[25-01-2020] Speikleitenberg 2124m
Ruszamy w bliske Alpy. W Polsce śniegowa bryndza, w AT też nie wygląda to dobrze. Ostatni tydzień - to raczej pogoda wiosenna z pięknym słońcem, a koniec tygodnia to zmierzch ładnej pogody. Liczymy, ze jeszcze wytrzyma. Jedziemy, szukać dobrych zjazdów.
Speikleitenberg, oraz inne poniżej to rejon Seckauer Tauern, stosunkowo blisko z Katowic, bo tylko 6h. Tym razem ruszamy wcześnie rano. Prawie jak w Tatry. Mieliśmy nadzieję, być już o 9 w bazie wypadowej Bergerhube, w bocznej dolinie od Triebental, zwanej Vordertreibental. Mieliśmy, bo w wyniku pewnej przygody (*), rozgrzewkowa tura starowa rozpoczyna się "dopiero" o 13. No nic, 9 czy 13-ta, ruszamy. Wybraliśmy Speikleitenberg, bo niewysoki, niedaleko i mogą być fajne zjazdy. Widać, że śnieg późno-wiosenny. Południowe grzbiety wypalone, wystawy wschodnie, południowe, zachodnie - cały przekrój: twardy, zmrożony, przewiany, przepadający, nawet szreń się znalazła. Już wiemy, że bardzo rokują północne żleby, których będziemy (przede wszystkim) poszukiwać na następne dni. No nic, idziemy, poznajemy teren. Miała być rundka, czyli pentelka, ale chwila nieuwagi i zamiast na Kettentörl kierujemy się na Krugtörl. No nic, jak nie jeden törl to inny. Będzie pętelka w drugą stronę. Nawet dobrze się stało, bo idąc doliną obczajamy potencjalne pierwsze zjazdy żlebowe. I to nie tylko na dzis, ale także na kolejne dni. Na przełęczy Krugtörl ściągamy narty, łatwa graniówka na husara. Na szczycie mamy spektakl chmur, ale nie zabawiamy długo, bo niedługo słońce schowa się za grzbietami szczytów. Co prawda do schroniska jest niedaleko, ale chcemy sprawdzić, co to za śniegi jeszcze w świetle dziennym.
Zjazd, hmm najprzyjemniejszy nie jest, ale było trochę fajnych skrętów. Szczególnie na wystawach skierowanych bardziej na północ. Generalnie ten zjazd miał wystawę północno-zachodnią.
Statystyka
W górę: 940mH
W poziomie: 12km
Czas całość: 4h
[26-01-2020] Gamskögel 2386m, zjazd rynną Prinzessinnen, podejście na Kleiner Grießstein 2175m, zjazd do schroniska
W poprzedni dzień, przed szybkim łóżkopójściem zdążyliśmy jeszcze lekko uszczegółowić plan działania na następne dni. Przy podejściu na Speik-a, przyciągnął naszą uwagę masyw ze szczytem Gamskögel i kilkoma żlebami. Jak się okazało, jeden z nich jest całkiem fajnie zjeżdzalny. Były rozważania, typu: "wejdziemy żlebem i zjedziemy", jak się da, to i drugi itp. Jednak, w trakcie tury i po uprzenich wywiadach u "lokalnych", ustalamy, że idziemy na szczyt, potem tyłem dostajemy się na przełęcz, a potem w dół. Co prawda, widzieliśmy podchodzących owym żlebem skiturowców, ale "nasz" plan działania wydaje się najpowszechniejszy. Oczywiście dla tych, co tym żlebem chcą jechać. Znaczna część skiturowców zadowala się szczytem i drogą powrotną wzdół podejścia. Droga na sam Gamskögel nie jest trudna, jedynie ostatni odcinek, jest stromy i wymaga podejścia na butach. Raki w zastanych warunkach nie było konieczne. Sam szczyt to bardziej kopa niż ostry szczyt. Oczywiście krzyż jest!
Foty, piknik, jest 12. Ruszamy dalej. Tuż przed nami do owego żlebu pojechali trzej austriacy, co ułatwiło nam orientację. Dla tych co chcieliby powtórzyć, powiem, że jest to następna przełączka, ok. 100m poniżej. Zjazd do niej jest od strony południowej, więc my mamy firny, ale późną wiosną śniegu już może nie być.
Austriacy obczajają żleb o wymownej nazwie Rynna Księżniczek, ustawiają drony itp. Wykorzystujemy szansę i ruszamy. Jacek pierwszy, potem Łorzełek i ja. Góra jest stroma, do 50 st. ale śnieg trzyma fajnie. Potem jest szerzej i łagodniej. Wystawy północne, nie zepsute przez słońce. Taki twardawy, z kilkoma cm sypkiego śniegu, gdzie każdy skiturowiec czuje się jak w raju. Tak, przez chwilę byliśmy w raju, a potem już w lesie.
Jest 12.30, więc nie warto wracać do schronu. Przefoczamy się i w górę ma Kleiner Grießstein-a. Podejście w południowym słońcu, ciepło. Ciągniemy, aby zdążyć przed zachodzącym słońcem i ewentualnym zmrożeniem jeszcze wyśmienitego firnu. Jednak będąc na górzę, wybadaliśmy kolejne północne żleby. Śłynne już słowa "tu wygląda dobrze", są impulsem, że firn zamieniamy na puch. Lecimy jednym z północnych żlebów z Klein-a do bocznej doliny, potem przez las i wypadamy ok 200m nad naszym schroniskiem. Tutaj trzeba pomanewrować, bo na tej wysokości śnieg jest tylko do podchodzenia. Trochę stokówką, trochę łąkami i jesteśmy przy noclegowni. Dzień zakończony czas na odpoczynek przed kolejnym wyzwaniem.
https://skitourengehen.info/touren/skit ... ne-l64774/https://www.bergwelten.com/t/s/15914Statystyka
W górę: 1850mH
W poziomie: 17km
Czas całość: 8h
[27-01-2020] Speikleitenberg 2124m, zjazd na północny-wschód/wschód do doliny Ingeringgraben, podejście na Geierhaupt 2417m, zjazd i przejście przez Schaunitztörl (przełęcz) do schroniska.
Niefajnie byłoby być tam i nie wejść na nawyższy szczyt tego pasma. Geierhaupt (2417m) jest najwyższym szczytem Seckauer Tauern. Trochę postudiowaliśmy, zrobili lokalny research, a na koniec opracowali własny plan działania. Zaczynamy jak zwykle o 9.00 po śniadaniu. Idziemy tak, jak mieliśmy to zrobić pierwszego dnia na Speikleitenberg. Tym razem mądrzejsi o topologię terenu, postanawiamy zjechać do sąsiedniej doliny. Od przełęczy Kettentörl idziemy granią, kilka razy ściągając narty (bo wąsko i stromo). Do szczytu mijamy kilka możliwych do zjechania żlebów, jednak są one dyskwalifikowane: "tam chyba jest próg", "za szeroki"czy "za bardzo zjechany" - pojawiają się opinie
Właściwie to wszyscy mamy na myśli ten ostatni przed pikiem, wystawiony na północ, a potem skręcający na południe, gdzie dwa dni wcześniej stwierdziliśmy jednogłośnie, że "tu byłoby dobrze". Drugie śniadanie i jazda. Góra w puchu, potem trochę twardego, bo żleb skręca na wschód, ale już niżej zrobiło sie firnowato. Zgodnie stwierdzamy, że to najlepszy zjazd tego wyjazdu. Dojeżdzamy w dół doliny na ok. 1500mH.
Odnajdujemy dość mocno wydeptany szlak na Geier-a. Czas w górę. Tutaj niespodzianek nie ma. Jednostajnie w górę. Szlak podejściowy w większości pokrywa się ze szlakiem letnim. Ciśniemy na nartach pod sam szczyt. Potem z buta po skałach i dalej znowu na nartach na szczyt. Jest 14.30, jajko, herbatka, kilka zdjęć, selficzek i w dół. Droga podejściowa to wystawa południowo-zachodnia. Wyprzedzając fakty, zjazd mamy w tym samym kierunku. Przy popołudniowym słońcu w styczniu cieszymy się "kwietniowym" firnem
Ciągniemy tą wystawą do samej doliny, mimo, że zgodnie z rozsądkiem powinniśmy wykręcać na zachód. Zachodnia wystawia jest jednak bardziej szreniowata, więc zostawiamy rozsądek i pędzymy za roskoszą
W lesie trafiamy jeszcze na puchowy odcinek.
Nie ma nic za darmo i na koniec dzisiejszej tury za tą naszą fanaberię musimy zapłacić ponad 400m podejściem w pionie. Przełęcz Schaunitztörl osiągamy ok. 16.20. Tutaj wchodzimy na bardzo popularny odcinek skiturowy od schroniska na pobliski Kerschkern. Darujemy sobie wyjście na szczyt, pędzymy tylko w dół. Wystawy sa zacienione, więc niekiedy odnajdujemy puch, ale większość jest przejeachana wcześniej przez skiturowców, zostaje więc tylko zlodzony śnieg. Sam zjazd natomiast jest stosunkowo łagodny i przyjemnie długi. Przed schroniskiem jesteśmy przed 17.
Statystyka
W górę: 2300mH
W poziomie: 23km
Czas całość: 8h
[28-01-2020] Grosser Grießstein 2337m
Na dziś planowaliśmy nieco więcej i nieco ciekawiej. Jednak pogoda i zmęczenie dały o sobie znać.
Start jest trochę poniżej schroniska, przy parkingu oznaczonym Seyfried. Szczyt jest bardzo popularny, co świaczy mnogość śladów i wydeptana droga. Ruszamy jak zwykle o 9 przez łąkę a potem przez las. Powyżej lasu wiatr daje o sobie znać. Prognozowane były silne porywy wiatru. Popularnym wariantem jest podejście na pobliski SOnntagskogel i dopiero potem na Grosser Grissstein, jednak rezygnujemy, bo chmury schodzą niżej i mogą przeszkodzić w zdobyciu tego drugiego. Tym bardziej, że z tego szczytu też są rynny do zjechania i chcemy je pooglądać. Podchodzimy zachodnią depresja na nartach, potem na butach. Pod szczytem robimy depo i na lekko wchodzimy na szczyt. Ciągle obserwujemy północne wystawy.
Zjedziemy? Pogoda się kiepści, chmury schodzą coraz niżej. Decydujemy się jednak zjechać drogą podejścia. Szybki przepak i w dół. Wytelepało nas na tym zjeżdzie jak nigdy:) Uda pieką, ale micha się śmieje. Docieramy do auta. Koniec męczarni:)
Na kolację będziemy w PL. Pozdrowienia dla moich towarzyszy niedoli: Jaca, Flakon vel Łorzełek
Statystyka
W górę: 1300mH
W poziomie: 13km
Czas całość: 4h
(*) Flakon zapomniał butów skiturowych
Wracaliśmy z Ostrawy