W zasadzie po Skrzycznem w zeszłym tygodniu byłem już usatysfakcjonowany zimą. Piękniejszego ośnieżonego lasu już nie będzie. W rakietach się nachodziłem. Można czekać do wiosny, która podobno niebawem ma nadejść.
Jednak nie byłem w stanie zlekceważyć takiego okna pogodowego jak zapowiadali na środę. Padło na Małą Fatrę. Zielonym szlakiem z Branicy jeszcze nie szedłem, byłby więc element świeżości turystycznej. Potem jakiś Krywań, albo oba. Powrót ulubionym grzbietem przez Kraviarskie. Na koniec jakiś pozaszlaczek aby był smaczek. Plan idealny
Przed 8:00 parkuję u wylotu doliny. Zakładam rakiety i ruszam. Od samego początku straszą niedźwiedziami
Długo idę najpierw dnem doliny, gdzie jest pełno romantycznych chatek dla dwojga. Pytanie czy z sauną?
Wiem, że długo nie zobaczę słońca. Staram się sprężać, bo czasowo może być trudno się wyrobić.
Zastanawiałem się, czy będzie przetarte. Dno doliny elegancko odśnieżone jakimś pługiem, do chatek można dojechać terenowym autem. Potem wyraźny ślad skutera, narciarzy i pieszy. Kiedy szlak zaczyna piąć się w górą znika skuter, ale ślad pieszy schodzący daje gwarancję, że od samej góry jest przetarte. Niestety po kilkuset metrach ślad pieszy znika. Widocznie ktoś napierał do góry, zapadał się coraz głębiej i zrobił odwrót. Zostali tylko narciarze, ale w ich śladzie szło się idealnie.
Widok wstecz.
Strome podejście lasem. Tu narciarze zjeżdżali zakosami i nie idzie się już tak fajnie. Jednak nie ma co marudzić, bałem się, że będzie całkiem nieprzetarte. W końcu to Słowacja, a nie Polska.
Jesteśmy na bocznym grzbiecie. Widok na Kraviarskie.
Tutaj kończy się chodzenie w śladzie narciarskim. Nartostrady odchodzą na boki, a wariant pieszy idący pod górę jest nieprzetarty.
Wyżej wszystko jest zawiane. Trzeba napierać przed siebie. Jest bardzo mroźno, wieje umiarkowany wiaterek. Pieskowi zimno. Człowiekowi też nie lekko.
Zdobywamy kolejne kulminacje. Jak zawsze każda z daleka wydaje się już tą ostatnią. Jednak główny grzbiet jeszcze nie osiągnięty.
Są już małofatrzańskie widoki
Ostatnie podejście. Robi się coraz bardziej magicznie.
Melduję się na grani. Sprawdzam czas. Mimo najlepszych chęci jestem godzinę w plecy względem czasów tabliczkowych. Jak na warunki to dobry wynik, jednak plan na oba Krywanie jest poważnie zagrożony. Decyduje się iść na Mały. Trasa na niego jest ciekawsza i ładniejsza.
Albo forma siada, albo warunki nie sprzyjają. Staram się trzymać tempo, ale nie daje rady.
Do tego na zdjęcia sporo czasu schodzi. Wszędzie dookoła góry. Ehh, Słowacja
Droga na Mały Krywań wygląda imponująco.
Widoki ze szczytu.
Najpierw zdjęcia, potem jedzonko, w końcu odpoczynek. Wiatr ustaje zupełnie, słońca zaczyna bardzo mocno grzać. Robi się bardzo przyjemnie. Ponieważ nigdzie się już nie śpieszę, można się wyluzować. Jestem na szczycie sam, po chwili dochodzi słowacki narciarz z dwoma psami. Potem jeszcze jakaś polska parka. Facet z tej parki zagaduje wesoło coś o oknach pogodowych i wita się ze mną wyraźnie uradowany. Myślę sobie, że to taka radość ze spotkania rodaka w obcym kraju. Zastanawiam się tylko jak poznał, że ja też z Polski. Następnie gość wita się z Tobim wołając go po imieniu. "Skąd znasz Tobiego?" - pytam. No i wyszedłem na głupka, bo ta parka to Magis z żoną. Robimy sobie fotkę grupową
Od naszego wspólnego wyjazdu minęło 5 lat, ale to było nieuniknione, aby wpaść na siebie kiedyś przypadkiem i właśnie nastąpiła ta chwila.
Potem chwilę gadamy o różnych rzeczach i rozpoczynamy wspólny powrót.
Widok na Wielką Fatrę i Niżne Tatry.
Kończymy wędrówkę główną granią.
Schodzimy na Sedlo za Kraviarskim.
Tutaj się rozstajemy. Państwo Magisowie schodzą szlakiem do Vratnej, a ja ponownie w górę. Przyznaję, że trochę zamarudziłem na wizję czekającego mnie podejścia i Magis zaproponował abym zszedł z nimi i podwieźliby mnie do auta, ale oczywiście odmówiłem. Liczyłem na piękny zachód na Baraniarkach.
Podejście pod Kraviarskie zmusiło mnie do sięgniecia po ostatnie rezerwy sił.
Zapowiadał się ładny zachód.
Tobi potrafi zapozować
Nie pamiętam jak dokładnie idzie tędy szlak, w każdym razie wariant zimowy prowadzi samym grzbiecikiem i jest to takie niebanalne. Po obu stronach bardzo strome stoki. Parę miejsc, gdzie trzeba pokombinować.
Kolory nasilają się.
Tobi robi co może aby zostać modelką.
Piękna chwila, sam w górach na grani, w promieniach zachodzącego słońca.
Przede mną jeszcze dwa podejścia. Na Žitné i Baraniarki. Pięknie są oświetlone, ale moje tempo nie wygląda dobrze.
Zachód łapie mnie na przełęczy pod Žitnym.
Krótkie, ale bardzo strome podejście na Žitné wyciąga ostatnie siły. Śnieg robi się miękki i ciężki. Dookoła wszystko płonie.
Natomiast schodzenie jest OK. Mknę w rakietach obok ścieżki.
W tym miejscu uznałem, że nie ma się już co pchać do góry na Baraniarki. Jest już po zachodzie, perspektywa kolejnego podchodzenia jest ciężka do zaakceptowania. Grzbiet Baraniarek jest długi, a potem i tak był plan zejść z przełęczy bezszlakowo do Doliny Branicy. Rzuciłem okiem na mapę. Zejście stąd jest nawet krótsze. Co prawda bardziej strome, ale przecież fajnie się schodzi. Skręciłem w lewo.
Początkowo byłem z siebie zadowolony jak Artur Szpilka przed walką z Wilderem. Mimo bardzo dużego nachylenia robiłem 2 metrowe kroki i wydawało mi się, ze za 15 minut będę przy aucie.
Stromizna wciąż narastała. Na dodatek po bokach pojawiły się dwa żleby biorąc mnie w kleszcze. Musiałem zejść w jeden z nich. Zobaczyłem z góry, że w jednym jest jakby przetarta droga zwózkowa. Były jakby ślady wleczenia drzew. Bardzo dziwne.
To była lawina. Leśna lawina.
Najmniej realistyczne są zdjęcia zrobione w stromym lesie, właśnie w takich żlebach. Czy tu jest płasko, czy może lekko pod górę, a może w dół? Analizując sam obraz trudno powiedzieć. Patrząc na zdjęcie nie czuję zupełnie tego co czułem wczoraj będąc tam na miejscu. Więc może nie będę się wysilał i próbował tego opisać. Napisze tylko, że to wszystko było ruchome, a ściany po bokach zbyt strome, żeby próbować się stamtąd wydostać.
Jakoś dotarłem do czoła lawiny. Odetchnąłem z ulgą, kiedy trochę się wypłaszczyło i mogłem iść wzdłuż strumienia. Mało brakowało, a zaliczyłbym wodospad. W pierwszej chwili nie zorientowałem się, że to próg skalny.
OK, odkryłem coś podobnego do Groty Kominieckiego. Fajnie, ale gdzie to dno doliny?
Stwierdziłem, że muszę jakoś się wydostać z tego żlebu. Podjąłem próbę odejścia od strumienia, ale nieskuteczną. Nie było innej opcji, trzeba iść byle w dół.
Uff... doszedłem.
Jak adrenalina puściła, wydawało mi się, że idę dnem doliny całą wieczność. Nawet miałem myśli, że zszedłem zupełnie gdzie indziej i całkowicie się zgubiłem, ale to tylko złudzenie, 4 km pokonałem w 50 minut, czyli miałem normalne tempo.
W każdym razie zejścia z Žitnego nie polecam. Jak się spojrzy na gęstość poziomic, to na oko jest tam nachylenie dużo większe niż zejście z Południowego Gronia szlakiem wzdłuż stoku narciarskiego, a kto szedł tym szlakiem, to raczej pamięta do końca życia.
Utrwaliłem sobie zasadę, żeby nie robić takich improwizacji w trakcie wycieczki. Jak człowiek jest zmęczony, umysł inaczej pracuje, głupie pomysły przychodzą do głowy, niby już to wiedziałem, ale jak widać nie wystarczająco mocno
Reasumując. Super zimowa wycieczka!