Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz mar 28, 2024 12:35 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 9 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Pt paź 08, 2021 1:03 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Był ciepły lipcowy poniedziałkowy wieczór. Jak zwykle, w tym moim jakże ulubionym dniu wybrałem się na orlika na piłkę. Wszak we wrześniu wyjazd do Czarnogóry. Trzeba trenować. No i trenowałem gdzieś przez godzinę. Potem z całym impetem nastrzelono mi piłką duży palec u lewej nogi i nic już nie było takie samo. Do domu jakoś doczłapałem, ale kiepsko to wyglądało. Na drugi dzień dojazd samochodem do pracy był już mocno uciążliwy (ach to sprzęgło). Nie było rady, wieczorem udałem się na SOR. Instytucję niemal tak lubianą w naszym kraju jak ZUS. Po załatwieniu papierologii i gapieniu się przez 4 godziny na przemian w sufit i podłogę zostaję poproszony do gabinetu i odesłany na RTG. Docieram tam w ciężkich bólach. Oczywiście zbieram opr, bo wlazłem nie do tego gabinetu co trzeba. Zdziwiłbym się gdybym trafił od strzała. Godzinę później zapada wyrok, ale w zawiasach. Silne stłuczenie. Sądząc po bólu, który się nasila naprawdę mocne. Za niespełna 2 miesiące długo oczekiwany wyjazd górski do Czarnogóry. Czy to da się ? Do pracy już sam nie dam rady jeździć, a w niej siedzę w jednym sandale, a na drugą mocno spuchniętą stopę nie jestem w stanie już nic włożyć. Może w ciężkich bólach jakąś luźna reklamówkę jakiejś sieci spożywczej. Wygląda to o tyle komicznie, co i żałośnie, ale nic innego nie jestem w stanie wymyślić. W podobnej konfiguracji statystuję kilka dni później na weselu.

Obrazek

Znajomi mnie pocieszają i pytają co z Czarnogórą... No skąd ja biedny mam wiedzieć... W sierpniu jedziemy na urlop na Dolny Śląsk i coś tam zaczynam łazić. Trasy bez szału, ale zawsze coś. Na początku września jadę w Tatry, by przekonać się ostatecznie czy ma to jakikolwiek sens. Trasę udaje mi się przejść, ale w poniedziałek pierwszy raz od kilka lat bolą mnie nogi. Mięśnie w opłakanym stanie, kondycja marna. Zostaje mi rower, aby jeszcze cokolwiek spróbować zrobić przed wyjazdem... Jeżdżę gdzie mogę i ile mogę. Dobre i to. Dodatkowo dochodzą do tego różne problemy zdrowotne bliskich osób. No w ciężkich bólach się to wszystko rodzi. Jeszcze kilka dni przed terminem wyjazdu myślałem, ze nic z tego nie będzie, ale ostatecznie wszystko się jakoś poskładało i jest ostateczna decyzja. Jadę !

W piątek 17 września 2021r. tuż po 18-tej siedzę w autokarze i witam się ze znajomymi, a jest ich mnóstwo zarówno tych bliższych jak i dalszych. I tak z zaprzyjaźnionym już od kilku lat biurem podróży Albatros Travel z Niepołomic https://www.facebook.com/AlbatrosTravelNiepolomice wyruszamy w kolejna naszą wyprawę.
Podróż mija nam we wspaniałej atmosferze. Poczynione zapasy odpowiednio łagodzą skutki długiej podróży. Słowacja i Węgry nie wiadomo kiedy śmignęły i wita nas piękny sobotni wschód słońca w Serbii.

Obrazek

Obrazek

Po drodze jeszcze kilka przyjemnych widoczków widzianych z autokaru…

Obrazek

I docieramy nad słynny most nad rzeką Tarą, gdzie był kręcony nie mniej słynny film „Komandosi z Navarony”.

Obrazek

Obrazek


Docieramy do Żabljaka po ponad 20 godzinach jazdy. Obiadokolacja, posiadówka w knajpie i idziemy spać. W niedzielę operacja Czarnogóra rozpoczyna się na dobre. Widok z balkonu nie najgorszy…

Obrazek

Dzień 2 (choć formalnie 3)

Trasa na Prutas leżący w paśmie Durmitor i mierzący 2 393 m n.pm. wyceniana na 6 godzin, więc śniadanie bez szaleństw o godz. 8-mej. W drodze na śniadania robie sobie selfie z Durmitorem w tle. Sytuacja wygląda dobrze.

Obrazek

Jednak po śniadaniu już tak dobrze to nie wygląda. Mówiąc wprost – leje. No ale co robić, wsiadamy do autokaru. Może zdarzy się cud.

Obrazek

Jedziemy przepiękną widokową (podczas pogody) drogą, nieco przypominającą legendarną rumuńską trasę Transfogaraską. Niektórych trochę to stresuje. A najbardziej tych, po których nigdy byśmy się tego nie spodziewali. :) Po prawie godzinie jesteśmy na miejscu, czyli w Todorov Do na wysokości 1830 m n.p.m. i uwaga – cud zaczyna się iścić. Chmury szybko odpływają a przed nami jak malowany Pan Prutas.

Obrazek

Wcześniej Adam – nasz przewodnik trochę nas zaskoczył przeprowadzając rozgrzewkę przed wyjściem w trasę. Było z tego trochę śmiechu, ale coś tam poćwiczyliśmy. Wyruszamy i od razu mocno zaczynamy piąć się w górę. Prawie ściana płaczu. Takie podejście są w Durmitorze. Owszem, zwykle startuje się z dosyć dużych wysokości, ale mozolną pańszczyznę i tak trzeba odrobić.

Obrazek

Po pokonaniu sporego przewyższenia, szlak zmienia swój charakter na bardziej wysokogórski. Świadczy o tym ta gustowna czerwona strzała...

Obrazek

Wkrótce pojawia się kominek ze stromych śliskich płyt, który trzeba pokonać przy pomocy odnóży górnych.

Obrazek

Obrazek

Potem kawałek granią…

Obrazek
I kolejny tym razem ukośny znacznie dłuższy kominek. Tym razem zdjęcie zrobiłem z góry.

Obrazek

Jeszcze kawałek i osiągamy – powiedzmy taki przedwierzchołek Prutasa. Widoki stąd cudne – między innymi na Bobotov Kuk i sąsiednie szczyty.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po dłuższej przerwie na jedzenie, picie, fotki. Wyruszamy na główny wierzchołek Prutasa.
Tutaj szlak nie nastręcza już żadnych trudności, może poza luźnymi kamulcami pod butami.

Obrazek

Na Prutasie (2 393 m n.p.m.) miało wiać i wiało. Plus tego był taki, że zabrana przez Darka polska flaga ładnie trzepotała na wietrze na zdjęciach.

Obrazek

Obrazek

Dalsza część szlaku jest przepiękna. Są nieco eksponowane odcinki graniowe, ale i fragmenty połoninowate rodem z Halnej Wielkiej Fatry. Generalnie PKP.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodzimy do Dobri Do (1 722 m n.p.m.), spoglądając z góry na nasz autokar.

Obrazek

Jest tam gustowna drewniana ramka, która prowokuje do różnych zachowań, że tak się wyrażę profotogenicznych. Wychodzi to nieźle i całkiem zabawnie…

Obrazek

Po obiadokolacji narodził się jakiś pomysł na wieczorną imprezę. Dyskoteka w Żabljaku. Brzmiało to ciekawie, ale w perspektywie poważnej trasy górskiej następnego dnia, napawało mnie lekką obawą. Ostatecznie nie poszedłem i bardzo żałuje, bo poza zabawą był szybki kurs robienia permanentnego makijażu. ;) Wracający balowicze ponoć tam kogoś obudzili, coś tam podobno śpiewali. No w końcu nie jesteśmy na pielgrzymce. Góry fajne, ale zabawić też się trzeba…

Dzień 3

Śniadanie miało być o godzinie 7, ale była to pora nie do przeskoczenia dla obsługi restauracji. Szczytem ich możliwości była 7:15. Przeżyjemy. Rano było jeszcze fajnie pogodowo, ale jak wyszliśmy na zewnątrz to już lało. Niewiarygodne. Daja-vu jakieś. Może będzie tak jak wczoraj, może się poprawi ?
Rano Adam ogłasza, że idziemy dziś na Wielkiego Mededa. Bobotov Kuk zostaje zatem na wtorek i jest to ostatni termin, w którym możemy zdobyć tę górę. Krótki przejazd autokarem i wysiadamy w Ivan Do. Leje jak z cebra. Ciężko w ogóle wysiąść na zewnątrz, ale widzę, że ludzie się nie ociągają, wysiadam i ja. Polary, kurtki, peleryny, chyba nikt tego nie znosi. Tragedia. Wyruszamy zwartą szeleszczącą grupą. Humory adekwatne do aury. Dochodzimy do Czarnego Jeziorka i mam do czynienia z cudem kalibru niewiele mniejszego niż wskrzeszenie Łazarza. Otóż chmury szybko zaczynają odpływać, a spoza jeziorka wyłania się jego wysokogórskie otoczenie. Pierwsze skojarzenie nie może być inne – no wypisz wymaluj Szczyrbskie Pleso. Tylko skoczni narciarskiej brakuje.

Obrazek

Obrazek

Rozpoczynamy rozgrzewkę (naciąganie). Bacznie obserwują nas warczący miejscowy pies. Chyba nigdy nie widział takich cudaków. Peleryny można już złożyć i ruszamy w drogę, mijając po drodze zacumowane łódeczki.

Obrazek

Zaczynamy piąć się w górę, obserwując fantazyjne oznakowanie naszego szlaku.

Obrazek

Wkrótce dochodzimy do znaku, gdzie jest napisane że na Wielkiego Mededa jest 5,2 km, co jest wyceniane na 4 godziny marszu. Co u licha, jak na Orlej Perci… Będziemy się tam czołgać czy co… Wyżej widoki pięknie się rozszerzają…

Obrazek

A nam drogę zagradza potężna ropucha, która wzbudza tyleż samo sympatii, co i niechęci, w zależności kto patrzy.

Obrazek

Z każdym metrem otoczenie staje się bardziej wysokogórskie. Widoki są kapitalne…

Obrazek

Obrazek

A my konsekwentnie przemy do przodu zwartą grupą.

Obrazek

Podejście na ostatnią przełęcz ma miejsce w bardzo nieoczywistym terenie. Niby są znaki, ale mocno rozproszone i właściwie to można iść na krechę. Nachylenie stoku jest ogromne co wyciska ostatnie poty. Ale za to chwilę później widzimy już Wielkiego Niedźwiedzia, z którym za chwilę będziemy musieli się zmierzyć. Szczyt prezentuje się niczym Wielki Rozsutec, a naszą uwagę przykuwają metalowe słupki, wystające z wąskiej białej grani. Czyli będą momenty. :) Na myśl przyszła mi Grań Konczeto z bułgarskiego pasma Piryn.

Obrazek

Siedzimy i posilamy się a Adam uświadamia nas na temat eksponowanej grani W. Mededa. Kto nie czuje się na siłach niech tu zostanie i tak będziemy wracać w to samo miejsce. Rzeczywiście kilka osób sobie odpuszcza ekwilibrystykę na wąskiej grani, a my ruszamy w górę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Emocje są naprawdę spore. Grań jest wąska, urwista, pełna luźnych kamieni. Do tego od czasu do czasu występują mocne podmuchy wiatru, co powoduje, że od razu mocniej zaciskam palce na gumowej czy też ogumowanej linie. Ekspozycja jest spora. Ewentualny błąd skutkowałby szybkimi przenosinami na łono Abrahama. Zdjęcia tradycyjnie nie oddają powagi sytuacji, ale z tego zdjęcia mniej więcej wiadomo w czym rzecz.

Obrazek

Dochodzimy na główny wierzchołek, a może ten mniej główny, siedzimy chwilę robimy fotki, ale z tyłu głowy mamy, że trzeba jeszcze bezpiecznie wrócić.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Grań w drugą stronę wcale nie jest łatwiejsza – zwłaszcza, że obniżamy się w dół, a spod nóg lecą nam kamienie, a podmuchy wiatru potęgują doznania. Za to idziemy sprawdzoną ekipą co ma zawsze dobry wpływ na morale. Wracamy na przełęcz. Normalne, że w takiej sytuacji następuje rozprężenie. Wypijamy zatem po kilka na skołatane nerwy i na wzmocnienie. Grupa jest w komplecie możemy rozpocząć zejście. Miało być już łatwo, no ale…

Obrazek

Idziemy piarżystą, wąziutką ścieżką zawieszoną nad bardzo stromym kamienistym zboczem. A powyżej możemy zaobserwować działalność piorunów w górach Durmitor.

Obrazek

Końcówka zejścia już naprawdę hardcore’owa. Wielkie skupisko luźnych kamieni na stromym zboczu. Zejście tędy w deszczu byłoby walką o przetrwanie. Raz po raz ktoś wywija orła. Kolana błagają już o normalną ścieżkę. Z dużą ulgą docieramy wreszcie do przyjaznego płaskiego terenu.

Obrazek

Przerwa jak najbardziej zasłużona. Stąd jeszcze kawał drogi do autokaru, stacjonującego w Ivan Do. Ale jest to już droga normalna, gdzie nie trzeba w pełni się koncentrować na każdym kroku. Ostatni postój w bardzo przyjemnym i klimatycznym miejscu…

Obrazek

Stąd już stosunkowo niedaleko do Jeziora Czarnego, a potem do autobusu asfaltową drogą.
To był piękny dzień, obfitujący w emocje. Trasa całkiem długa i wymagająca, a widoki przednie.
Po obiadokolacji trochę pograliśmy w karty, dobble i inne wynalazki. Trochę wypiliśmy, a jedno wino rozbiliśmy. Ot taki towarzyski roller coaster. Ekipa dyskotekowa tym razem odpoczywała. Po 22 grzecznie się rozeszliśmy. Wszak jutro czekało nas jeszcze większe wyzwanie czyli najwyższy szczyt Durmitoru – Bobotov Kuk.

Dzień 4

Nadszedł dzień próby, w którym mieliśmy się zmierzyć ze szczytem o nazwie Bobotov Kuk (2 523 m n.p.m.) – czyli jak to ładnie się mówi dachem Durmitoru. Śniadanie tak jak wczoraj o 7:15 (temat nie do przeskoczenia) i o ósmej wyjazd. Trochę niepokoi pogoda. Jest słońce i nie pada. Już przywykłem do tych porannych deszczy i potem wychodziło nam to na dobre. Jedziemy autokarem do Dobri Do (tam gdzie schodziliśmy z Prutasa). Teoretycznie mamy do pokonania 800 m w pionie, więc bez dramatu. Ale to tylko w teorii, bo po drodze będzie kilka hopek góra - dół, co skutecznie zwiększy sumę naszych podejść. Z autokaru cudne widoki. Chmury się snują po ziemi. Klimatycznie…

Obrazek

Opuszczamy autokar, rozgrzewka i w górę. Widoki piękne, a niebo błękitne…

Obrazek

Obrazek

Ten kajmak czy jakiś inny przekładaniec wygląda smakowicie. ;)

Obrazek

Dochodzimy w rejon jeziorka Zeleni Vir, leżącego na wysokości 2 028 m n.p.m. Przy czym nazwa „jeziorko” jest tutaj nieco na wyrost, bo to taka powiedzmy mokra plama wśród skał. Tutaj dłuższa przerwa na posiłek. Drogowskaz wskazuje do szczytu 1,30 h, ale to decydujące półtorej godziny. Krew, pot i łzy, choć nie do końca.

Obrazek

Zbieramy siły na przedostatnie podejście i wyruszamy.

Obrazek

Podejście na przełęcz mierzącą ok. 2 400 m n.p.m. jest bardzo męczące i nieco niebezpieczne ze względu na spadające kamienie. Bobotov Kuk zaczyna kryć swe majestatyczne oblicze w chmurach. W połowie podejścia trochę trudniejszy fragment, uzbrojony w gumowe liny. Przy kiepskiej pogodzie mogą one być bardzo przydatne. Na zejściu również, ale nam w głowie podejście, a nie zejście. Na przełęcz dotarłem wytyrany jak koń po westernie. Kilka łyków piwa trochę postawiło mnie na nogi. W końcu piwo to moje paliwo. :) Na przełęczy grupa dzieli się na 2 części, na tych którzy idą na szczyt i na tych, którzy będą tu na nich czekać. Nie wyobrażam sobie by nie zdobyć szczytu, więc ochoczo ruszam z innymi. Idziemy w chmurach, początkowo trawersując kopułę szczytową po piarżystym stromym zboczu. W trudniejszych miejscach tworzą się zatory ludzkie. :)

Obrazek

Dochodzimy do odcinka ubezpieczonego gumowo – stalowymi linami. Tutaj ruch odbywa się wahadłowo, bo nie sposób się tu minąć. Do tego idący wyżej strącają luźne kamienie.

Obrazek

Czekamy więc na sygnał od przewodnika aby nasza ósemka mogła wyruszyć w dalsza drogę. W końcu po zejściu dwóch Niemców jest. Wyruszamy. Trochę ekwilibrystyki linowej, potem odcinek już łatwej wspinaczki i stoimy na najwyższym szczycie w górach Durmitor. Bobotov Kuk mierzy 2 523 m n.p.m., więc całkiem zacnie. Jest zimno, nic nie widać, więc kilka fotek i można myśleć o zejściu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Żołnierze z Westerplatte szli do nieba czwórkami, ma natomiast zarówno do góry jak i na dół ósemkami. Trzeba było poczekać na swoją kolej, ale w końcu nadchodzi upragniony znak – sygnał. Zejście, jak to zwykle bywa nieco trudniejsze, ale jakoś dajemy radę. Widoczność cały czas do bani.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Teraz piarżysty odcinek, na którym cały czas trzeba utrzymywać koncentrację i za chwilę już
widzimy na przełęczy resztę naszej grupy.

Obrazek

Tutaj tradycyjne rozprężenie. Wypijamy po kilka naparstków na rozgrzewkę. Uwielbiam te chwile, kiedy najtrudniejsza robota jest już za nami i można przynajmniej symbolicznie świętować z kapitalną ekipą, z którą miałem przyjemność być na tym zacnym szczycie. Jest jednak chłodnio i zaczynamy zejście tą samą drogą do Zeleni Vir. Trzeba tu uważać stromo i bardzo piarżyście, a mniej więcej w połowie eksponowany kominek ubezpieczony linami. Jak jesteśmy przy niewidzialnym jeziorku to najgorsze mamy za sobą (chyba).

Obrazek

Rozpoczynamy zejście na przełęcz Sedlo, które tak naprawdę okazuje się być podejściem, bo idziemy cały czas w górę. I tak to właśnie jest z tą sumą przewyższeń. Na domiar złego (a może dobrego) szczyty, które niedawno skrywały chmury pięknie się odsłaniają.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodząc już dużo niżej mijamy po prawej urokliwy szczyt do złudzenia przypominający Płaczliwą Skałę. Niektórzy chyba nawet na niego wchodzili...

Obrazek

I kiedy wydawało się, że spokojnie zejdziemy sobie już na dół do autokaru, to ni z tego ni z owego rozpoczął się kolejny eksponowany piarżysty teren ubezpieczony linami. Jednak w Durmitorze dopóki nie siedzisz już w autokarze to nie możesz się rozluźnić.

Obrazek

Na dole spotykam Ryśka, a Bogdan wita mnie przy autobusie chlebem i solą. To lubię. Pogoda znowu perfekcyjna.

Obrazek

Po prawej zaczęły się kłębić jakieś chmury i niektórzy dostrzegli tam widmo Brockenu, ale my to przedstawienie oglądaliśmy z loży szyderców, sącząc co nieco.
Został nam już tylko powrót do hotelu, pakowanie, bo w środę rozpoczynaliśmy kolejny rozdział czarnogórskiej przygody...

Dzień 5

Po śniadaniu to, czego nie lubimy najbardziej, czyli ładowanie walizek do autokaru. Nie spaliśmy za dużo tej nocy, więc szansa to nadrobić w autobusie. Przed nami prawie 4 godziny jazdy po górzystych drogach Czarnogóry. Lubię takie leniwe przejazdy w dobrym towarzystwie, okraszone pięknymi widokami za oknem. Mógłbym tak jechać i cały dzień. Ale w końcu dojeżdżamy do miejsca, gdzie autokar nie może się złożyć na zakręcie. Nam z tyłu kiełkuje już pewna myśl w głowie. Pogoda kiepska, dużo chmur. A może by tak spędzić ten dzień inaczej. Liznąć trochę miejscowej kultury. Decyzja musiała być szybka i była. Trochę podnieśliśmy ciśnienie Adamowi, no ale jakoś będzie musiał z tym żyć. :)
Leniwym tempem ruszamy do Vusanje.

Obrazek

Raz na czas robimy postój na małe co nieco. Ekipa zacna, więc i usta moczy się z przyjemnością.

Obrazek

Mijamy pomnik.

Obrazek

I konika

Obrazek

Tereny sprawiają wrażenie biednych...

Obrazek

Z drugiej strony laptopy HP można wyławiać z krystalicznie czystego strumyka…

Obrazek

Jak dochodzimy do centrum wioski to nawet zaczynają się widoki.

Obrazek

Fundujemy sobie obiadek w miejscowym barze i obczajamy przy okazji busa do Plaviu. Pech chciał, że w naszym barze rezydował kierowca tego pojazdu.
W Plaviu robimy fotkę w centralnym punkcie miasta...

Obrazek

Zwiedzamy meczet, gdzie nawet wpuszczono nas do środka.

Obrazek

Obrazek

No i wreszcie udajemy się nad Plavskie Jezioro, gdzie kontynuujemy degustację rakii.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

O rozsądnej porze docieramy do naszego czterogwiazdkowego hotelu, który z zewnątrz robi wrażenie.

Obrazek

Wtedy nie sądziliśmy, że okaże się to być kolos na glinianych nogach. Powitało nas kilku wesołych kelnerów, w tym jeden z wyraźnymi brakami w uzębieniu, co jak się potem okazało idealnie pasowało do tego hotelu. Wkrótce dojechała nasza autokarowa grupa i zaczęła się prawdziwa gehenna i podziałem pokoi. Sytuację ratował jeden z kelnerów, który chodził z rakiją po całej sali i polewał chętnym banię. Jest, w końcu mamy numer pokoju – jak się okazało czwórkę z łóżkiem małżeńskim. :). Ale w porównaniu z niektórymi naprawdę nie mieliśmy powodu do narzekań. Hitem były puszki elektryczne pod prysznicami, że o braku barierek na balkonie już nie wspomnę. Wszystko to nic. Najciekawsze miało dopiero nadejść. Póki co idziemy spać bo jutro kolejny sądny dzień i 11 godzin tupania na Złą Kolatę – najwyższy wierzchołek Gór Przeklętych (Prokletje) po stronie czarnogórskiej i zarazem najwyższy szczyt Czarnogóry.
W nocy ktoś rzucił, że w łazience nie ma wody, ale uznaliśmy to za dobry żart i poszliśmy dalej spać.

Dzień 6

Rano okazało się, że jednak żart był lepszy niż się spodziewaliśmy. W czterogwiazdkowym hotelu w centrum turystycznej miejscowości Plav po 5 rano nie było wody. Tragikomedia. :)
Sam jako wodociągowiec jestem wyczulony na takie rzeczy. U nas jak wyłączymy wodę na choćby 10 minut to już nam chcą łby pourywać…
Żeby była jasność nie mam tu żadnych pretensji do organizatorów. Znalezienie hotelu w tamtym rejonie na tak dużą grupę jak nasze wbrew pozorom wcale nie jest łatwe. A fajnie aby cała ekipa była jednak razem. Zresztą hotel na pierwszy rzut oka robił świetne wrażenie. Gorzej z tym drugim i trzecim. Ot taka mała dygresja.
W ogóle nie wiadomo co robić. Już chyba wolelibyśmy aby prądu nie było. Mimo wszystko schodzimy o 6 rano na śniadanie. Ludziki tam się niby krzątają w kuchni ale rokowania raczej słabe, podobnie zresztą jak śniadanie. Coś tam zmęczyliśmy. Dostawa wody wraca przed 6:30, więc wielkie święto, ale obsuwa z wyjazdem i tak będzie. Mieliśmy wyjechać o 6:45, ale ostatecznie wyruszamy o 7:10. Po drodze jeszcze zakupy. Z Vusanje startujemy dobrze po 8-mej. Szlak zaczyna się tuż koło meczetu.

Obrazek

Myślałem, że ze względu na późną godzinę wyjścia rozgrzewki już nie będzie, ale była. Dotychczasowy „zamek” (osoba zamykająca stawkę piechurów) się zbuntował, więc został nominowany nowy. Ale ten nowy na szczyt nie dotarł, więc w zasadzie zamek stary pełnił funkcję nowego, choć nieformalnie.
Pogoda od rana bez rewelacji. Jest pochmurno i chłodno a góry chowają się w chmurach.

Obrazek

Pierwsza część szlaku jest nieciekawa. Po prostu mozolne zdobywanie wysokości wśród drzew i innych chaszczy. Zaczyna lać. Zakładamy peleryny i pokrowce na plecaki. Kiepsko się coś ten dzień układa. Coś słabo dziś widzę tę Złą Kolatę.

Obrazek

Dochodzimy do jakiejś bacówki. Tutaj przerwa. Wypijamy po 2 na rozgrzewkę. Plus jest taki, że po tej przerwie przestaje padać. W końcu dochodzimy do rozległej zielonej polanki, którą otaczają skaliste szczyty. Drogowskaz pokazuje, że stąd na Złą Kolatę jeszcze 3,5 godziny. Wszystko fajnie tylko idziemy już prawie 3 godziny. Czyli te 11 godzin na Z.K. to nie był żart. Nic dziwnego, że łapie nas głupawka.

Obrazek

Tutaj szlak zmienia swój charakter i staje się skalisty. Od czasu do czasu pojawiają się kominki do pokonania, gdzie trzeba wspomóc się rękami.

Obrazek

Mijając jaskinię dochodzimy na przełęcz mierzącą ok. 2 100 m n.p.m. Tutaj dłuższa przerwa.

Obrazek

I tutaj definitywnie kończą się żarty. A szlak zmienia się w wysokogórski. Podejście na przełęcz między Dobrą a Złą Kolatą wymaga pewności ruchów, odporności na ekspozycję i trochę umiejętności technicznych. Dramaturgia jest tym większa, że tu i ówdzie leżą płaty świeżego śniegu. Wspinamy się po wąskich, piarżystych i eksponowanych półeczkach skalnych, a po prawej stronie zionie przepaść. Trudno tutaj czuć się komfortowo. Dodatkowo to dzień urodzin mojej córki. Nie chciałbym jej zrobić przykrego prezentu i wrócić do domu w gustownym foliowym worku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przełącz miedzy Dobrą a Złą Kolatą to już bezpieczny przyjemny teren. Tutaj ostatni batonik, łyk wody i rozpoczynamy atak szczytowy.

Obrazek

Tutaj już bez trudności. Trzeba po prostu pokonać te ponad 100 metrów w pionie. Po ok. 20 minutach stajemy na najwyższym szczycie Czarnogóry i Gór Przeklętych w obrębie tego kraju. Najwyższym szczytem całych gór Przeklętych jest Maja Jezerce mierzący 2 694 m n.p.m. Na Złej Kolacie widoki zerowe, więc nasza bytność tam sprowadza się do zrobienia kilku pamiątkowych fotek.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodzimy z powrotem na przełęcz i jak na złość zaczyna się przecierać. Robię fotki Albańskiej Kolacie.

Obrazek

Obrazek

I już na zejściu Złej Kolacie, która nam się właśnie ukazała w pełnej krasie.

Obrazek

Teraz najgorsze przed nami. Trzeba zejść po tychże samych wąskich półeczkach skalnych, z tym, że zawsze w dół jest gorzej. W szczeliny podeszw butów wlazło mi błoto. Zacząłem jeździć na nich jak na łyżwach, a trzymać się nie za bardzo jest czego. Są głównie luźne kamienie, które mogą zostać w ręce przy ewentualnym upadku. Jak na mój gust to tutaj powinny być jakieś liny do asekuracji. Przy jakichś oblodzeniach czy mokrej skale (my tak mieliśmy) jest naprawdę nieciekawie. Do tego jeszcze spadające kamienie, które mogą być strącane przez tych nad nami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Uff wróciliśmy bezpiecznie na tę niższą przełęcz. Można wreszcie coś wypić na skołatane nerwy. Stąd jeszcze ponad 3 godziny żwawego butowania. Za to pogoda coraz lepsza, więc zdjęcie z zejścia są dużo ciekawsze...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Szlak się dłuży niemiłosiernie. Zastanawiamy się czy czołówki będą potrzebne. Ostatecznie zmrok łapie nas tuż przed dojściem do autokaru. Tak prezentowały się Góry Prokletje po zachodzie słońca.

Obrazek

Czekamy jeszcze na ostatnie 3 osoby i YES – wszyscy przeżyli. To była naprawdę ciężka wycieczka zarówno pod względem technicznym, jak i kondycyjnym. Przyjemnie się wraca autokarem po takiej trasie.
Wieczorem pożegnanie Ani i Beti, bo wracają jutro do Polski samolotem, więc rakija była brana pod uwagę...

Dzień 7

I nastał ostatni dzień naszej czarnogórskiej krucjaty. Mieliśmy przejechać gdzieś busami, ale ostatecznie jedziemy autokarem na przełęcz na wysokość 1 850 m. Po Kolacie jak znalazł. Dojazd prawie godzinny z pysznymi widokami.
Na początek... tak jest rozciąganie (rozgrzewka) jak zwał tak zwał. Wygląda to trochę komicznie... Postanawiam to uwiecznić.

Obrazek

Pogoda wyśmienita, widoki genialne, więc będą głównie zdjęcia. Cóż tu sensownego można więcej napisać. Ruszamy w kierunku Małego Staraca, zaliczając po drodze pomniejsze górki, m.in. Djevojački krš (2050 m n.p.m.). Widać stąd prawie całe Alpy Północnoalbańskie z Maja Jezerce, ale i inne pasma.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Teraz trzeba zejść mocno w dół na przełęcz Prevoj Dio.

Obrazek

Obrazek

Za plecami cudnie się prezentuje Djevojački Krš w jesiennych barwach.

Obrazek

A przed nami nasz główny cel czyli Bandera.

Obrazek

Wchodzimy na Małego Staraca, a Staraca sobie z Pawłem odpuszczamy.

Obrazek

Jakiś taki niewyraźny był. Trawersujemy go i rozpoczynamy podejście na Banderę, zostawiając plecaki na przełęczy.

Obrazek

Po łatwej wspinaczce stajemy na szczycie Bandery, mierzącym 2 426 m n.p.m. Widoki bajkowe. Zresztą jak całego dzisiejszego dnia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracamy na przełęcz i robimy przedostatnią na tym wyjeździe dłuższą przerwę. Ostatni raz zerkamy na kształtny wierzchołek Bandery.

Obrazek

Dalszy odcinek drogi pokonujemy pasterskim ścieżkami, trzymając się na baczności przed miejscowymi pieskami i sycąc wzrok tymi świetnymi widokami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zejścia w dół mamy dobrze ponad 1 000 m i to czują kolana. Końcówka to już utwardzona droga do miejsca, gdzie czeka na nas autokar. I tak niepostrzeżenie przeszliśmy 23 km, ponad 800 m w górę i prawie 1 400 m w dół. Czyli całkiem konkretna trasa z tego wyszła. Na powrocie już pełne rozprężenie. Jutro gór już nie ma, więc spijamy co tam kto ma. I to już właściwie koniec. Właściwie, bo została jeszcze impreza pożegnalna.

Jakiś grajek z jakąś pieśniarką się rozłożyli po obiadokolacji. Dziewczyny wskoczyły w wieczorowe kiecki i powoli, powoli rozkręciła się regularna zabawa. No stole pojawiały się kolejne karafki z rakiją, co skutecznie potęgowało imprezowy nastrój. Ludziom postronnym wydaje się to niewiarygodne, że po kilku dniach chodzenia, po bądź co bądź wysokich górach można sobie wieczorem jeszcze zaserwować zabawę taneczną. Otóż można i można się przy tym świetnie bawić. W Bułgarii w 2014r. tańce były codziennie, a góry wyższe. ;) Tył autokaru bawił się z jednej strony, przód z drugiej czyli status quo zachowane. Ale z czasem i z kolejnymi kieliszkami rakii następowały nieśmiałe migracje i na parkiecie pojawiały się pary, że tak się wyrażę „mieszane”. Być może jest to jakiś promyk nadziei, że jeszcze kiedyś w tym składzie gdzieś razem pojedziemy, mimo iż reprezentujemy 2 różne światy i podejście do życia. I to już właściwie koniec…

Dzień 8

Śniadanie, pakowanie, a potem spacer do sklepu, w trakcie którego można podziwiać jeszcze takie widoki…

Obrazek

Obrazek

a już z autokaru m.in. takie…

Obrazek

Powrót z Czarnogóry to ciężka sprawa. Prawie doba jazdy, nogi spuchnięte jak baniaki. Jedynym pozytywem był przystanek w Zagrzebiu na obiad i pyszne piwko…

Obrazek

W Serbii upał jak w środku lata. potem już tylko jazda, jazda, jazda. I tak operacja Czarnogóra 2021 (2020) przeszła do historii. Cieszy na pewno realizacja planu. Kluczowe cele czyli Bobotov Kuk i Zła Kolata zostały zdobyte. Niestety obydwa szczyty w chmurach, ale nie można mieć wszystkiego i być może będzie to jakaś motywacja aby tu kiedyś wrócić. Czarnogóra od kilku lat była moim priorytetem. Trochę może ją wymusiliśmy z Radkiem na Ryśku, ale myślę, że te góry były tego warte. Pasma górskie Durmitor i Prokletje są przepiękne, ale i całkiem wymagające. Na pewno nie są to góry dla każdego, a szczególnie dla rodzin z małymi dziećmi. Są duże przewyższenia, szlaki często poprowadzone w eksponowanym terenie i co najgorsze mnóstwo piargów i luźnych kamieni, które stwarzają dodatkowe niebezpieczeństwo.

Co bym zmienił na tym wyjeździe ? Niewiele, ale myślę, że chodzenie po górach 6 dni pod rząd jest trochę bez sensu. Po 3 dniach powinien być dzień zwiedzania, ewentualnie innych atrakcji poza górskimi. My sobie taki dzień na tym wyjeździe zrobiliśmy sami i absolutnie nie żałujemy. Wiem, że sam się niejako przyczyniłem do takiego a nie innego programu wyjazdu, kiedy wysłałem jego prototyp Ryśkowi pod koniec września 2019r. i tam rzeczywiście upchałem tyle gór ile tylko się dało, ale jeden luźny dzień jest zawsze wskazany. To tak jak z odwiecznym pytaniem – czy można przejść Orlą Perć w jeden dzień ? Ja zawsze odpowiadam na nie tak samo. Można, tylko po co ? No i można by rozważyć jakieś zwiedzanie w drodze powrotnej, może Belgrad, może coś innego. Siedzenie 24 godziny w autokarze to naprawdę wyczyn, a wraca się już inaczej. Emocje opadają, zapasy też już topnieją, no i nie ma już tej euforii co na początku. Ale taka opcja byłaby pewnie ciężka do zrealizowania ze względu na czas pracy kierowców, więc uznajcie to za moje nieszkodliwe dywagacje, nie podparte konkretną wiedzą i argumentami na ten temat. Niemniej organizację wyjazdu uważam za bardzo dobrą. Nie tak łatwo było poukładać te wszystkie klocuszki, a jednak się udało i mnóstwo zobaczyliśmy przez ten tydzień.

Przyznam, że na chwilę obecną nie mam sprecyzowanych planów na przyszły rok, jeśli chodzi o jakiś dłuższy wyjazd górski. Pojawiło się jakieś nieśmiałe info odnośnie Bośni i Hercegowiny z Maglicem na czele. Na horyzoncie majaczy też Gruzja, ale i prywatny wyjazd do Norwegii o którym od lat rozmawiamy w wąskim gronie znajomych. Nie ma co za dużo planować, bo to tylko rozśmiesza tego na górze. Co ma być to będzie. Nasza ekipa na tym wyjeździe była dość stabilna. Zabrakło naszych rewelacyjnych „barmanów” z Macedonii czyli Radka z Andrzejem. Nie było też Miecia i Daniela. Pozdrowienia dla Was, a szczególnie dla Radka. Dużo zdrowia wszyscy Ci życzymy. I pomyśleć, że to my razem nakręciliśmy te Czarnogórę… Brakowało nam Waszego towarzystwa. Na to miejsce dołączyło kilka dobrze mi znanych i lubianych osób, dzięki czemu tył autokaru miał się dobrze.
Bałem się tego wyjazdu. Wiedziałem, że nie jestem dobrze przygotowany i fizycznie i mentalnie. Różne problemy skumulowały się w jednym czasie i niewiele brakło, a musiałbym zrezygnować. Tym bardziej się cieszę, że się udało. Nikt nam już nie zabierze tego co przeżyliśmy…
Specjalne podziękowania dla Ryśka, że wciąż chce mu się w to bawić, dla Grześka z biura podróży Albatros Travel z Niepołomic za organizację wyjazdu i czynienie wszystkich starań abyśmy byli wszyscy zadowoleni, dla Adama za prowadzenie i… rozgrzewki i dla naszych wspaniałych kierowców. :) Dziękuję też wszystkim moim bliższym i dalszym znajomym i nieznajomym za życzliwość i uśmiech na szlaku i poza nim. Przepraszam za moje fochy i humory. Nie był to dla mnie najłatwiejszy okres, ale dzięki Wam był to fantastyczny i niezapomniany czas. Do następnego…

P.S. W relacji poza swoimi wykorzystałem trochę bardzo ładnych zdjęć Oli, które są stosownie podpisane i bodajże jedno zdjęcie Moniki, ale za to jakie. :)

A już tak naprawdę na koniec... :)

https://www.youtube.com/watch?v=gs54d-yPYQ4

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Ostatnio edytowano Pt sty 05, 2024 8:13 pm przez Carcass, łącznie edytowano 6 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 08, 2021 1:33 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3185
Lokalizacja: Nowy Sącz
Carcass napisał(a):
Pasma górskie Durmitor i Prokletje są przepiękne, ale i całkiem wymagające. Na pewno nie są to góry dla każdego, a szczególnie dla rodzin z małymi dziećmi. Są duże przewyższenia, szlaki często poprowadzone w eksponowanym terenie i co najgorsze mnóstwo piargów i luźnych kamieni, które stwarzają dodatkowe niebezpieczeństwo


Chyba trochę przesadzasz, przewyższenia nie są wcale większe niż w Tatrach, w Durmitorze korzystając z trasy przez Sedlo jest do podejścia zaledwie kilkaset metrów, np. na Prutaś czy Sareni Pasovi. Trasa na Kolatę powinna być rozbita raczej na dwa dni, ale z doliny Grbaja w Prokletije wiele opcji na spokojne wycieczki (Popadija, Trojan). Problemem może być dostępność wody, upał w lecie. I warto jeszcze zahaczyć o góry Komovi leżące pod drodze miedzy tymi dwom pasmami. Akurat szlaki wybrane przez was były bardziej wymagające - nie ma co oczekiwać na taki stan ścieżek, jak w Tatrach.

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 08, 2021 1:56 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
gouter napisał(a):
Chyba trochę przesadzasz, przewyższenia nie są wcale większe niż w Tatrach, w Durmitorze korzystając z trasy przez Sedlo jest do podejścia zaledwie kilkaset metrów, np. na Prutaś czy Sareni Pasovi. Trasa na Kolatę powinna być rozbita raczej na dwa dni, ale z doliny Grbaja w Prokletije wiele opcji na spokojne wycieczki (Popadija, Trojan). Problemem może być dostępność wody, upał w lecie. I warto jeszcze zahaczyć o góry Komovi leżące pod drodze miedzy tymi dwom pasmami. Akurat szlaki wybrane przez was były bardziej wymagające - nie ma co oczekiwać na taki stan ścieżek, jak w Tatrach.


Oczywiście, że są tam różne możliwości i trasy spacerowe też można robić. Ale jak już jadę te 1 300 km od domu to zależy mi na konkretach. Moja opinia dotyczy tras przez nas robionych (W. Meded, Bobotov Kuk czy Zła Kolata). Ktoś kto chodzi regularnie po Tatrach powinien sobie tam spokojnie poradzić, ale jednak trzeba to jakieś doświadczenie mieć.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 08, 2021 10:26 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn sie 26, 2013 8:03 pm
Posty: 788
Bardzo Ci kibicowałam w tym wyjeździe i bardzo gratuluję oraz bardzo zazdroszczę i w związku z tym nie napiszę, jak świetne są niektóre zdjęcia.

_________________
Wenus w Milo


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 08, 2021 11:49 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 11, 2011 9:25 pm
Posty: 1493
Lokalizacja: W-wa
na widok takich fajnych gór od razu otwieram mapy.cz

PS
taka ciekawostka schroniskowa: pierwszy punkt zasad schroniska „Branko Kotlajić" brzmi: PK Radnički nie ponosi żadnej odpowiedzialności za ewentualne nieporozumienia z mieszkańcami.

_________________
Nutko moja
https://www.youtube.com/@CarpathianMusicWorld/playlists


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So paź 09, 2021 8:16 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Sheala napisał(a):
Bardzo Ci kibicowałam w tym wyjeździe i bardzo gratuluję oraz bardzo zazdroszczę i w związku z tym nie napiszę, jak świetne są niektóre zdjęcia.
Sheala napisał(a):
Bardzo Ci kibicowałam w tym wyjeździe i bardzo gratuluję oraz bardzo zazdroszczę i w związku z tym nie napiszę, jak świetne są niektóre zdjęcia.


Bardzo, bardzo Ci dziękuję. Miło słyszeć (czytać). :) :) :)

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So paź 09, 2021 8:17 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
anke napisał(a):
PS
taka ciekawostka schroniskowa: pierwszy punkt zasad schroniska „Branko Kotlajić" brzmi: PK Radnički nie ponosi żadnej odpowiedzialności za ewentualne nieporozumienia z mieszkańcami.


Zastanawiające, bo miejscowi ludzie są wyjątkowo życzliwi i pomocni...

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn paź 11, 2021 1:43 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 17, 2005 3:32 pm
Posty: 177
Lokalizacja: Biskupice k/Wieliczki
Wojtek jak zwykle fajna relacja i dokładny opis tras. Fajnie było też tam być :D
Była to mocna górska wycieczka z napiętym planem, mi się podobało. Weszliśmy na najważniejsze szczyty w tych górach. Może będzie jeszcze okazja tam pojechać bo jeden szczyt bardzo przykuł moją uwagę, a góry same w sobie piękne :wink:
Akurat ja nie potrzebowałam przerwy od gór i 5-ego dnia weszłam z grupą na Talijanke. Widoki po drodze przepiękne, kolory jesieni wraz z morzem chmur a borówki bajka :)

Obrazek

Do następnego!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn paź 11, 2021 4:11 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
kika napisał(a):
Wojtek jak zwykle fajna relacja i dokładny opis tras. Fajnie było też tam być


Dzięki.

kika napisał(a):
Akurat ja nie potrzebowałam przerwy od gór i 5-ego dnia weszłam z grupą na Talijanke. Widoki po drodze przepiękne, kolory jesieni wraz z morzem chmur a borówki bajka :)


Oczywiście, można i 10 dni pod rząd po górach chodzić. Mnie osobiście z dnia na dzień chodzi się coraz lepiej. Ale w końcu nie samymi górami człowiek żyje. Jakby był dzień zwiedzania, to można było jakąś solidną imprezę zrobić w tygodniu, a tak to cały czas było się pod presją gór. Najważniejsze, że Bobotov Kuk i Zła Kolata zrobione.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 9 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Bing [Bot] i 12 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL