Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz mar 28, 2024 11:08 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 3 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Pt lip 29, 2022 9:34 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
W roku 2015 po raz pierwszy pojechałem z nowosądeckim PTT do Rumunii. Od tamtej pory robiłem to co roku. Licznik z wiadomych względów zatrzymał się na roku 2019. Były 2 lata przerwy, więc ochota na uczestnictwo w roku 2022 była ogromna. Miejsca rozeszły się szybko jak bilety na ostatni w karierze koncert Slayera. Ważne, że udało się załapać na listę.
Kilka dni przed wyjazdem kontaktuje się ze mną Piotrek, w kwestii wspólnego dojazdu do Nowego Sącza. Dogadujemy szczegóły i 14-go czerwca porę minut po 15-tej wyruszamy wspólnie spod Futura Park w Modlniczce. Trasa idzie w miarę sprawnie i tuż przed 18-tą pakujemy się do wyjątkowo tym razem barwnego autokaru. Miło spotkać znowu starych znajomych. Trochę gadamy, co nieco wchłaniamy, czyli jest normalnie...

Obrazek

Niepostrzeżenie przekraczamy granicę węgiersko – rumuńską i cofamy zegarki o jedną godzinę – przynajmniej te które się same nie przestawią. Jesteśmy w okolicach Oradei. Przewodnicy fundują nam miłą niespodziankę i wjeżdżamy w środku nocy na punkt widokowy, by zobaczyć to miasto z góry. Nie ukrywam, że robi to spore wrażenie. Jest klimacik.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracamy do autokaru. Jeszcze kilkaset kilometrów drogi przed nami. Jak to zwykle nad ranem, kiedy już świta, spać się chce najbardziej. Koło godz. 9-tej docieramy w rejon miejscowości Pasul Bucin, skąd będziemy wchodzić na Saca Mare (1776 m n.p.m.) - najwyższy szczyt gór Gurghiu. Jak zawsze nie chce się wysiadać z autokaru, ale co zrobić...

Obrazek

Leniwie ruszamy, ale szybko się rozkręcamy. Jest i pierwszy zasłużony postój.

Obrazek

I pierwsze mini-grupowe zdjęcie na rozstaju szlaków.

Obrazek

Jest i zdjęcie indywidualne na zalesionym szczycie bez tabliczki.

Obrazek

A po powrocie na zasadniczy szlak, gustowny mały drewniany domek.

Obrazek

Na wycieczce nie mogło również zabraknąć miejscowego pieska. Punkt obowiązkowy wyjazdów do Rumunii.

Obrazek

I tak niepostrzeżenie, nie wysilając się jakoś szczególnie, wchodzimy na wierzchołek.

Obrazek

Obrazek

Skłamałbym gdybym powiedział, że ten szczyt jakoś szczególnie mną wstrząsnął. To taki kolejny dzień w biurze. Miło tutaj poleniuchować i coś zjeść. Przejrzystość taka se, ale coś tam widać. Zejście miało być innym szlakiem, tylko jak go tu znaleźć. Widmo chaszczowania zawisło nad nami...

Obrazek

Po pół godzinie nierównej walki z karłowatymi żywotnikami zdecydowana większość odpuszcza i decyduje się na zejście tą samą drogą. Kilku fanów przeżyć a-la Bear Grylls jednak uparcie prze do przodu szlakiem widmo. No cóż, spotkamy się niżej – oby.
Droga powrotna coś mi się dłuży. Aż mi się wierzyć nie chce, że aż tyle tu szliśmy na górę. Ale w końcu – niestety z odnowionym bólem kolana, ale i z całkiem niezłymi widokami po drodze docieramy do autokaru.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pierwszy dzień górski zaliczony. Lubię te przejazdy do hotelu, kiedy już można się w pełni wyluzować. Zakwaterowanie, obiadokolacja i w miarę szybki sen, bo jutro czeka nas ciężki, ale i super atrakcyjny dzień.

Dzień 2, a wg biur podróży – trzeci

Po śniadaniu wyruszamy w drogę. Czaka nas 70 km przejazdu. Lubię taki układ. Śniadanko dobrze się ułoży, a i Paweł ma szansę zrobić kilka długości autobusu. :) Mijamy po drodze Czerwone Jezioro (Lacul Rosu), bardzo popularne w Rumunii. Jest to jezioru osuwiskowe, ciągnące się wzdłuż drogi. Nie zatrzymujemy się tutaj, przynajmniej na razie, podobnie jak w spektakularnym wąwozie Bicaz. Przejeżdżamy natomiast do zapory na jeziorze Izvorul Muntelui. Fantastyczne to miejsce i dostępne praktycznie prosto z autokaru. Zdjęć niby nie można tu robić, ale trudno też tego nie uwiecznić...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po krótkiej przerwie przejeżdżamy w Góry Ceahlău, gdzie będziemy zdobywać szczyt Toaca, mierzący 1 904 m n.p.m. Ze względu na swój kształt i krążące o nim legendy nazywany jest przez miejscowych Mołdawskim Olimpem. Dlatego mołdawskim, że poza państwem o tej nazwie jest również kraina historyczna, obejmująca część terytorium Rumunii coś jak z Macedonią i Grecją). Były nadzieje, że podjedziemy autokarem trochę dalej, ale nisko zawieszony szlaban ostatecznie pozbawił nas złudzeń. W tym momencie przybyło nam 300 m w pionie. Kupujemy bilety wstępu do parku narodowego po 10 lei i w drogę. Pierwsza część drogi nie jest zbyt ciekawa. Wiedzie lasem w dosyć stromym terenie. Widoki praktycznie zerowe. Ale im wyżej tym lepiej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A jeszcze wyżej to już petarda. Piękne skalne twory, podobne do tych, które miałem kiedyś przyjemność podziwiać w górach Ciukas.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Pora na odpoczynek i małe co nieco.

Obrazek

Obrazek
Na skałkach przed nami wylegują się kozice.
Obrazek

Wydawało się, że stąd będzie już płasko. Nic bardziej mylnego. Straciliśmy sporo wysokości, by ponownie z mozołem ją odbudowywać.

Obrazek
Widok schroniska (Cabana Dochia) leżącego na wysokości 1 750 m n.p.m. zdecydowanie poprawił nam humor.

Obrazek

Tutaj dłuższa przerwa na posiłek przed podejściem na dzisiejszy „Olimp”. Widać stąd dobrze Ocolașu Mare mierzący 1907 m n.p.m. – najwyższy szczyt Gór Ceahlău. Jest on niedostępny turystycznie ze względu na ścisły rezerwat przyrody w tamtym rejonie. Nasz cel jest jasny. Ruszamy. No faktycznie tak „olimpowato” Toaca wygląda. Nieco Mitikasa rzeczywiście z kształtu przypomina...

Obrazek

Obrazek

Po kilkunastu minutach dochodzimy do absolutnej osobliwości tego rejonu – stromych schodów, wyprowadzających na sam szczyt. Jest ich 519 i robią niesamowite wrażenie. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że są metalowe, ale nic z tych rzeczy. To jakiś dziwny materiał, ale dosyć przyjazny dla naszych nóg.

Obrazek

Obrazek

Nie powiem, że się nie zmęczyłem na tych schodach. Specyficzne ustrojstwo, ale cholernie oryginalne. I tak niepostrzeżenie wchodzimy na szczyt. Sam wierzchołek urodą nie grzeszy, ale cała ta schodowa otoczka powoduje, że mamy poczucie przebywania w wyjątkowym miejscu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Euforia nam się udziela, więc nawet zamieniamy się koszulkami. :) Czego to się nie robi dla uzyskanie lepszego efektu na zdjęciu. :) Zejście mnie przeraża ze względu na opłakany stan mojego kolana, ale przecież nikt tego za mnie nie zrobi. Powoli boczkiem w dół...

Obrazek

Obrazek

Gdy reszta ekipy melduje się ponownie pod schroniskiem, ja ustalam z Krzyśkiem, że zaczną już schodzić, aby nie opóźniać potem grupy. Kolano boli, ale wspomagam się kijkami i jakoś powoli to idzie. Po drodze obserwuję ciekawy twór skalny. Skojarzyła mi się jakoś kaplica czaszek w Czermnej. Czy słusznie, oceńcie sami.

Obrazek

Stopniowo wyprzedzają mnie kolejni uczestnicy naszej eskapady – w tym nasz kierowca z żoną. Taka ciekawostka – chodzili z nami codziennie po górach. Rzadkie zjawisko, ale bardzo pozytywne. W końcu zostaliśmy sami z zamykającą Asią, ale strata nie była duża.
Ruszamy autokarem w drogę powrotną, ale to nie koniec atrakcji na dziś. Zatrzymujemy się w miasteczku Bicaz i odwiedzamy królewski pałacyk myśliwski, w którym swego czasu był internowany Prezydent Ignacy Mościcki.

Obrazek

Obrazek

Ostatnią atrakcją na dziś jest wąwóz Bicaz, z wysokimi na kilkaset metrów prawie ścianami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ach cóż to był za dzień. Wróciliśmy późno, ale warto było...

Dzień 4

Czyli jak łatwo można przekombinować. Na ten dzień była planowana dosyć długa trasa w Górach Hasmas, ale ponieważ kolano dość mocno mi doskwierało, to zacząłem kombinować, że nie pójdę z zasadniczą grupą tylko od drugiej strony. Na moją wersję zdecydowało się około 10 osób. Pożegnaliśmy peleton na przełęczy i skierowaliśmy się autokarem w zupełnie inną część pasma Hasmas. Nie spodziewałem się, że mamy do przejechania taki kawał drogi. Jechaliśmy dobrze ponad godzinę, a jeszcze doszła do tego weryfikacja ewentualnego szlaku zejściowego dla „biegaczy”, co pochłonęło prawie kolejną godzinę. I kiedy już mieliśmy startować z miejscowości Balan szlakiem niebieskim okazało się, że nie ma żadnego sensownego miejsca aby mógł zaparkować tam autokar. Ostatnią deską ratunku wydawał się być szlak czerwony rozpoczynający się kilka kilometrów dalej. Na szczęście było tutaj wystarczająco dużo miejsca aby zostawić autobus. Startujemy zatem szlakiem czerwonym. Jest upalnie, co zwiastuje jakieś popołudniowe burze. Pasmo Hasmas wygląda z dołu całkiem dostojnie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że nieco przypomina osławioną Skałę Królewską (Piatra Craiului).

Obrazek

Droga miejscami jest błotnista, co znaczy że opady deszczu nie omijały tego rejonu. Szlak gwałtownie skręca w lewo. Ten moment łatwo przegapić. Obawiamy się trochę o nasze koleżanki idące z tyłu. Nawet chyba im strzałeczkę z patyków ułożyliśmy na ziemi, albo co najmniej mieliśmy taki zamiar…
Wchodzimy w strefę pastwisk, owieczek i psów pasterskich. Po lewej minibacówka z perforowanym dachem. :)

Obrazek

Jest też i całkiem pokaźne stado owieczek.

Obrazek

Przez ten teren bezpiecznie przeprowadza nas tamtejszy pasterz. Pieski wtedy jakby spokojniejsze.

Obrazek

Jak się odwracamy to za nami całkiem solidna górka i Bożenka, dzielnie walcząca z podejściem. :)

Obrazek

Kawałek wyżej robimy sobie postój na małe co nieco. Dalej będzie już tylko gorzej. Zaczynają się jakieś betonowe płyty, ale stromizna jest nieludzka jak na taki wydawałoby się w miarę spokojny teren. Czasem trzeba się kijkami zapierać aby nie zjechać na butach kilka metrów w dół. Ten kto budował tutaj tą drogę musiał mieć pod górkę w szkole – zwłaszcza na fizyce. Każdy idzie swoim tempem. Tutaj można przyspieszyć wyłącznie w myślach. :) Żadnych zdjęć tu nie robimy, to po prostu walka o przetrwanie. Wreszcie następuje przełom, teren delikatnie się zaczyna wypłaszczać. Z radości robimy sobie głupawą prawie grupową fotkę.

Obrazek

Jeszcze kawałek w górę i stoimy przy schronisku Cabana Piatra Singuratică, znajdującym się na wysokości 1 504 m n.p.m. Na ostatniej prostej kilka kropel deszczu spadło nam na nosy. Tym bardziej ucieszył nas finisz w schronie. Piwa lanego brak, ale jest półlitrowe w plastikowych butelkach po 6 lei. Oferta nie do odrzucenia. Robimy trochę zdjęć, bo nie wiadomo co się za chwilę będzie dziać.
Otoczenie schroniska jest naprawdę przepiękne.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do schroniska dociera też nasz kierowca z żoną. Szacun. Spędzamy tu prawie 2 godziny posilając się i spożywając co nieco. Deszcz pada, ale jakieś oberwanie chmury to nie jest. Po jakimś czasie dociera łącznik między nami a peletonem. Iść na Hășmașul Mare (1 792 m n.p.m.) już nie ma sensu. Reszta już się zbliża do autokaru, a my byśmy się od niego oddalali. Jakoś będziemy musieli żyć bez tego jednego szczytowania. Po dwóch godzinach decydujemy się schodzić. W schronisku zostaje Aśka w oczekiwaniu na zasadnicza grupę.
Jest ślisko. Wiem, że z moim kolanem będę tutaj miał prawdziwą ścieżkę zdrowia, ale innego wyjścia nie ma. Schodzimy już znacznie łagodniejszym szlakiem niebieskim, choć i na nim momenty były.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tutaj widoki są odwrotnie proporcjonalne do wysokości – prościej mówiąc - im niżej tym ładniej...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest też i taka niespodzianka. Chyba był tu jakiś misiaczek. :)

Obrazek

Jeszcze ostatnie ostre zejście i zaraz będziemy w miejscowości Balan.

Obrazek

Na koniec podziwiamy ozdobną bramę i trzeba szukać jakiegoś baru.

Obrazek

Udaje się w miarę szybko. Sharma i piwko to zestaw na dziś. Najedzeni i napici możemy spokojnie zaczekać na resztę grupy. Docierają niedługo. Mówią do nas: ale stromy ten niebieski szlak, a wyście jeszcze musieli nim wchodzić. Taa, jaaasne, co wy wiecie o stromiźnie szlaków w tym rejonie. :) Dzień był świetny, wiele się działo, więc wieczorem jeszcze na euforii trochę pobalowaliśmy.

Dzień 5

Przyznam, że tym razem nawet sam do końca nie wiedziałem gdzie idziemy. Ale było pewne, że na szczyt należący do Korony Gór Rumunii. Już wiem – pasmo Giurgeu i szczyt Şipoş mierzący 1 567 m n.p.m. Zaczynamy bezpośrednio z asfaltowe drogi. Ścieżka początkowo wznosi się leniwie w górę, ale z każdym metrem jej nachylenie delikatnie wzrasta. Tempo jak to z PTT – najpierw depniemy a potem się zobaczy. :) Pierwszy odpoczynek chyba po półtorej godziny.

Obrazek

Potem świetny kilkukilometrowy bardzo widokowy odcinek. Widać m.in. wczorajsze pasmo Hasmas.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze klimatyczny kościółek.

Obrazek

I docieramy do oryginalnego źródełka rzeki Aluta (Olt), która jest lewym dopływem Dunaju mierzącym 615 km, czyli całkiem, całkiem.

Obrazek

Obrazek

Po dłuższym odpoczynku ruszamy dalej na nasz główny cel, czyli szczyt Şipoş. Widoki cały czas bardzo przyjemne.

Obrazek

I tak ni z tego ni z owego stajemy na szczycie, ale zaraz, zaraz – gdzie tu jest jakaś tabliczka ? Nie ma nic. :( Co robić. ? Jacek sięgnął do plecaka po turystyczną siekierkę i tak oto powstała legendarna tabliczka na szczycie Şipoş. :)

Obrazek

Wreszcie można zrobić pełnoprawne zdjęcie grupowe na szczycie.

Obrazek

I zdjęcie indywidualne.

Obrazek

Po drodze robimy ognisko. Atmosfera zrobiła się piknikowa, ale to cisza przed burzą. Coś wisiało w powietrzu. Coś za spokojnie dziś było. :)

Obrazek

Zaczęły się dylematy jeśli chodzi o dalszy przebieg trasy. W takich sytuacjach nie ma sensu pchać się do przodu, bo zaraz i tak ci ostatni będą pierwszymi. Wizja chaszczowania wisi nad nami jak miecz Damoklesa. I wreszcie jest, zaczyna się, choć widoki wciąż niezłe. :)

Obrazek

Potem już bez widoków.

Obrazek

Stromizna miejscami gigantyczna. Moje kolano tylko skwierczy. Ale to ostatni górski dzień na tym wyjeździe. Niech się dzieje co chce. :) W ciężkich bólach docieramy w rejon jaskini Peştera Şugău. Część idzie ją zwiedzać, a część (w tym ja) spija resztki piwa, bo bardziej się spociłem przy tym zejściu niż na podejściu. W zasadzie dalsza droga była wielką niewiadomą, ale okazało się, że wcale nie jest tak źle. Jeszcze może z 2 km na butach i naszym oczom ukazał się nasz kolorowy autokar. Ten widok tak nas ucieszył, ze sięgnęliśmy głębiej po nasze zapasy na czarną godzinę, a Paweł znów mógł dokładać sobie trochę kroków do dzisiejszej eskapady. :)

Obrazek

Wieczorem klasyczna oldschoolowa impreza. Frekwencja świetna, było jadło, napitek, tańce i fantastyczne humory. Nic nikomu nie przeszkadzało, a wszystko pasowało. To lubimy.

Dzień 6 – niestety ostatni

Jeszcze coś tam po drodze mieliśmy zwiedzać, ale ze względu na kawał drogi do Nowego Sącza, a dla niektórych jeszcze dalej (choćby taki Władek z Białegostoku) postanowiliśmy po prostu jechać i robić tylko niezbędne postoje. Uważam, że decyzja jak najbardziej słuszna. Uwieczniłem z autokaru tylko rumuńskie pałacyki...

Obrazek

Obrazek

W Nowym Sączu byliśmy koło 21, a w domu przed północą, co jest wynikiem całkiem niezłym.
To był kolejny świetny wyjazd z nowosądeckim PTT. To najlepsza grupa z którą mam okazję jeździć. Po kilku latach rozumiemy się już praktycznie bez słów. To co kiedyś wydawało się przeszkadzać, teraz bardziej bawi. Jeśli nawet były jakieś niedociągnięcia to nie mają one żadnego wpływu na całościowy odbiór wycieczki. Jesteśmy jednym teamem i razem to wszystko przeżywamy – na dobre i na złe – można by rzec. Świetnie było wrócić do Rumunii po 3 latach. Jedyne czego mi zabrakło – to swojskiej palinki, zakupionej gdzieś u gospodarza za płotem. :) Był za to alexandrion w ilościach odpowiednich.
Dziękuje wszystkim, którzy się przyczynili do tego, że wyjazd doszedł do skutku, a wcale to takie proste nie było. Krzyśkowi, Asi, Pawłowi (za przemierzanie niezliczonych ilości długości autokaru na chwałę nas wszystkich), Piotrkowi ze transport pod sam próg. Było pięknie, mimo iż nie wszyscy stali bywalcy wyjazdów do Rumunii z PTT tym razem pojechali. W sierpniu wyjazd w Fogarasze, na który niestety nie będę mógł jechać, a plan ambitny (Negoiu prosto z autokaru w pierwszy dzień - chapeau bas), ale kto jak nie Wy. No ale ten październikowy szlak winny ładnie się prezentuje na liście planów. Zatem oby do zobaczenia !

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sie 02, 2022 3:20 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10402
Lokalizacja: miasto100mostów
Fajne te wyjazdy masz, zawsze z zainteresowaniem przeczytam.
Chociaż te foty to takie nie robiące wrażenia wow - może kwestia pogody czy coś

A z tym kolanem to jakiś przewlekły problem?

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt sie 05, 2022 4:53 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Krabul napisał(a):
A z tym kolanem to jakiś przewlekły problem?


Ciężko wyczuć. Problem wraca jak bumerang przy schodzeniu. Poza tym można normalnie funkcjonować na co dzień. To tak jak z usterką w samochodzie - auto jeździ, ale pojawia się błąd i żaden mechanik nie wie od czego to.

Krabul napisał(a):
Chociaż te foty to takie nie robiące wrażenia wow - może kwestia pogody czy coś


Jak to latem - przejrzystość taka sobie i przymglone.

Krabul napisał(a):
Fajne te wyjazdy masz, zawsze z zainteresowaniem przeczytam.


Dziękuję.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 3 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 8 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL