Przy sobocie wybrałem się do Goleszowa, żeby poeksplorować tamtejszą okolicę.
Zacząłem od zbiornika Ton - okazał się on obiektem typowo wędkarskim, więc w lecie marne szanse na kąpiel.
Następnie poszedłem w las, który intensywnie zielenił się od dołu.
Kwiatki występowały masowo - można powiedzieć apogeum.
Niby było pełne słońce, ale widoczność fatalna - pył z nad Sahary nas odwiedził.
Wąwóz Ajsznyt.
Podpuściłem Tobiego, że nie wyjdzie na górę. Podjął wyzwanie.
Po chwili dawał z siebie wszystko na bardzo wysokich półeczkach. Nie rozumiem czemu ten pies tak lubi ryzyko... ale jakoś skurkowaniec wyszedł na samą górę i podpuścił mnie, że ja nie dam rady.
Różne głupie rzeczy robiłem w życiu, ale ta była jedną z głupszych. Bardzo krucha skała. Na dodatek wychodziłem z aparatem na szyi co znacznie ograniczało możliwości, ale dzięki temu mogłem zrobić zdjęcie, jak gdzieś tam byłem już dość wysoko.
Co ciekawe Tobi wyszedł, ale nie dał się już podpuścić, żeby zejść tą samą drogą. Ja też się nie dałem podpuścić. A tu zdjęcie z przeciwległej ścianki na tą którą zdobywaliśmy. Nasza droga jest dokładnie pośrodku (za drzewkiem).
Dalej poszliśmy sobie bezszlakowo na Wyrchgórę.
Okolica bardzo ciekawa na eksplorowanie. Wiele kamiennych ścian.
Modrzewie kwitną.
Saharyjski pył tworzy bardzo dziwne efekty. Niezbyt odległa Mała Czantoria jest ledwie widoczna. Ale nie ona była na dzisiaj celem. Plan na dalszą część wycieczki był taki, żeby poeksplorować te małe pagórki na Pogórzu Cieszyńskim, które są omijane przez wszelkie szlaki. Miałem ich kilka do zdobycia.
Najpierw idę sobie zielonym dnem dolinki w kierunku Cisownicy. Jest pięknie.
Apogeum Kaczeńców.
Pierwszy pagórek - Machowa.
Drugi pagórek - Goruszka.
Trzeci pagórek - bez nazwy, za to z ciekawymi skałkami. Z daleka, z góry nie wiedziałem co to jest. Idealnie równa powierzchnia, pod kątem 45 stopni. Wyglądało to jak coś sztucznego, jakby maty ogrodnicze. Musiałem to zbadać, a zejść tam o dziwo było bardzo trudno.
W końcu jakoś udało się podejść od boku. Tylko Tobi był w stanie po tym chodzić tak po prostu. Lita skała łupkowa.
A z tej skały wyrasta coś jakby kosówka, a to przecież niemożliwe.
No nic, idziemy dalej. Duże obszary łąkowe. Postanawiam wrócić tu przy dobrej przejrzystości powietrza, może jesienią, jak będą kolorki, jakieś białe obłoczki. Fajne kadry można upolować.
Czwarty pagórek - Kowalok. Już pod Małą Czantorią.
Na piątym pagórku (Cis), jest nawet kiosk ruchu.
Towaru w środku niewiele, wszystko wykupione. Jedynie jakieś niemieckie pornosy na VHS jeszcze się ostały. Musiały być naprawdę marne.
Zdegustowany tym znaleziskiem, oraz jakimiś chmurami, których miało nie być a były oraz tym, że jakoś późno się zrobiło podjąłem decyzję o powrocie.
W okolicach Jasieniowej znowu zrobiło się słonecznie i odkryłem opuszczoną skocznię narciarską.
Postanowiliśmy ją z Tobim zdobyć, wychodząc po zeskoku, który był pokryty starym igielitem. Igielit ze swej natury ma być śliski. Pewnie jakby był wilgotny to nie byłoby szans, a po suchym byłe przednia zabawa.
Następnie postanowiliśmy zdobyć rozbieg, również idąc po nim od dołu.
Tu zabawa była jeszcze lepsza. Byłem pewny, że Tobi przechodząc przez tory zleci na sam dół - nie zleciał.
Następnie odkryłem obok kolejną skocznię, tyle że 2x większą. Była opuszczona z pewnością dużo dawniej. Zeskok zarósł drzewami, a rozbieg był na metalowej podwyższonej konstrukcji, na wysokościu koron drzew.
Początkowe schodki były wycięte, żeby nikt się po tym nie wspinał. No ale ja i tak wylazłem. Tobi został na dole i dobrze. A ja miałem pełne gacie, bo wszystko sprawiało wrażenie jakby miało się zaraz zwalić. W takich miejscach mam lęk wysokości.
Przeżyłem. Można wracać do domu.
Jeszcze tylko wiosenne kolorki, udające jesienne kolorki, dla Dobromiła.
Taka to była wycieczka