Z założenia miał być to dwutygodniowy wyjazd, ale deszcze i burze po tygodniu wygoniły nas z powrotem do Polski. Resztę urlopu spędziliśmy pedałując po Poleskim Parku Narodowym i też było miło, a co! Ale wracając do Dolomitów...

Kilka dni uważam za całkiem udanych. Poniżej opis jednego z nich.
Il Pollice delle Cinque Dita – „Filar Północny” (IV-, msc IV) – lipiec 2016Ta droga nie dawała nam spokoju od chwili, gdy zobaczyliśmy ją w przewodniku. Elegancka linia biegnąca północnym filarem "Kciuka pięciopalczastego szczytu" przyciągała myśli jak magnes. Jakby tego było mało, autor przewodnika określił ją mianem najpiękniejszego filara Val Gardeny, do reszty skazując nas na tę wspinaczkę


Decyzja, by spróbować tego dnia, zapadła szybko, tak jak zmienia się pogoda w Dolomitach. Dojazd z campingu w Colfosco na Passo Sella zajął nam jednak więcej czasu niż planowaliśmy i ostatecznie pod ścianą znaleźliśmy się dość późno. Aby dostać się do miejsca startu, z przełęczy należy wdrapać się szlakiem do schroniska Toni Demetz, położonego na wysokości 2685 m n.p.m. Można też skorzystać z kolejki gondolowej startującej z Passo Sella. Grupa Sassolungo już z daleka robi wrażenie, ale dopiero będąc w jej sercu (myślę, że tak można określić położenie schroniska) czuć jej potęgę i dziki charakter. Ściany są ogromne, usiane dziesiątkami strzelistych turniczek i rogatych pipantów, przypominają trochę kościelne organy.


Pomimo pięknej, słonecznej pogody atmosfera jest raczej kameralna. Nie ma tu beztroskich i hałaśliwych tłumów, bo i grupa nie obfituje w łatwe ferraty i szlaki. Dla ścisłości, w Sassolungo wytyczono jedną via ferratę (im. Oskara Schustera), ale jej start znajduje się w innej części grupy. Przed schroniskiem stoi sporych rozmiarów tablica z wyrysowanymi drogami wspinaczkowymi przecinającymi okoliczne ściany. Widać na jaki rodzaj turystów ukierunkowane jest to miejsce. Wysokość również robi wrażenie - pierwszy raz będziemy wspinać się na bliskio 3000 m n.p.m. (dokładnie 2953 m n.p.m.). Czuć powagę sytuacji

Z drugiej strony pojawia się radość i ekscytacja, że wśród tych wszystkich trudnych linii i niedostępnych ścian, istnieje ten fantastyczny filarek, którego niewygórowane trudności są w zasięgu naszych możliwości.
Rozkminiamy chwilę gdzie znajduje się start drogi, bo stojąc tuż pod ścianą trudno dostrzec możliwość sensownej asekuracji na pierwszym wyciągu. Ostatecznie idziemy dokładnie tak, jak wskazuje czerwona linia na pierwszym zdjęciu (na lewo od czarnych zacieków, centralnie pod przewieszką). Widoczny na zdjęciu płat śniegu zalega tam prawdopodobnie przez cały rok i w zasadzie jest przedeptany mniej więcej do miejsca startu. Sebastian po kilku metrach znajduje jakiś hak, a stamtąd już szybko osiąga stan, znajdujący się na wygodnej półce.

Tu rozwiązujemy się, by przetrawersować terenem I/II do widocznej na lewo od charakterystycznej turniczki przełączki, skąd dalsza droga prowadzi już filerem.

Ostatnie metry przed przełączką:

Rzut gałką w górę. Środkową turnię obchodzimy z prawej strony.

W międzyczasie ku przełęczy zmierzają trzy zespoły. Pierwszy szybko nas dogania i przeskakuje nad naszymi głowami. Drugi przebiega po nas przy kolejnym stanowisku, niewiele robiąc sobie z podstawowych zasad bezpieczeństwa. Robi się odrobinę nerwowo. Trzeciemu zespołowi również bardzo się spieszy, ale Panowie kulturalnie czekają aż dokończymy ten wyciąg i po miłej rozmowie na którymś ze stanowisk, wymieniamy się prowadzeniem. Mam wrażenie, że oto jestem świadkiem nowej dyscypliny górskiej - biegi po drogach wspinaczkowych

Chłopcy mają zawrotne tempo, jednak ich asekuracja jest symboliczna.

Kolejne wyciągi to już wisienka na torcie, czyli wspinanie filarem. Droga nie może być bardziej ewidentna, miejscami jest bardzo powietrznie, jednak świetna jakość skały pozwala sprawnie pokonać kluczowe miejsce (przedostatni wyciąg za IV) jak i co ciekawsze, wyeksponowane odcinki. Wspaniały jest również 7 wyciąg, bardzo łatwy bo za III, za to najbardziej powietrzny i efektowny - wspinany się ściśle ostrzem. Czysta radość!


The Bad and The Ugly. The Good po drugiej stronie soczewki, oczywiście ;-]

Zaprawdę powiadam Wam, canonowa małpka jest nędzną podróbą prawdziwego aparatu (płakałam jak w PSie obrabiałam), ale poniższe zdjęcie, nie wiedzieć dlaczego, podoba mi się najbardziej z całej wycieczki:

W tle mury Selli:

Przed nami ostatnie dwa wyciągi:

Szewc bez butów chodzi, czyli chcesz mieć zdjęcie, zrób se sam!
Ps. turniczki za mną na żywo wyglądały obłędnie, te góry chyba nigdy mi się nie znudzą


A to już za nami, klasyczne ujęcie z tej drogi:

I ostatni wyciąg:

Delikatny trawers... i szczyt! Teren jest łatwy więc nie kombinuję z dokładaniem własnych zabawek, a jedynie wpinam się w spit.

W końcu dorwałam się do lustrzanki, teraz Sebastian ma przechlapane



"Ty rób zdjęcia, a ja się zdrzemnę".

Zdjęcia zdjęciami, ale powoli trzeba żegnać się ze szczytem i rozpocząć zjazdy. Na tym etapie przeważnie zaczynamy rozmyślać co pysznego przyrządzimy na obiad lub jakie winko będziemy popijać wieczorem przed namiotem. Lecz czym są te radosne wizje w obliczu przeżycia małej psychodramy?! Jako mistrzowie komplikowania rzeczy prostych chyba już podświadomie dążymy do tego, by ten dzień zakończył się inaczej. Dzisiejsza wspinaczka była najwyraźniej za mało ekscytująca, schrzańmy więc zjazd! Potencjał jest spory, bo już po pierwszym zjeździe na przełęcz Forcella del Pollice, mamy zagwozdkę, gdyż rzekomo by się tu dostać potrzeba tych zjazdów dwóch... No nijak się to nie zgadza. Rozpoczynając kolejny zjazd bacznie obserwujemy ścianę po prawej, w którą należy w pewnym momencie wytrawersować by znaleźć się na drodze normalnej na Punta delle Cinque Dita. Owy trawers to teren I/II, który okrąża naszą turnię aż do ściany górującej nad schroniskiem Demetz. Stamtąd jeszcze 4 zjazdy do podstawy. Rzut beretem od szlaku.
Na przełęczy, z widokiem na południową część Sassolungo i moje ukochane "gotyckie" turnie:

Masyw Marmolady po drugiej stronie:

Niestety niewiele wynika z naszych obserwacji, ponieważ żadna część tej ściany nie przypomina jedynkowo-dwójkowego terenu, w który moglibyśmy z łatwością wbić. Przy okazji obrywa się Bernardiemu, który w przewodniku określa drogę zejściową (jest ona jednocześnie drogą wejściową) "jedną z piękniejszych dróg o tym stopniu trudności". Rzeczywiście, ogromny żleb w który się wpakowaliśmy można by podciągnąć pod III+, dziwią jedynie pojawiające się co jakiś czas przewieszki, okapy no i koszmarna kruszyzna, przez którą nikt przy zdrowych zmysłach nie określiłby tej drogi mianem pięknej. Mija jeszcze kilka zjazdów, zanim godzimy się z faktem, że nie jest to i nie będzie planowana droga zejściowa. Począwszy od przełęczy, w żlebie bez mała co 10-15 metrów zmontowane jest jakieś stanowisko zjazdowe. A to z taśm i repów, a to ze starych haków, lub ze wszystkiego naraz. Pociesza nas to trochę, bo oznacza, że mimo pomyłki żleb wykorzystywany jest do zjazdów, także GDZIEŚ zjedziemy, a jak już będziemy na płaskim, to sobie poradzimy. Zjazdy idą sprawnie, ale jak to wszelkie operacje sprzętowe, zabierają trochę czasu. Większość stanowisk wydaje się być w porządku, ale niektóre pojedyncze punkty pozostawiają wiele do życzenia. Ostatni stan ostro podnosi nam ciśnienie, bo jest nieco ruchomy... Niestety nie ma szans aby podejść do wyższego stanowiska lub coś dołożyć. Delikatnie obciążając linę zaczynamy zjeżdżać, a tam gdzie tylko się da, schodzić ze ściany przy użyciu nóg i rąk. Końcówka to przewieszka i zjazd w "stylu wolnym". Udało się...
To co z góry wydawało się łagodnie nachylonym wylotem żlebu, w praktyce okazuje się ogromnym, stromym piarżyskiem. Po kilku krokach wiemy, że to wcale nie koniec zabawy. Teren jest za przeproszeniem kurevsko kruchy. Do tego stopnia, że doczłapujemy do pierwszego większego głazu, aby założyć tam kolejny zjazd! Paranoja. Normalne schodzenie jest zbyt karkołomne, a każdy krok powoduje potok spadających zewsząd kamieni. Ja prawie obrywam "telewizorem". Prawie, bo Sebastianowi udaje się go przyblokować ciałem i przekierować na inny tor, zanim kamulec zdążył nabrać impetu. Po zjeździe z głazu (...) Sebastian kręci się w poszukiwaniu drogi zejściowej. Ja stojąc z nogami po łydki w piargach usiłuję ściągnąć liny i modlę się, by były to tylko liny. Udaje się jakimś sposobem, ale takie pieprzenie się ze sprzętem zajmuje znów mnóstwo czasu. Czuje się jakbym stała na linii ostrzału, bo zewsząd coś się sypie. Pakuje jakkolwiek plecak, zarzucam liny na kark i pół w kucki, pół na czworaka dochodzę do ściany ograniczającej piarżysko. W międzyczasie robi się ciemno. Zastanawiamy się co robić. Na końcu piarżyska są skały, które dają chwilowo stabilne oparcie dla stóp. Tu dopijamy resztki herbaty i łapiemy oddech. Jedyną sensowna drogą wydaje się zejście wzdłuż ww. ściany, jednak nie wiemy jak ukształtowany jest tam teren. Nocne chodzenie po omacku w nieznanym, stromym (a w mojej wyobraźni najeżonym przepaściami) terenie, to coś co sprawia, że część mojej głowy odpowiedzialna za trzymanie nerwów na wodzy zaczyna szwankować. Sebastian doskonale o tym wie i mimo moich pomysłów na nocleg przy skałach, i próśb by nie szedł sam w poszukiwaniu żadnej cholernej ścieżki, olewa to i idzie zbadać możliwości wydostania się stąd

Światło czołówki po chwili znika mi z oczu. Każdy jego krok powoduje szum zsuwających się piargów, a ja oczyma wyobraźni widzę jak mój partner spada w przepaść. Krzyczę więc co chwilę, czy wszystko w porządku. W końcu słyszę, że mogę iść - jest ścieżka. Poruszanie się przy ścianie jest bez porównania bardziej wygodne i bezpieczne niż nieszczęsny piarg, ale pojawiają się i bardziej nachylone odcinki, przez co mija chwila zanim dołączam do partnera. Znajdując się poniżej skał, przy których jeszcze przed chwilą chciałam nocować, dochodzimy do kolejnego piarżyska, na szczęście dużo mniej stromego i pozwalającego na poruszanie się w pozycji wertykalnej

Rzeczywiście jest tu jakaś ścieżynka, a im bardziej się obniżamy, tym częściej trafiamy na ślady ludzkiej obecności. Ścieżka staje się coraz bardziej ewidentna, aż wreszcie doprowadza nas do szlaku. Momentalnie schodzi ze mnie cały stres, a pod koniec drogi nawet daję się skusić na nocną sesję zdjęciową Sassolungo. Noc jest piękna, niebo pełne gwiazd, a łąki pachną rozgrzaną w ciągu dnia roślinnością. Cóż za kontrast w porównaniu do emocji, które towarzyszyły nam przed chwilą...
Następnego dnia oczywiście zamierzamy się lenić i koić winem zszarpane nerwy.
Noo... a gdyby jednak skusić się na krótki spacerek na Col Rodella? Czyż istnieje lepsze miejsce na odpoczynek niż ukwiecona łąka z widokiem na "miejsce dramatu", skąd bardzo dokładnie można przeanalizować przebieg wczorajszego zjazdu i wszystkie popełnione błędy? Tak, przeżyjmy to jeszcze raz!
W psychologii zapewne istnieje odpowiedni termin określający tego typu ciągoty, ale chyba boję się sprawdzić

Sassolungo w chmurach i we mgle, z podejścia na Col Rodella:


Pierwsza z prawej to nasza turnia z widoczną po lewej przełęczą Pollice:


Kłębi się nad Marmoladą:

Dymi Sella:

Po prawej zakosy do schroniska Toni Demetz:

Orientacyjny przebieg drogi, którą zjeżdżaliśmy. Odbicie w polecaną w przewodniku drogę jest mniej więcej na wysokości 6-7 czerwonej kreski licząc od góry. Nie zaznaczyłam go na zdjęciu, aby przypadkiem nie wprowadzić nikogo w błąd





Przenosimy się na łąki ponad Passo Sella, skąd rozpościera się ładny widok na Sellę i Sassolungo.






Love krove
(nie znalazłam dobrego rymu do "koń"
)
Dwa słowa o samej drodze: z całą pewnością nie zawiodła ona naszych oczekiwań i możemy ją śmiało polecić osobom wspinającym się w tym stopniu trudności. Pod względem urody, jakości skały i otoczenia jest jedną z ładniejszych dróg, jakie miałam okazję robić w Dolomitach (choć pierwsze miejsce wśród eksponowanych filarów niezmiennie zajmuje Spigolo Piaz na Torri Vajolet

)
Nasz wariant zejściowy ostatecznie nie byłby taki zły, gdyby nie piarżysta końcówka. Może jest to kwestia doświadczenie i obycia z dolomitową kruszyzną, jednak nie wyobrażam sobie żebym mogła kiedykolwiek przyzwyczaić się do poruszania w aż tak kruchym terenie. Myślę, że Bernardi nieprzypadkowo nie polecał schodzenia tym żlebem, mimo iż ewidentnie jest on używany do zjazdów.
Tekst i więcej zdjęć pod linkiem: footsteps.cba.pl/il-pollice-delle-cinque-dita-filar-polnocny-iv-msc-iv-lipiec-2016/