Po deszczowym tygodniu zrobiło się okno pogodowe. Ania namówiła mnie na dwa dni w Tatrach (2. i 3. października). Wieczorem w sporym korku dotarliśmy do Javoriny. Prawie 3 godziny z Krakowa, wszyscy chyba mają podobne pomysły. Rano podjeżdżamy na parking Keżmarska Bela Voda i idziemy do Zielonego Stawu, gdzie witają piękne kolory jesieni.


Zostawiamy trochę rzeczy w schronisku. Na pierwszy dzień planujemy nieco łatwiejszą trasę: Kieżmarski przez Rakuską Czubę, granią Małego Kieżmarskiego. ścieżka najpierw idzie na lewo od grani, omijając skały Kieżmarskiej Kopy. Dopiero po jakimś czasie osiąga się grań, właśnie w tym miejscu jest krótki odcinek 1-kowy, można wyciągnąć linę.


Dalej jest bardzo długie podejście po kamolach, aż na wierzchołek Małego Kieżmarskiego. Po drodze oglądamy widmo Brockenu

Pojawiają się resztki śniegu, więcej zalega po północnej stronie. Ale tym razem tak zaplanowaliśmy trasy, by unikać północnych zboczy. Za to widoki są super. Za Anią -widać nasz następny cel- główny wierzchołek Kieżmarskiego Szczytu



Podczas zejścia robi się coraz ciemniej- na Magistrali w rejonie Świstówki (przy łańcuchach) już trzeba włączyć czołówki.
WIdok na Huncowską Dolinkę i Rakuską Czubę


Wracamy do schroniska tuż przed zamknięciem bufetu, udaje się zorganizować "nocleg zastępczy" - choć wcześniej, przed południem- mówiono, że to niemożliwe. W ramach opłaty mieliśmy więc nocleg we własnych śpiworach na ławkach, całkiem niezłe śniadanie w niedzielny poranek -i coś jeszcze: trwający do 4 nad ranem koncert karaoke, głośnej muzyki, dwie godziny snu- to trochę mało, ale jakoś dało się przeżyć. Rano wychodzimy żółtym szlakiem ponad próg Dolinki Jagnięcej i tam skręcamy ku ścieżce na przełączkę za Jastrzębią Turnią. Na przełączce wita nas kozica

Widzimy schodzącą z Jastrzębiej Turni trójkę Słowaków i dalej idziemy granią , chwilami pierwsi, potem zostajemy w tyle. Ale mamy dużo czasu, chwilami z asekuracją. Oni cały czas na lotnej- na trawersach nie zakładali żadnych przelotów, my w takich miejscach woleliśmy się rozwiązać, może nadmiar ostrożności?

Dalsza grań chwilami wygląda groźnie, ale dzięki dobremu urzeźbuieniu to 1-ka.

W środkowym odcinku Słowacy obchodzą spiętrzenie ściany trawersem, postanowiliśmy iść w ich ślady, chociaż parę lat temu musieliśmy się bardziej trzymać grani, bo trawers był zaśnieżony. Wtedy wszystko szło trudniej, z Małego Kołowego schodziliśmy do szlaku, co trwało koszmarnie długo. Tym razem poztanowiliśmy dojść do Czerwonej Turni i dalej przez fragment GGT do szlaku z Jagnięcego . Dzięki temu za jasna zeszliśmy do szlaku- a nawet na próg Dol. Jagnięcej. Na trawersie był duży blok skalny, wyglądający niepewnie, więc trzeba było wydostać się na grań. Nie zabraliśmy na tyle szpeju, by się skutecznie asekurować, więc trochę cofnęliśmy się i gdy zobaczyłęm szansę przejścia, zacząłem żywcować, by później z góry rzucić Ani linę. Niestety, tuż pod granią było nieprzyjemne miejsce, gdzie musiałem się uciec do A0- podałem linę Słowakowi, kóry był akurat nade mną i zauważył, że mam trudności. Bo po prawej stronie, gdzie były jakieś chwyty- leżało parę luźnych kamoli po kilkadziesiąt kilo każdy, po lewej jedynie mały stopień na krawędzi na wysokości powyżej ramion, dopiero trzymając się liny jakoś się wygramoliłem. Gdyby nikogo wyżej nie było- musiałbym wytrawersować i stracić sporo czasu. A wystarczyło cofnąć się dalej, Ania bez trudu wyszła (z moją asekuracją. Człowiek się uczy całe życie.


Dalej uż było bez problemów, trzymaliśmy się grani. przyjemna wspinaczka z niesamowitymi widokami



Wejście na najwyższy punkt (zwornikiem jest Czerwona Turnia) z przełączki za Małym Kołowym było wyjątkowo łatwe, ale zejście z tej turni- zwłaszcza pod koniec- niezbyt przyjemne. Znowu była w użyciu lina, nawet parę metrów zjechałem, bo trochę szkoda czasu. Ścieżka granią do Jagnięcej Przełęczy wymaga sporo wspinania łatwego- ale trochę się dłuży. A gdy dotarliśmy do żółtego szlaku i zeszli po łąńcuchach z grani- w dolinie pojawiły się mgły. I kozice.

. W schronisku byliśmy sporo po 19-tej, ale dalsze zejście już bardzo się dłużyło, zwłaszcza, że depozyt nieźle nas dociążył. Gdy dojechaliśmy do Javoriny mieliśmy dość- trzeba było wreszcie się wyspać. Na szczęście, w poniedziałek pracujemy po południu, więc można było wyruszyć do Krakowa rano. Bo 2 godziny snu poprzedniej nocy- to zbyt duże ryzyko, jak dla kierowcy.