Gdy już wszyscy zameldowali się na łączce, zaczyna się sesjona, każdy chce fote z Koniem, Żabim Koniem.




Dwójka, którą wyprzedziliśmy w kominie teraz wyprzedziła nas w kolejce do zjazdu. Stoimy, cierpliwie czkamy, ale zimno jest jak cholera, straszny przeciąg panuje nad przełęczą. Dwójka zjechała na przełęcz, ale nie kontynuuje drogi na szczyt a zjeżdża z przełęczy na dół. My dzielimy się na dwa zespoły, Michał idzie na pierwszego.







Ściąga do stanowiska Judytę i Kamila, ja idę z Kubą zamykając pochód. Pierwszy wyciąg spokojnie można przejść na lotnej, pochyła płyta, którą przechodzi się na tarciu asekurując się chwytami na ostrzu grani.






Drugi wyciąg to już inna bajka, lekkie przewinięcie na naszą stronę z odchylaniem i sporej ekspozycji, technicznie bez problemów, klamy są piękne. Wyciąg jest w sumie krótki, ale Michał przegapił stanowisko i pociągnął linę do kolejnego spiętrzenia grani co zaowocowało przesztywnieniem liny, Kuba podchodzi w górę i wypina linę z dwóch przelotów, operacja ta trochę ją luzuje i Michał może w ścianie zrobić stanowisko. Ja z Kubą łącze dwa wyciągi z mniejszą ilością przelotów, więc niema problemu z liną. Na stanowisku przed drugim wyciągiem.

Judyta podchodzi.






Ostatni wyciąg już jest bardziej lity, tylko jakieś pionowe pęknięcia w skale, ale wspinanie się tutaj dalekie jest od walki o życie.



Kimnąć się nawet można

Kamil w ścianie na zmajstrowanym stanowisku.

Jakoś tak szybko poszło, że nagle pojawił się wierzchołek, że jak, to już koniec ? Fajnie, ale krótko, trzeba wrócić Ostatnia prosta przed szczytem już bez spiny.




Siedzimy chwilę, robimy wpis, zmiana obuwia i można zjeżdżać. Pierwszy zjazd jest dość krótki, znajduję dobre stanowisko do kolejnego zajazdu, z tym że nie bardzo wiadomo w którą stronę robić drugi zjazd. Wychylając się widzę sporą ilość pętli kilkadziesiąt metrów niżej i kolejne stanowisko z pętli jeszcze niżej, nie kombinujemy, zjeżdżamy w tej linii. Podchodząc na wierzchołek, do zjazdu na przełęcz szykowała się jeszcze jedna dwójka. Będąc już na dole siedzę i obserwuję poczynania tej dwójki, która również zaczęła zjazd ze szczytu. Pierwszy zjazd tak jak my, ale drugi w przeciwnym kierunku, co kończy się kiblem, do ziemi brakuje z pięć metrów liny a w miejscu, w którym znalazł się gość nawet nie ma jak stanąć, widać że jest ogarnięty, robi sobie prusika na nogę i podciąga się na linie do góry, potem koryguje linie zjazdu, który bardziej wygląda na przejście dalszą częścią grani do łatwiejszego terenu.

Nasi też kończą zabawę.




Dalsza część zejścia prowadzi po trawkach, ścieżka jest dość wyraźna.






Docieramy do szlaku i luzujemy majty, konik ujeżdżony


Piękna to była hipoterapia
|