoć to też świetna tura na kilkanaście dni :) zazdroszczę wyprawy.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 1:09 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn wrz 01, 2008 8:10 pm
Posty: 4694
m_s - :)

_________________
http://3000.blox.pl/html

"Listy z Ziemi" Twaina: poszukaj, przeczytaj... warto


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 2:13 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr maja 09, 2012 2:17 pm
Posty: 2995
Lokalizacja: Kraków
kur... coś się chyba dzieje z forum bo co chwile mnie wylogowuje... albo z moją przeglądarką i wywaliło mi posta :P

Neander napisał(a):
Wow! Takich zdjęć dawno na TG nie było! Gratulacje!

Nie zgodzę się, bo daleko mi do niektórych fotografów forumowych, nie mniej jednak fajnie, że Ci się podobają 8)

Jakub napisał(a):
Zdjęć nae... trochę sporo ( może i za dużo) ale większość b. dobra.

Chciałem wrzucić trochę zdjęć, żeby zobrazować to co opisuję. Sam tekst by był trochę z dupy w sumie i nie wiele by wnosił. Tutaj przynajmniej widać to o czym piszę. Przynajmniej mam taką nadzieję :)

Jakub napisał(a):
Gratuluję jednak najbardziej zapału i odwagi w realizacji Wielkiej Przygody daleko od Polski.

Dzięki :wink:

Jakub napisał(a):
No i dzięki za przybliżenie nam tematu Pirenejów -gór w które może 1% z nas się uda ( znacznie bliżej Alpy) . Szkoda że Francja jest taka droga, bo inaczej ten procent byłby większy.
No tak, zgadza się. Francja jak na zarobki Polskie (przynajmniej średnie) faktycznie jest droga. Zwłaszcza b. droga jeśli mówimy o cenach w miejscowościach podobnych choćby do naszego polskiego Zakopanego. Dla porównania, w Gavarnie, które jest miastem typowym dla lamusów, którzy przyjeżdżają tam i pierdzą w stołek lansując się w ciuchach górskich, ceny zabijają. Mleczko w tubce ~2,50 euro, Cola 1,75l ~2,50 euro, piwo w puszce ~2.50 euro, ser ~2 euro natomiast gdy w miejscowości oddalonej około 50km od tego miasta 2x mleczko w tubce (to samo) ~2,87 euro, Cola 2l ~2 euro, piwo ~1 euro, ser ~1 euro, lepszy ~1,50 euro. Jedne co jest niezmienne to ceny bagietek, które oscylują w graniach < 1 euro :)
Na szczęście my mieliśmy dużo jedzenia z sobą. Na tyle dużo, że ja przywiozłem ze sobą jeszcze opakowanie kuskus i 3 podwójne liofilizaty. W sumie gdybyśmy byli w górach tyle co planowaliśmy to bym zjadł chyba wszystko co miałem, także pod tym względem spakowałem się idealnie.

Jakub napisał(a):
A GR20 na Korsyce też może planujecie?

Na chwilę obecną nie. Nie wiem czy to się zmieni, ale kto wie. Obecnie mam dość trochę chodzenia z ponad 20kg plecakiem po 30km dziennie i kąpieli w zimnych rzekach. Oczywiście jest to super, fajna przygoda, niesamowity spokój psychiczny połączony z mega odpoczynkiem (oczywiście nie fizycznym) jednak na przyszły rok planuję albo wyjechać w coś wysokiego lub też na jakieś wspinanie. Zwłaszcza naszła mnie niesamowita ochota po relacji, którą napisał semow :) Jednak co będzie to czas pokaże.

Mazio napisał(a):
m_s -
:salut:

_________________
blog.marcinszymkowski.pl

"W warunkach normalnych najwięcej pomaga technika. Natomiast w sytuacjach wyjątkowych najważniejszy jest hart ducha." - Walter Bonatti


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 7:27 pm 
Zasłużony

Dołączył(a): So sty 08, 2011 2:47 pm
Posty: 253
Lokalizacja: Gliwice
Sporo czasu zajęło przebrnięcie przez tekst, ale tak czy inaczej warto - WOW :thumright:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 11, 2013 8:02 pm 
Zasłużony

Dołączył(a): Śr cze 26, 2013 7:06 pm
Posty: 213
Z i Z tzn zachwycam się i zazdroszczę. I nie wiem co bardziej! Super! :oklaski: :oklaski: :oklaski: :thumright:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So paź 12, 2013 6:27 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So lis 10, 2007 8:21 pm
Posty: 4329
Lokalizacja: Kraków
Przeczytam w kilka kolejnych zimowych wieczorów, bo zaciekawiłeś mnie, serio.
Gratuluję, piękny, dla mnie egzotyczny wyjazd.
I widzę, że ktoś z Kijanką chodzi. Świetny namiot.

_________________
Te linki okazują mowę nienawiści lub dyskryminację wobec chronionej grupy osób z powodu rasy, wieku lub innych naturalnych cech.
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBagiew_(organizacja)
https://pl.wikipedia.org/wiki/A_quo_primum


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N paź 13, 2013 10:52 am 
Kombatant

Dołączył(a): Pn gru 05, 2011 12:08 am
Posty: 640
Lokalizacja: 110 km
Konkretna relacja :shock:
Widoki urokliwe a zdjęcia nocne zajebiaszcze :D

_________________
http://wokolkominainietylko.blogspot.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N paź 13, 2013 12:58 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3189
Lokalizacja: Nowy Sącz
Myślę, że po tej relacji przynajmniej kilku forumowiczów nabrało chęci na Pireneje.
Bardzo klimatyczne góry.

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn paź 14, 2013 8:46 am 
Stracony

Dołączył(a): Śr cze 20, 2007 6:52 am
Posty: 3030
Lokalizacja: Sosnowiec
m__s napisał(a):
Wszystko zaczęło się w maju. Byłem świeżo po kursie skałkowym i miałem w planie w wakacje zrobić kurs taternicki. Czas był, chęci były i co najważniejszy był też hajs. W tym czasie jednak pojawił się też kumpel, który wyszedł z pomysłem aby jechać w Pireneje...


I widzę, że całkiem nieźle na tym wyszedłeś, trzeba z takich okazji korzystać bo później to różnie bywa. To rurka się zgięła, a to kot rodzi, to panowie z gazowni liczniki przyszli spisywać...

ps. fotomontaże tradycyjnie b.dobre.

_________________
- Ej, Panie Derechtórze! Mom takom, wicie, mature do godania... telobyk godoł, ino, wicie... nie wim, o cyim!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn paź 14, 2013 2:44 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn wrz 01, 2008 8:10 pm
Posty: 4694
gouter napisał(a):
Myślę, że po tej relacji przynajmniej kilku forumowiczów nabrało chęci na Pireneje.
Bardzo klimatyczne góry.


O wielu już górach pisałem, że chciałbym. Już niedługo nas puści, gdy V. skończy studia. I sądzę, że Pireneje to dobry start - całkiem wysokie, całkiem blisko i wino tanie. Tak więc podpisuję się pod tym co napisałeś. :)

_________________
http://3000.blox.pl/html

"Listy z Ziemi" Twaina: poszukaj, przeczytaj... warto


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt paź 15, 2013 3:53 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): N sty 20, 2008 10:17 pm
Posty: 1253
Lokalizacja: Zdolny Śląsk
ja też chcę !!!!!!

_________________
a do piekła zabiorę wspomnienia.....


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 18, 2013 9:49 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): N paź 23, 2005 9:18 pm
Posty: 2109
Nie wiem jak reszta ale ja niecierpliwie czekam na dokończenie tej ciekawej relacji przez Autora :idea: czekamy na finał relacji i zdjęć :!: 8) :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N paź 20, 2013 7:56 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr maja 09, 2012 2:17 pm
Posty: 2995
Lokalizacja: Kraków
Postaram się to zrobić na początku tego tygodnia. Niestety, ale jak widać po mojej obecności na forum, w pracy mam takie urwanie dupy, że szkoda gadać. Nawet nie mam czasu zadzwonić. Jednak nie martw się Jakub, niedługo coś powinienem wrzucić! Tak naprawdę nie wiele zostało, ale zawsze :-)

_________________
blog.marcinszymkowski.pl

"W warunkach normalnych najwięcej pomaga technika. Natomiast w sytuacjach wyjątkowych najważniejszy jest hart ducha." - Walter Bonatti


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lis 21, 2013 3:03 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr maja 09, 2012 2:17 pm
Posty: 2995
Lokalizacja: Kraków
// dzień 8

Wstajemy rano. Standardowo wszystko zaczyna się wczesnym rankiem. Pogoda może i nie jest szałowa, ale przynajmniej nie pada deszcz. Niestety musimy wyjść dzisiaj po raz kolejny szybko, bo lepiej iść w "cieniu" z rana niż w palącym słońcu w dzień.
Rankiem pogoda, nie jest wypasiona, toteż ubieramy się trochę cieplej... Nie był to oczywiście super pomysł, bo po 20 minutach trzeba już zrobić przerwę, żeby ściągnąć z siebie nadmiar ciuchów bo oczywiście pot leje się nam po tyłkach. Droga z Refuge De Wallon do Lac d'Arratille jest całkiem ok. Słońce powoli wychodzi zza chmur, niebie się przejaśnia, my mijamy pobliskie "wodospady" i powoli pniemy się do góry. Gdy docieram nad lac d'Arratille, jest około godziny 11. Jest na tyle ciepło, że strzelam parę zdjęć i rozkładam się z namiotem blisko wody, gdzie leżakuję, suszę namiot i czekam na resztę. Pogoda nas rozpieszcza! W związku z tym postanawiamy trochę odpocząć, wysuszyć porządnie nasze rzeczy po porannej rosie i delektować się widokami zajadając płatki owsiane :)

Po około dwóch godzinach postanawiamy jednak zebrać nasze tyłki do "kupy" i ruszyć dalej. Niestety droga nie jest już taka przyjemna. Dotarcie do szczyty, który jest na granicy Francusko/Hiszpańskiej jest długa, stroma i strasznie męcząca. Dodatkowo dochodzi do tego palące słońce i w sumie brak wody, bo kto by się spodziewał, że będziemy jej tyle potrzebować :-P
Na granicy po raz kolejny bezskutecznie szukam zasięgu aby dać znać komukolwiek, że żyjemy i wszystko jest ok. Niby sieć na sekundę wyświetla się na telefonie, ale za chwile znika i zostawia mnie z niewysłanym sms'em w telefonie... a jak wiadomo bateria w telefonie sama się nie naładuje. Nie zwlekamy więc dłużej i idziemy dalej. W końcu może tym razem uda się zadzwonić ze schroniska spod lodowca.
Powrót na stronę Francuską nie jest specjalnie łatwy. Długi szlak, położony na dosyć stromym zboczu daje nam po raz kolejny w kość. Nie odpuszczamy jednak i po krótkim zejściu nadal ciśniemy pod górę. Oczywiście od samej granicy FR/ES widzimy masyw Vinemale. Niestety zdjęcia, które ukazuje barwne jego ściany nie udało mi się zrobić bo po pierwsze pogoda nie była zachwycająca a po drugie byliśmy tam o takiej godzinie, że słońce waliło prosto w obiektyw...
Gdy w końcu udaje nam się wejść na przełęcz chowamy się za tablicą informacyjną gdyż strasznie wieje wiatr. W dole nie widać nic oprócz masy kamieni, po których zakładamy, że będziemy musieli zejść do schroniska. Ja idę standardowo pierwszy, gdyś męczy mnie już cała trasa. Godzina 16 a my nadal jesteśmy w drodze. Schodzę dosyć szybko przez co czuję, że moje uda dostają po tyłku. Na szczęście nie jest tak źle i schodzi mi się całkiem sprawnie. Widać, że organizm już dawno się przyzwyczaił do warunków ciągłego krążenia po górach. Po około 1h widzę lodowiec w całej okazałości. W dodatku po drugiej stronie doliny ukazuje wyłania się schronisko. Ze szczęścia napływa mnie nowa fala energii, tak więc czym prędzej lecę odpocząć przed schroniskiem, gdzie mamy nadzieję znaleźć prąd, zasięg oraz w zjeść coś ciepłego. Drogę do schroniska umilają mi co chwilę uciekające prawie spod nóg świstaki. W życiu nie widziałem ich aż w takich ilościach.

Około 17 melduje się w schronisku. Marcin i Monika jakieś 30-40min po mnie.
Dosyć szybko okazuje się, że w schronisku oprócz sympatycznego właściciela, który słucha fajnej muzyczki, nie ma ani prądu ani telefonu :-) Jedyne co to zgodził się podładować nam aparat przez 20min. Dobre i to!
Rozkładamy się na stołach przed schroniskiem. Korzystamy w ładnej pogody i idziemy się myć w strumyku, który spływa prawdopodobnie z lodowca. Woda jak zwykle urywa dupę i miażdży pewne inne części męskiego ciała. Na szczęście my jesteśmy twardzi jak skała i myjemy się z "uśmiechem na ustach" :D Wraz ze zbliżającym się zmrokiem przygotowujemy się powoli do biwaku. Najpierw jedzenie, później łyk wódeczki a na końcu poznajemy wesołego turystę francuskiego, który zdziwiony tym, że specjalnie przyjechaliśmy w Pireneje z Polski chętnie z nami rozmawia na życiowe tematy :)
Gdy robi się szarawo, stwierdzamy, że czas ruszyć tyłki i rozbić namiot. Na szczęście miejsca noclegowe są przygotowane przed schroniskiem. Nie jest to jednak 5 gwiazdkowy hotel... sami musimy zadbać o dosyć wysoki mur z kamieni aby w nocy nie podwiewał nam wiatr. Jako, że śpimy wysoko, a ostatnim razem Marcin z Moniką narzekali na temperaturę w ich namiocie, postanawiamy spać wszyscy w trójkę tej nocy. Nie jest specjalnie przestronnie w 2 osobowym namiocie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że śpimy z plecakami w środku. Jednak nie ma tego złego... ponieważ rano musimy dosyć szybko wstać i wbić się na szczyt Petit Vignemale.

Ślad GPS-a: http://connect.garmin.com/activity/388515678

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

// dzień 9

Noc minęła całkiem przyjemnie. Przynajmniej dla mnie. Nawet się nie wierciłem specjalnie, chociaż jak wspominałem wcześniej spaliśmy w 2 osobowym namiocie w 3 osoby z plecakami :) Chwilami gdy budziłem się w nocy było słychać jak strzela w nocy śnieg. Swoją drogą bardzo ciekawe doświadczenie :)
Ruszamy razem ze świtem z czego pakujemy namiot i nasze rzeczy w momencie gdy jeszcze jest ciemno. Do schroniska aby umyć papę i przepakować się docieramy gdy już świta. Chwile po 7 (o ile mnie pamięć nie myli) wyruszamy.
Droga prowadzi stromymi zboczami. Trochę mnie to zaczyna już przerażać... nienawidzę gdy droga ciągnie się jak smród... i przez długi czas nie dzieje się nic nowego... Na szczęście nie jest tak źle. Z rana czas leci szybko i idzie się całkiem nieźle. Mimo, że godzina jeszcze młoda, to wiemy, że pogoda nam tego dnia odpiszę. Na niebie nie widać ani jednej chmury. Po drodze mija nas jeden "biegacz". Fajnie na niego popatrzeć jak leci na pełnej z jednym kijkiem i lekkim plecakiem, podczas gdy my wkładamy sporo siły w każdy kolejny krok, niosąc na swoich barkach ciężkie plecaki.

Godzina około 10 a ja już jestem na przełęczy z której mamy ruszyć na Petit Vignemale. Słońce świeci, wiatr prawie zerowy, humor dopisuje. Wszystko super! Nic nie wskazywało na to, że ten dzień będzie jednym z najcięższym z naszego pobytu w Pirenejach. Po 30minutach dochodzi Marcin z Moniką. Ja w czasie jak oni jedzą robię z kamieni lekki murek, za których schowamy plecaki. Nie będziemy przecież szli w pełnym obciążeniu i zarazem w pełnym słońcu na 3 tys metrów.

Droga do góry jest praktycznie łatwa jak spacer po parku. Jedyne trudności to piarg i lekka stromizna. Nie trzeba wiele aby się poślizgnąć i pojechać parę metrów w dół... Na szczęście nic takiego nie ma miejsca. Z prawej strony widzimy całą dolinę, w której spaliśmy. Mimo popołudnia nadal jest całą pogrążona w cieniu. Po niecałych 30-40minutach szybkiego marszu docieramy na szczyt gdzie spotykamy jedną babeczkę, która wypatruje latającego po najbliższych szczytach helikoptera oraz jakiejś pary siedzącej na samym szczycie góry.
Postanawiamy wszyscy przybić sobie piątkę oraz wziąć po łyku Sobieskiego, którego specjalnie trzymaliśmy na taką okazję! Nie muszę dodawać, że zasięg nadal nie istnieje. W związku z tym czas chwilę odpocząć w słońcu, zrobić parę pamiątkowych fot i schodzić na dół po resztę rzeczy. Gdyby tylko ktoś zwinął nam plecaki to byśmy byli w czarnej dupie z powrotem do domu czy nawet z samym przejazdem TGV. Na szczęście wszystko jest na swoim miejscu, nikt niczego nie ruszył. W sumie, komu by się chciało uciekać z trzema 20kg plecakami i w jakim celu? :)
Po zejściu zakładamy plecaki i ruszamy w dół. Plan jest taki, że przy odrobinie szczęścia będziemy spali w chatce, która znajduje się przy drodze z parku. Gdy mijamy schronisko okazuje się, że jest to jedno z najładniej/najwyżej położonych schronisk w całych pirenejach. Niestety potwierdza to też ilość ludzi, która tam przebywa. Pewnie ma to również związek z tym, że jest to weekend i ludzie walą do schroniska jak muchy do g... Nie zatrzymujemy się na długo, ponieważ nie ma czasu na pierdoły a przed nami długa droga. Jak zwykle lecę sam na pełnej odprowadzając tylko wzrokiem Marcina i Monikę. Zejście daje mocno po dupie na szczęście pocieszam się tym, że jak szybciej będę szedł to szybciej zejdę a co za tym idzie będę miał więcej czasu na odpoczynek.
Słońce wypala mi dziurę w głowie... Czapkę niby mam założoną, ale co z tego jak w słońcu jest pewnie grubo ponad 25*C i ani jednej chmury na niebie. Jestem cały mokry... dosłownie. Czuję jak pot spływa mi po dupie. Śmieszne uczucie, zwłaszcza, że na zboczu Vignemale widać jeszcze dużo śniegu, który trzyma się naprawdę nieźle.
Jako, że jest mega gorąco postanawiam zaczerpnąć większą ilość wody z pysznego strumienia. Jako, że nie miałem innej butli, bo poprzednią już wyrzuciłem, bo przecież nie będzie mi już potrzebna, to napełniłem sobie butelkę (plastikową) po Sobieskim. Pewnie dziwnie to musiało wyglądać jak stałem na szlaku gdy mijało mnie kilkunastu ludzi a ja piłem z wodę z butelki po vódce :)

Droga prowadziła naprawdę pięknym szlakiem. Widziałem miejscami przejście przez przełęcz La Brèche de Roland. Niestety za bardzo było odległe aby tam podejść. Widoczność była super, jednak trochę zaburzała ona nasz zmysł orientacji czy też oceny odległości między punktami. Kiedy po przejściu paru olbrzymich płatów śniegu docieram do doliny, gdzie znajduje się jezioro, moim oczom ukazuje się "stado" krów :) O ile wszędzie wcześniej był barany/owce o tyle teraz wszędzie roi się od krów! "istne szaleństwo, wszędzie szyszki!".

Zatrzymuje się nad stawem/jeziorem gdzie czekam na Monikę i Marcina, ponieważ już dawno zniknęli mi z oczu. Monika wygląda na bardzo zmęczoną gdy dociera do miejsca odpoczynku. Postanawiamy odpocząć a ja jestem na tyle spocony, że nie nam skrupułów przed wjechaniem do wody. Oczywiście woda jest tak ciepła, że gdy tylko do niej wskakuję mam ochotę uciekać z krzykiem. Nie przeszkadza mi to jednak w ochłonięciu. Kąpiel jest tym czego naprawdę potrzebowałem. Od razu czuję, że żyję :)

Po prawie dwóch godzinach postanawiamy w końcu wyruszyć w drogę. Idziemy wzdłuż ścieżki chcąc dotrzeć do wcześniej wspomnianego "domku" gdzie mamy spać. Niestety droga zbliża się do kamiennej ścieżki, po której jeżdżą auta. Co za tym idzie, znajduje się tam coraz więcej niedzielnych turystów. Niestety... zajęli oni również "nasz domek". Jesteśmy zmuszeni ruszyć dalej w drogę szukając lepszego miejsca do spania. Postanawiamy, że dojdziemy do miejsca, gdzie szlak prowadzi do kolejnej doliny, z której jest szlak prowadzący do schroniska z widokiem na Gavarnie.
Idziemy, idziemy i szlaku nie widać. Mimo tego, że mamy GPSa rozwidlenie zdaje się wcale do nas nie przybliżać... motyla noga... lecą na lewo i prawo a Monika aż kipi z motyla noga. Można powiedzieć, że jest czerwona aż blada. Marcin z kijaszkami też nie wygląda za wesoło. Na szczęście ja zmęczony, ale dosyć zadowolony jestem pełni sił. Aż dziwne, ale nie jest tak źle ze mną.
Gdy w końcu udaje nam się dotrzeć do miejsca, w którym mieliśmy odbić okazuje się, że po pierwsze droga prowadzi w górę a po drugie mamy zajebiście blisko do miasta. Proponuję plan dla reszty, żeby oni rozbili namiot a ja skoczę do miasta, kupię co trzeba, wykonam parę telefonów i wrócę do nich. Sprawy jednak wymykają się spod kontroli, ponieważ koniec końców wszyscy idziemy do miasta :-)
W momencie gdy docieramy do centrum, wysyłamy Marcina na zwiad aby sprawdził czy gdziekolwiek są sklepy. Ja dobieram się do budki telefonicznej i dzwonię!
Marcin wraca z dobrymi informacjami. Okazuje się, że nie tak daleko są sklepy, w których można zakupić jedzenie! W momencie gdy wbijamy do lokalnych sklepów czuje się jak w sklepie z zabawkami. Tyle dobrych rzeczy, że chcę zjeść je wszystkie! :D Nawet nie przeszkadzają mi zabójcze ceny, które niskie nie są. Coś jak Zakopane x2 w porównaniu do innych "normalnych" sklepów.
Zakupujemy wino, czipsy, ser, bagietkę i idziemy szukać noclegu! Na wstępie ruszamy w stronę wodospadu, jednak szybko okazuje się, że poruszamy się w złym kierunku i nie znajdziemy nigdzie miejsca do spania. W związku z tym na pełnym motyla noga zawracamy i ruszamy w drugą stronę. Postanawiamy wyjść kawałek za miasto, gdzie widziałem na mapie znak kemping. Oczywiście nie chcemy płacić za spanie tylko znaleźć rozsądne miejsce gdzie można się rozwalić. Okazuje się, że przedzierając się przez krzaki, ścieżki i inne szlaki na które zboczyliśmy z głównej drogi, docieramy do wspomnianego kempingu. Niestety kemping tak jak się spodziewaliśmy jest płatny i to dosyć grubo. Postanawiamy czym prędzej z niego wyjść. Na całe szczęście idąc ostatkiem sił docieramy do drugą stronę ulicy gdzie rozbijamy się za wielkim domem, z którego ktoś zrobił stodołę :) Kamień z serca! W końcu po ciężkim dniu i ponad 12h na nogach udaje nam się odsapnąć i w spokoju rozbić namioty. Myjemy się, otwieramy wino, jemy ser zagryzając bagietkami i w wesołych humorach idziemy spać. Gdy sprawdzam wieczorem GPSa okazuje się, że (z tego co pamiętam) przeszliśmy ponad 30km na nogach a w tym 1 tysiąc m. podejścia i 2 tys metrów zejścia. Generalnie szaleństwo. Dzień kolejny miał być odpoczynkiem i planowaniem trasy na kolejne dni. W końcu do autobusu/TGV trochę nam jeszcze czasu zostało...

Ślad GPS-a: http://connect.garmin.com/page/activity ... id=1879947

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

c.d.n... (niestety już mniej interesujący :-))

wybaczcie mi tak długi czas pisania i takie przerwy, ale kur... taki mam zajob, że nie ma czasu załadować nawet...

Na budowie Kowalski lata w te i z powrotem z pustą taczką.
Widząc to kierownik pyta:
- Co tak z tą pustą taczką latacie?
- Panie kierowniku - mówi Kowalski - taki ..., że nie ma kiedy załadować.

_________________
blog.marcinszymkowski.pl

"W warunkach normalnych najwięcej pomaga technika. Natomiast w sytuacjach wyjątkowych najważniejszy jest hart ducha." - Walter Bonatti


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt gru 06, 2013 11:06 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr maja 09, 2012 2:17 pm
Posty: 2995
Lokalizacja: Kraków
// dzień 10
Po poprzednim dniu śpimy dosyć długo. Nigdzie nam się dzisiaj nie śpieszy więc wylegujemy się w namiotach. Wstajemy około 11. Ja postanawiam skorzystać z chwili wolnego czasu i idę na pobliski kemping naładować telefon i przy okazji umyć się. Po 2h wracam na miejsce spania i widzę, że Marcin i Monika wpadli na pomysł, aby uskuteczniać baldy na 3-4m kamieniu, który leżał obok domu za którym spaliśmy :)
Po godzinie 14 postanawiamy się w końcu ruszyć. Wysuszyliśmy namioty i postanowiliśmy ruszyć do miasta. Około godziny 15 docieramy do centrum i w sumie wpadamy na pomysł, że chyba czas zjeść coś ludzkiego po czym chcemy ruszyć pod wodospad. Niestety po tym jak zjedliśmy wpadliśmy na pomysł, że jednak dzisiaj nie jest dobry moment na jakąkolwiek akcję. W związku z tym pijemy sobie kolejną kawę/gorącą czekoladę i wylegujemy się na słońcu :)
Po 17 wracamy na miejscu "kempingu". Rozkładamy toboły, chowamy plecaki za drzewo i idziemy na kemping z zamiarem umycia naszych brudnych dup oraz drobnych zakupów alkoholowych. Marcin postanawia naładować w kiblu telefon i iść po piwa do pobliskiego baru. Ja czekam przy wyjściu a Monika szuka prysznica. Nie mija 10min jak Marcin wraca. Co się okazuje, jego telefon zniknął bez śladu... Oczywiście nikt go nie widział i nikt nic nie wie... motyla noga wracamy za pobliski dom gdzie mamy zamiar otworzyć wino i spokojnie się zrelaksować. Ponieważ umyć nam się też nie udało bo wyrzucili nas po akcji z telefonem z kempingu idę nad pobliską rzekę. Gdy wracam okazuje się, że wrócił właściciel "posesji" na której śpimy. Oczywiście nie mówiąc nic po angielsku, gadał coś, że musimy iść gdzie indziej, że tu spać nie możemy itp itd. Jak widać szczęście nam dopisywało na maksa... Nie dość, że telefon to jeszcze to... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że robi się godzina 20 a my musimy znaleźć inne spanie. O powrocie do na kemping gdzie ktoś zapier... nam telefon nie ma mowy. Postanawiamy bowiem wrócić na trasę z której przyszliśmy. Przechodzimy przez miasto. Na szczęście zamiast wkur... śpiewamy po drodze piosenkę "znowu w życiu mi nie wyszło..." W centrum mimo późnej godziny postanawiamy sprawdzić czy jeszcze jakieś sklepy są otwarte i wysyłamy Marcina na zwiad. Długo nie musieliśmy na niego czekać i po 10min wraca z trzema winami :) Po nim w drogę ruszam ja i przynoszę trzy bagietki. Odpalamy czołówki i ruszamy na poszukiwanie noclegu. Mimo tego, że jest ciemno jak w murzyńskiej... po 30min docieramy do w miarę płaskiego terenu gdzie rozbijamy namioty. Do około godziny 12-1 w nocy pijemy wina. Jakoś w trakcie stwierdzamy, że góry mają zajebiste, ale to co się dzieje we francuskich miastach to tragedia i musimy jak najszybciej z tego miasta uciekać.

// dzień 11
Budzimy się rano i okazuje się, że jesteśmy rozbici na prywatnym terenie około 20m od drogi :lol: Zwijamy się, ruszamy do informacji turystycznej gdzie Marcin chce zablokować przez internet wszystkie swoje serwisy internetowe do których miał dostęp ze swojego telefonu. Koło południa wyruszamy pod wodospad. Droga jest w miarę przyjemna. Monika jest dość zmęczona i postanawia zostać. Zostawiamy jej plecaki i sami z Marcinem ruszamy zobaczyć podobno najwyższy wodospad w Europie.
Wodospad robi wrażenie, jednak niestety nie jest taki jak się spodziewaliśmy :) Jest wysoki, ale bardzo wąski. Pewnie ma na to wpływ pogoda oraz pora roku, bo jakby nie było śniegu już nie ma a mimo, że jest już wrzesień to słońce nadal mocno praży. Ja przynajmniej po całej wyprawie wróciłem bardziej opalony niż po wakacjach w Egipcie :lol:
Po powrocie z wodospadu wpadamy na plan, że skoro mamy 3dni to przejdziemy szlakiem do Lourd skąd mamy TGV do Paryża. Początkowo szlak wygląda na miły łatwy i przyjemny. Jednak chwilę później zrobił się tak stromy, że kur... leciały spod nosa raz po raz. Na całe szczęście znajdujemy około godziny 17 w miarę płaskie miejsce gdzie rozbijamy namioty. Marcin z Monika nie mają już siły na przechadzki. Ja natomiast postanawiam ruszyć w drogę i przejść się w poszukiwaniu punktu widokowego z którego widać nie dość, że słynny wodospad to jeszcze całe Gavarnie. Nie trzeba długo iść by po 30min znleżć się we wspomnianym miejscu. Widok jest naprawdę bajkowy. Widać całe miasto, otaczające je góry a w dodatku wszystko otacza zachodzące słońce.
Strzelam parę zdjęć, słucham muzyki i obserwuję zachodzące słońce. Następnie wracam do namiotu gdzie jemy kolacje i spokojnie odpływamy słuchając silnika latającego nad szczytami helikoptera.

// dzień 12
Pogoda po raz kolejny nas nie oszczędza. Jako, że śpimy na odsłoniętym wzgórzu to słońce łapie nas całkiem szybko. W namiotach w momencie robi się jak w saunie. Na nasze nieszczęście przed nami długa droga... Jednak nie śpieszy nam się specjalnie bo mamy (podobno) nie długi kawałek do przejścia. Ruszamy spokojnie, jednak po 10min pot znów leje nam się z po tyłku :) Po raz kolejny klniemy. Gdy dochodzimy do rozwidlenia szlaków postanawiamy iść jednak drogą a nie szlakiem. Chyba już nikt z nas nie ma siły na wyczerpujący marsz pod stromą górę. Zaczynamy schodzić krętą drogą w dól do najbliższego miasta. Na nasze nieszczęście droga wydaje się nie mieć końca. Idziemy przez Gerde do Luz-Saint Sauveur. W Gerde zahaczamy po raz kolejny o informację turystyczną i chowamy się na 2h przed słońcem. Niestety droga nie wydaje się tak przyjemna jak wcześniej myśleliśmy. Nie dość, że słonce wali po dupie, a my targamy nadal ciężkie plecaki to jeszcze droga wydaje się nie mieć końca. Pod wieczór udaje nam się w końcu dotrzeć do miejsca gdzie będziemy spać. Oczywiście nie było to łatwe... docierając do miasta okazuje się, że jak zwykle przed miasta nie ma miejsca do spania, to raz, a dwa, że jak już coś się pojawia to są to tereny przy samym mieście. Nawet nad rzeką nie można się rozbić bo jest około 100m niżej od drogi a każde zejście jest mega niskie. Tak czy inaczej wchodzimy do miasta a ja rozglądam się do okoła w poszukiwaniu noclegu. Na szczęście udaje nam się znaleźć miejsce za opuszczonym domem przy wejściu do miasta. Jesteśmy otoczeniu do okoła drzewami, więc mamy nadzieję, że nikt nas nie znajdzie.
Marcin z Moniką zostają przy namiotach a ja ruszam do miasta w poszukiwaniu czegoś dobrego do jedzenia. W końcu nie samym liofilizatem człowiek żyje :) Wracam z piwami, winami, czipsami, serem pleśniowym i bagietkami ^^
Tej nocy po raz drugi zapowiada się niezła wyżerka.

// dzień 13
Dnia 13 ruszamy już w kierunku Lourdes. Wychodzimy w miarę wcześniej i ruszamy asfaltową drogą. Po raz kolejny mimo, że w drodze prostej GPS pokazuje 8km to wychodzi znowu ~30km pieszo. Oczywiście nogi wchodzą nam do dupy, ale nie mamy wyjścia. Albo dojdziemy do Lourdes, albo nam ucieknie TGV i będziemy w czarnej dupie. Tym razem z noclegiem jest lepiej bo znajdujemy nad rzeką fajne miejsce gdzie spokojnie możemy się rozbić i umyć. Noc mija spokojnie podobnie jak poprzednie, jednak tym razem jesteśmy dosyć daleko od centrum miasta. Nie spotykamy żadnych ludzi, więc jest w miarę fajnie!

// dzień 14
Ponieważ do Lurdes mamy już blisko ruszamy dopiero około południa. Nie przeszkadza nam to się już po 10min spocić tak, że ostatnie czyste koszulki nadają się znowu do prania. Około południa docieramy do miejsca gdzie będziemy w dniu następnym mieć TGV. Postanawiamy się przejść po mieście i zobaczyć co się dzieje w tym słynnym jak się okazuje mieście. Szczerze mówiąc ja o nim nigdy nie słyszałem, ale mniejsza z tym...
To co się tam wyrabia przechodzi ludzkie pojęcie... wszystko z podobiznami Jezusa, trumny z wodą święconą i jakieś inne gówna. Po prostu śmiech na sali. Woda święcona sprzedawana na kilogramy. Pod wieczór postanawiamy wrócić na stację gdzie chcemy przetrwać noc. Niestety okazuje się, że poczekalnia jest czynna tylko do 23. Nie ma miejsca gdzie możemy się udać, więc idziemy na najbardziej oddalony peron i siadamy w krzesłach w zaciemnionym miejscu gdzie mamy zamiar się przespać. Krzesełka są tak wygodne, że po 20min siedzenia plecy nam pękają. Postanawiamy więc położyć plecaki na ziemi i spać na chodniku :D Noc jest bardzo długa i niewygodna... Dopiero o 5 możemy wrócić na poczekalnie gdzie musimy doczekać do ~16. TGV oczywiście przyjeżdża punktualnie. Po paru H znajdujemy się w Paryżu. Oczywiście zbyt pięknie by było gdybyśmy mieli jak dojechać na lotnisko... Tak naprawdę samolot mamy dopiero w dniu następnym około godziny 17, ale nie po opowieściach sympatycznego kolegi z Paryża, nie chcemy spędzić nocy na dworcu Paryskim. Postanawiam ruszyć do negocjacji z taxowkarzami. Oczywiście jest godzina 23 i wszystkich zdrowo pojebało z cenami. Jeden chce 200 euro, inny 180... Mowy o wyłączeniu taryfikatora nie ma :-) Wszyscy to wielkie cwaniaki i mają w dupie. A bo ja muszę jeszcze z lotniska wrócić, a to coś tam jeszcze innego, a to to... a to tamto... Na szczęście wpadam na pomysł aby pogadać z chińczykiem, który nie ma żadnej nalepki na aucie. Mówię, człowieku dajemy Ci 100 euro i zawozisz nas na lotnisko. Bierzesz czy nie? No i wziął. Oczywiście zdziwiony, bo przecież lotnisko jest już zamknięte! My mamy to już w dupie. Po tylu przygodach chcemy jak najszybciej znaleźć się na miejscu.
Na lotnisko docieramy około godziny 12. Oczywiście tak jak mówił taxówkarz lotnisko jest zamknięte. Miejsca do spania nie ma, toteż rozkładamy się na stołach jakiejś knajpy :) Wyciągamy śpiwory, otulamy się cali i oby do rana.

// dzień 15
Zbyt pięknie by było gdyby można było spokojnie przespać noc. Po pierwsze ruscy drą mordy, a po drugie około godziny 5 rano zaczyna padać deszcz, który zmusza nas do zawinięcia śpiwór i schowania się pod dach. Do godziny 6 koczujemy przed wejściem do terminala odlotów. Chwilę potem postanawiamy coś zjeść (ostatni liofilizat) umyć się a następnie przespać się jeszcze trochę do czasu przynajmniej zbliżonego do naszego odlotu. Tutaj po raz kolejny Francja postanawia nas zaskoczyć i lot zostaje opóźniony o 30min... Gdy w końcu otwierają bramki, nasze plecaki zdają się być za ciężkie. Niestety ilości wina, które zabraliśmy są trochę za duże :) Ubieramy na siebie trochę ciuchów i następnie idziemy się odprawić. Po przejściu na najbiedniejszą strefę bezcłową jaką widziałem, okazuje się, że samolot opóźnia się odpowiednio o 30... 60... 70... minut. Gdy pojawia się komunikat, że bramy zaraz zostaną otwarte stajemy w kolejce i czekamy 30min do czasu gdy ktoś w końcu przychodzi i zaczyna sprawdzać dowody i bilety. W polsce pojawiamy się około godziny 22. Zmęczony zabieram z lotniska swoją ukochaną, pakujemy się do taxówki i jedzemy do domu... gdzie czas w końcu powrócic do żywych :)

Zdjęcia, które mogą was zainteresować tak jak pisałem w 1 poście znajdują się tutaj: http://www.flickr.com/photos/szymkowski ... 014666594/

Zobaczymy gdzie uda się wybrać za rok. Planów jest dużo, jednak czas zweryfikuje plany :)

_________________
blog.marcinszymkowski.pl

"W warunkach normalnych najwięcej pomaga technika. Natomiast w sytuacjach wyjątkowych najważniejszy jest hart ducha." - Walter Bonatti


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So gru 07, 2013 3:20 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sie 30, 2010 12:43 pm
Posty: 3533
Lokalizacja: Węgierska Górka
ciężko było ale ogarnąłem dzisiaj tą relację z małymi przerwami :wink:. Że też chciało Ci się tyle pisać :P. Świetna przygoda, zdjęcia i widoki po prostu rewelacyjne :shock:. Już jakiś czas temu myślałem o Pirenejach ale jak na razie sporo jeszcze minie wiosen zanim się tam wybiorę. Kiedyś na pewno bo rejon jest wspaniały. Graty za bardzo ciekawą wyprawę i powodzenia w następnych :)

_________________
Galeria zdjęć


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So gru 07, 2013 4:41 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt lip 12, 2011 8:15 am
Posty: 386
Lokalizacja: Włocławek
Jaka relacjaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa :shock:

Poskakałam trochę po tekście, ale zdjęcia obejrzałam wszystkie ;)

GRATULACJE! Naprawdę fajny wypad :)

_________________
"Głos wciąż mnie pogania: Ustaw - unieś - oprzyj - hop... Ruszaj się. Spójrz, ile przeszedłeś! Byle tak dalej. Idź, nie medytuj."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So gru 07, 2013 5:05 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr maja 09, 2012 2:17 pm
Posty: 2995
Lokalizacja: Kraków
No nie powiem, ciężko było przebrnąć przez to wszystko. Jednak chciałem napisać to wszystko mniej więcej tak jak było :-) Niestety czas nie pozwalał mi na opisanie tego szybciej czy w jednym kawałku dlatego tyle to trwało.

Żałuję z perspektywy czasu, że nie weszliśmy na Pic Du Midi, bo w pierwszym dniu gdy byliśmy w górach można było tego dokonać. Mogliśmy nocować pod schroniskiem i iść z samego rana na szczyt. Wtedy jednak baliśmy się, że pogoda nam nie dopisze i zeszliśmy z góry.
Drugie miejsce to trasa Rolanda. Pewnie gdyby był jakikolwiek zasięg wcześniej i byśmy nie musieli schodzić do miasta to byśmy się tam wybrali udałoby się nam tam dojść. Niestety w tej sytuacji nie mogliśmy tego zaplanować bo wszystko by było na styk a gdyby nas złapała niepogoda w drodze to by było to za ryzykowane jeśli chodzi o nasz powrót jak i o samo przebywanie na tej wysokości.

Jeszcze co dosyć istotne a nie wiem cz pisałem o tym na początku to to, że długości szlaków są pododawane bardzo dokładnie a nie wiem nawet czy nie lekko zaniżone. Myśleliśmy, że niektóre przejścia zrobimy o wiele szybciej niż jest to napisane w przewodniku. Koniec końców jednak okazywało się, że często nie potrafiliśmy się nawet zbliżyć do tego czasu :)

dzięki :!:

_________________
blog.marcinszymkowski.pl

"W warunkach normalnych najwięcej pomaga technika. Natomiast w sytuacjach wyjątkowych najważniejszy jest hart ducha." - Walter Bonatti


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 26 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 8 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL