Powiedz nam, co się stało w tym polu czy w lesie,
Że się dotąd czujemy, jakoby w bezkresiePięć zdjęć tytułem wstępu:
widok z północnego krańca Gór Orlickich w kierunku Karkonoszy w drodze między Jagodną i Doliną Derkaczową widok z Jagodnej KarkonoszeWyżyny Frýdlanckie (Pogórze Izerskie)Na mapie moja sudecka trasa wygląda w przybliżeniu tak:
https://en.mapy.cz/turisticka?vlastni-b ... e03050add91) w czerwcu szłam z Międzylesia do Bielic, 2) w sierpniu z Międzylesia do Jedlni, 3) we wrześniu z Leśnej do przełęczy Okraj. I właśnie to wędrowanie - przez góry, lasy i pola - było sednem wyjazdu. Ale i góry mi się spodobały, kto wie, czy nie bardziej niż urocze Beskidy. Są bardziej zróżnicowane, nieprzewidywalne, rozległe, jakby poważniejsze, trochę tajemnicze, zadziałało też to, że były mi nieznane, co zawsze wzbudza miły niepokój. Wiadomo, sporo tu ludzi i turystycznych udogodnień, dzikości trzeba szukać na bocznych ścieżkach, tam już żywej duszy, ale było też tak, że i na znakowanej trasie spotkałam w pogodny sierpniowy dzień tylko jedną osobę. Powrót do tych dni ciemnymi, jesiennymi wieczorami podczas pisania relacji - wielka przyjemność.
Było trochę chybionych decyzji, gorzej wybranych tras, uczyłam się, jak chodzić po niewysokich górach w Polsce na swoją modłę. Spałam w schroniskach, pod chmurką (mata + śpiwór i bivy bag), w pensjonatach. Przeszłam około 250-270 km, czyli nie tak dużo jak na 20 dni – wszystkiego nie opiszę, poniżej wybrałam z tych dni to i owo.
1. GRANICA
Pomysł był taki – będę szła wzdłuż granicy, najchętniej ściśle wzdłuż słupków, ale na luzie, nie za wszelką cenę. Spodziewam się, że będzie tam: ciekawiej, trudniej, bardziej dziko, nie będzie ludzi, no i sama granica też działa na wyobraźnię, za nią - inne państwo, ludzie, język. Czasem granica pokrywała się ze szlakiem, innym razem nie było na niej nawet skromnie wydeptanej ścieżki lub prowadziła strumieniami.
między Miłoszowem i Świeradowem1a. ZNAKI GRANICZNE, zwane granicznikami, poczytałam o nich już po przyjeździe.
Najdłuższą granicę mamy właśnie z Czechami - 796,91 km; kolejny pod względem długości odcinek słowacki jest krótszy aż o 255 km. Wzdłuż granicy z obu państwami stoją znane wszystkim skromne słupki, które dzielą się na: znaki główne – z cyfrą rzymską oznaczającą odcinek granicy (przy czeskiej granicy są 4 takie odcinki, przy słowackiej 3) i numerem słupka głównego:
i znaki pomocnicze: ich numer jest na dole, a nad nim - numer poprzedzającego znaku głównego:
Na czerwonej główce oznaczenie środka i kreseczki wskazujące dalszy kierunek granicy, pomocne w zarośniętym terenie. Po czeskiej stronie stoją, ale już rzadziej, dodatkowe tablice z wykrzyknikiem POZOR!
Inicjały C lub P „patrzą” na swoje państwo:
C w towarzystwie CSP zrobione z D Inaczej jest przy granicy prowadzącej ciekami wodnymi, granicznymi drogami, rowami itp., gdzie znaki stoją raz po jednej, raz po drugiej stronie np. rzeki, a inicjały państw nie „patrzą” w stronę swojego kraju, tylko wskazują, które państwo jest po danej stronie cieku. Wydaje się to domyślną oczywistością, gdy stoimy przy szerszej rzece, ale ja akurat szłam zarośniętym strumieniem granicznym metrowej szerokości i zdziwiona łypałam podejrzliwie na to „C” zwrócone w stronę Polski.
Wspomniany strumyk, Sejřava, miał głębokość akurat na moje wysokie buty - pewnie się w nich czułam: i w wodzie, i w podejrzanych zaroślach, nikt mnie nie namówi na krótkie. Poprzedniego dnia w podobnym miejscu przestraszyły mnie dziki, idę więc z duszą na ramieniu. Wychodzę co i rusz ze strumyka w poszukiwaniu graniczników – według mapy granica odbija od strumyka na prawo, tylko gdzie? słupki pochowane, pozarastane, nie mogę ich znaleźć, więc kolejny raz cofam się do ostatnio widzianego znaku, lustrując teren, kolejny raz wchodzę do strumyka, i tak w koło Macieju. W końcu, gdy zrezygnowana szłam strumieniem z zamiarem dojścia nim do drogi w Czechach, teren się nagle oczyścił i zobaczyłam granicę mknącą do góry zgodnie z mapą.
Niektóre wychylały choć trochę łeb znad liści:
inne w ogóle:
Przejście Sejřavą było miłym spacerem w porównaniu w wyciskiem, jaki dostałam w okolicach Jakuszyc - trafiłam tam na niekończące się, mocno wyrośnięte, zdrewniałe krzaki jagód; teren pod jagodowymi krzakami to jedna wielka niespodzianka, nigdy nie wiadomo, w jak głęboką dziurę wpadniesz, a tu jeszcze trzeba uważać, żeby ich nie uszkodzić, np. przedzierając się do granicznika, który w głębi zdjęcia:
Istna rzeka jagód:
A gdy się jagody skończyły, to las i tak „nie puścił” mnie dalej, zejście do rzeki poniżej uznałam za awykonalne, powrót przez jagody – również. Został mi jeszcze splątany w pajęczynę zeschły las.
Dla równowagi pokażę całkiem odmienny odcinek graniczny na północnym krańcu Gór Orlickich. Takie miejsca jak niżej dawały prawdziwie letnie, wakacyjne wytchnienie: pas zarośli lub drzew, pod nimi graniczniki + szeroki oddech przestworzy nad polami obok.
2. DWA DNI PRZEZ POLA I GÓRY SUCHE.
To były dwa świetne dni, ulubione. A dlaczego one takie świetne? Prosta odpowiedź – przyroda, brak ludzi, oddalenie, poczucie miniprzygody. Właśnie zauważyłam, że przygodę i przyrodę różni tylko jedna litera.
Ze Szczelińca do zalewu w Radkowie szłam przez teren rezerwatu przyrody rzeki Pośny - ładnie tam jest, klimaty jak niżej, zasłuchałam się w opowieść przewodnika o początkach turystyki na tym terenie, dla mnie to fajny temat, ludzie skrzyknęli się, założyli towarzystwo, którego celem było jak doczytałam w domu
upowszechnianie zainteresowania górami hrabstwa kłodzkiego wśród szerokich kręgów społeczeństwa, ułatwianie i uprzyjemnianie zwiedzania, jak również powiększania naukowej wiedzy o górach. Z tych pionierskich czasów (około 1895) pochodzi np. obecne schronisko Jagodna, w którym spałam.
Przy Zalewie Radkowskim jest kamping, chciałam tam przenocować, ale skusiła mnie platforma widokowa na Guzowatej (492), może na niej będzie mi wygodniej? Ale nie, nie chciałam tam, na drewnianych podestach rozpanoszyły się jakieś insekty, mimo późnej pory byli ludzie, sprzedawano lody. Poszłam dalej – miałam ze 2 km do granicy. Bardzo tam było ładnie, od razu poczułam się wspaniale, nawet asfalt mi nie wadził, prawie nikt tu nie jeździł, a tym bardziej nie chodził, zbliżał się wieczór, krajobraz emanował jakimś nieziemskim, kojącym spokojem, z daleka dochodziły stłumione odgłosy prac polowych.
Takie cuda mijałam w Sudetach, przydrożne obiekty sakralne zaskakiwały urodą i rzemiosłem rzeźbiarskim. Na zdjęciu niżej mój ulubiony skrzydlaty osobnik:
Na tę delikatną kompozycję sprzed niemal 300 lat trafiłam w Niemojowie:
Tuż pod granicą w Kotle:
A to niezwykłe zestawienie: krucyfiks między dwiema ogromnymi lipami srebrzystymi (będącymi pomnikami przyrody), w Taszowie:
Wracając na trasę: jest i granica, skręciłam przy kapliczce na pola - gdzieś tam znajdę sobie nocleg. Kręciłam się niepewna to tu, to tam, w końcu wróciłam do drogi i spałam parę metrów od niej, za krzakami, ruch był znikomy. Ściemniało się, gdy rozłożyłam matę, a na niej – nowy śpiwór, puchowy, gorący, miły w dotyku, spałam dobrze otulona puchem. Jeszcze nie bałam się dzików, jakoś nie pomyślałam o nich. We wrześniu pobiję rekord spania pod chmurką, będę spała w lesie przez prawie 10 godzin, fakt, że po nocy w pociągu i 16 km na piechotę.
Kolejnego dnia o szóstej rano ruszyłam dalej - piękny poranek, ciepło, zero ludzi, bardzo rzadko przejeżdża jakiś samochód, zza kukurydzy wyrasta Radków.
Chciałam przejść na przełęcz pod Czarnochem, a najchętniej - do schr. Andrzejówka (36 km), ale trochę pogubiłam się na polach.
https://en.mapy.cz/turisticka?vlastni-b ... 2395876890Patrząc wstecz: stamtąd idę, na horyzoncie Góry Stołowe, byłam tam dzień wcześniej. Zastanawiałam się, czy je odpuścić, bo jednak innego rodzaju atrakcji szukam w górach, ale że miałam do wyboru: teraz albo nigdy, to jednak poszłam. Widziałam i Błędne Skały, i Szczeliniec – niezwykłe, bardzo ciekawe, ale: ludzi pierdyliard, zatory, kolejki, przejścia wyłożone kładkami.
A przed mną:
Idę (z nadzieją na śniadanie) w kierunku przejścia granicznego Otovice-Tłumaczów, trochę niepewnym krokiem, klucząc po polach, bo nie udało mi się trafić na ścieżkę, którą miałam na mapie. Nie przeszłam całego odcinka granicą, bo przez 2 km wiodła krętą Bożanowską rzeczką (głupia decyzja, mogło tam być cudnie). Gdybym oceniała na podstawie mapy miejsce, w którym się właśnie znalazłam, dałabym mu bardzo słabą ocenę: nie idź tam, po co, nudy. A tu proszę, jestem wniebowzięta.
I to samo miejsce z drugiej strony, parę godzin później:
Za wspomnianym przejściem granicznym weszłam na zieloną znakowaną trasę poprowadzoną najpierw nieopodal, a potem wzdłuż granicy. 28 km dalej było schronisko Andrzejówka, ale nie udało mi się dojść do niego tego dnia, bo straciłam parę godzin na polach. Przez cały dzień spotkałam tylko jedną turystopodobną osobę, może to był zresztą ktoś miejscowy. Szedł w przeciwnym kierunku, zwalę na niego winę - zmylił mnie i źle poszłam. Chwila dwie i po trasie nie było śladu. Widzę, że od jakiegoś czasu nie ma znaków, idę dalej, obierając kierunek według słońca, ale wydaje mi się w końcu to ryzykowne: góry na horyzoncie nie są mi znane, połacie pól są całkiem spore, stracę czas, a zajdę nie wiadomo gdzie. Widzę w oddali miejscowość, zejdę do niej, chociaż to nie w moim kierunku, zasięgnę języka. Gospodarz w pierwszym napotkanym domku najpierw dał mi jabłek, potem przykazał iść najpierw do samotnego dębu stojącego na polu, a potem - prosto przed siebie, ani trochę na lewo, ani trochę na prawo. Tak też zrobiłam, przy dębie zjadłam jabłko i potem bardzo szybko (bo się nakręcam energetycznie, gdy coś sknocę) wróciłam na zieloną trasę w Tłumaczówku.
W Tłumaczówku wróciłam na granicę, będę szła cały czas wzdłuż graniczników, zielonym szlakiem, mało chodzonym raczej. Prowadzi lasem, grzbietem Gór Suchych, jest mało widokowy, skromny, a to zazwyczaj oznacza jedno - nie będzie tu ludzi - dzisiaj od rana spotkałam na trasie tylko jedną osobę, o której wspominałam, kolejną zobaczę dopiero jutro po południu. Świetnie mi się idzie w takich okolicznościach. Takich odosobnionych miejsc jest w Polsce pewnie sporo, przy czym to „odosobnienie” jest oczywiście w wersji mikro, prawie na niby, to nie Syberia.
Jesteśmy w górach
Zaczyna zmierzchać, wiadomo, że do schroniska już nie dotrę, rozglądam się za jakimś miejscem na spokojny nocleg, rano widziałam w kukurydzy sporo śladów po dzikach (chyba), po południu jeden śmiesznie wystawiał w polu czubek łba z trójkątnymi uszami, tu widzę dużo rozwieszonych kolorowych odstraszaczy. Długo przyglądałam się zabudowaniom niżej w poszukiwaniu jakiegoś schronienia, ale w końcu wróciłam do lasu.
Idę… i nie wierzę własnym oczom: ambona jak na życzenie wprost przy drodze. Wchodzę, tarasik zdezelowany, dziurawy, otwieram drzwi, wewnątrz opona, na niej siedzenie z ciężarówki, i jeszcze szamoczący się ptaszek. Wypuszczę ptaszka, miota się od ściany do ściany, ale co to? nie chce na wolność? ano nie chciał, bo był nietoperzem - złażę do dzików.
Idę dalej, może coś się jeszcze trafi, ale robi się tylko coraz ciemniej. Miejsce do spania wybrałam pod kątem: tu się nie będzie podobało zwierzętom. Prześladuje mnie myśl, że otworzę w nocy oczy i zobaczę pysk dzika tuż nad swoim - zawał murowany. Nie sprawdziłam, czy śpią w nocy (nie śpią, w nocy żerują, jak właśnie przeczytałam). Pomyślałam, że będę wpół czuwać, drzemać, ale miałam natchnienie, wpadłam na dobry pomysł (obciachowy, więc przemilczę szczegóły) i spałam do rana. Powoli nabieram także innych doświadczeń bushcraftowych: wlazło mi w nocy malutkie żyjątko do buta, co odkryłam później; teraz po każdym spaniu na łonie przyrody - obowiązkowy przegląd butów rano.
Kolejny dzień: dzisiaj dojdę do schroniska Andrzejówka. Po drodze jest Ruprechticki Szpiczak (880), z wieżą, a przed nim najbardziej sinusoidalny odcinek trasy.
Wieża na Ruprechtickim Szpiczaku z daleka wygląda jak wyrośnięta sosna, z bliska niestety już tylko szpeci krajobraz. Na koniec dnia zostało mi jeszcze tylko zejść do Andrzejówki, niby blisko, ale szłam i szłam, bo co krok zatrzymywały mnie na długie minuty maliny. Nigdy w życiu nie widziałam ich w takich ilościach. Ech! objadłam się w Sudetach także i jagód, uwielbiam je. Równie cudowne jeżyny wciąż były niedojrzałe, a ich kolor nabierał tak niezwykłych odcieni czerwieni, że nie znajduję słów do opisu, kiedyś na wsi farbowano wełnę w podobnych odcieniach. Za to poziomek (na szarym końcu na mojej liście) nie było, ani jednej.
3. HALA IZERSKA
Zeszłam ze Smrka (1123) Nebeským žebříkiem z zamiarem przejścia po czeskiej stronie do schroniska Orle, a tu najgorsza katastrofa - asfalt, wytrzymałam niecały kilometr. Zmiana planów: mapy.cz pokazały mi, jak przejść leśnymi ścieżkami na Halę Izerską, skorzystałam i świetnie na tym wyszłam, trochę pobłądziłam na początku, ale tylko zmobilizowało mnie to i dodało animuszu - szybko dostałam się na pas graniczny z całkiem wygodną ścieżką.
Szłam w kierunku rezerwatu, miałam nadzieję, że ostrzeże mnie przed wejściem tablica, i tak właśnie było. Pozostało mi więc podglądanie lasu z drogi - istniał obok niedościgniony, z ciemniejącą w głębi zielenią, podmokły teren dodawał mu dzikości. Przyjemnie było myśleć, że nie łażą tam ludzie, że są takie miejsca, gdzie nas nie ma. Proszę zobaczyć, jak meandruje tam Izera:
https://en.mapy.cz/turisticka?x=15.3346 ... 16358&ds=2Podobnie było, kolejnego dnia, pod Mumlawskim Wierchem (1217) – szczyt jest na terenie chronionym, czułam nosem górskie przyjemności, pokusa, żeby wejść, była duża, ale równie mocno podobało mi, że można ten kawałek ziemi i ptaki, które sobie upodobały to miejsce, zostawić w spokoju. Czy kiedyś udam się w zakazane miejsca? – nie wiem, na razie napiszę: Sudety są ogromne, można iść gdzie indziej. Obejście rezerwatu wertepami parę poziomic niżej było miłą rekompensatą, szłam na przełaj, pod koniec całkiem już niepewna co do kierunku, ale w końcu usłyszałam głosy ludzi – i doszłam po nich do szlaku na Szrenicę.
Wracając na Halę Izerską (lub jak chcą puryści: Izerską Łąkę) – rozległa, z wysokim niebem, jakby wyczekująca na jakieś zdarzenie jest sporą niespodzianką dla osób wychodzących z lasu. Przez środek biegnie stara droga, bo kiedyś tu była osada, przetrwała tylko szkoła, w której jest teraz schronisko Chatka Górzystów (gdzie spałam) z wnętrzami jak niżej i słynnymi naleśnikami. Dołączę stare zdjęcie, bo robi na mnie wrażenie, całą tę (iście filmową) scenerię poniżej zmiotło życie i historia - niecałe sto lat temu było tu
blisko 50 obejść, w tym dwie szkoły, tyleż gospód, trzy schroniska turystyczne, budynki urzędu celnego, młyn, kawiarnia, a nawet remiza straży pożarnej. A jak już człowiek pozna historię tego miejsca, to potem cienie niegdysiejszych mieszkańców nakładają mu się na zdjęcia.
Ciekawe, że jest to najzimniejsze miejsce w Polsce, ma najniższe średnie temperatury - zimą i roczne. Ponoć konkuruje z tym miejscem Puścizna Rękowiańska koło Czarnego Dunajca (też torfowisko).
Jagnięcy PotokIzeraNie przepuszczę okazji i wymienię tutejsze rośliny dla urody ich nazw: bażyna, turzyca, wełnianeczka darniowa, rosiczka, trzęślica modra, malina moroszka, sit cienki, wroniec widlasty. Z rozpędu do kompletu przeczytałam Łąkę Leśmiana i umieściłam w relacji parę cytatów. Teraz będzie taki:
Mocniej zioła zapachną w cztery świata strony, Gdy zbliżywszy je do ust, spojrzysz w nieboskłony... W kwestii urody słów dodam: na Orlicy umieszczono na obelisku nazwiska trzech osób wizytujących szczyt, wśród nich jest
hudební skladatel – Chopin. Nie wiedziałam, że
hudba to muzyka. Po polsku słabo brzmi, jak jakaś chudoba. Za to
hudební skladatel już śliczny – trochę jak podniebny opowiadacz.
4. KARKONOSZE
Przejście Głównym Grzbietem Karkonoszy kojarzy mi się bardziej ze zwiedzaniem gór niż z górską łazęgą. Mijałam kotły polodowcowe, torfowiska, gołoborza, ostańce skalne, stawy, była i królewna Śnieżka, nie nudziłam się przez te 30 km, było ładnie i ciekawie. Chodzi tu mnóstwo ludzi, na szczytach są budynki, trasy są wyprasowane pod turystów, trudno-świetnie, nie żałuję ani minuty. Wielka szkoda, że tak ujarzmiono te piękne góry. Kilka zdjęć poniżej.
schronisko na SzrenicyŚnieżne StawkiŚnieżne KotłyŚnieżka (1603) na horyzoncieSamotnia i Strzecha AkademickaCzartowa Łąka Śnieżka i Dom Śląski, w którym spałam5. W POSZUKIWANIU SZCZYTÓW W LESIE
Wertepy zawsze fajne, a zejście z oznakowanej trasy to prosty zabieg, który bardzo dobrze robi łatwym wycieczkom – gdy trzeba odrobinę pokombinować, od razu robi się przyjemniej. Można więc iść oznakowanym leśnym duktem albo na czuja, przez jakiś kostropaty las lub przez pola. Przyznam, że granicę, gdzie outdoorowy mozół przestaje mnie bawić, mam ustawioną wysoko. A tak w ogóle, to:
Przyjdzie radość tym szlakiem, który jej się zdarzy. Wyszłam z hotelu w Jakuszycach i jakoś szybko coś pokręciłam, hej, rzeczki nie miałam mijać, znaczy się odbiłam w złym kierunku, cofać się nie będę, po prostu poprawiam kierunek i idę przez gęsto zarośnięty las - bez większej nadziei, że trafię na planowany Kocierz (929). Poprzedniego dnia przyłożyłam się do szukania w lesie Koziego Grzbietu (945) i spudłowałam – trafiłam na nienazwany wierzchołek ze skałkami, który wzięłam za Kozi. No ale tym razem było mi dane: las nieoczekiwanie rozsunął kurtynę i ukazały się bardzo zacne skały Kocierza,
najdalej na zachód wysuniętej kulminacji polskiej części Karkonoszy.granica jest obecnie parę kilometrów dalej, po korekcie w 1958 r.; czytałam, że czekają nas kolejne niewielkie zmiany granicy z Czechami, na korzyść Polski5a. Inne szczyty
Zebrałam w tym roku przypadkiem 6 szczytów z listy KGP: Śnieżkę (1603), Śnieżnik (1423), Rudawiec (1106), Orlicę (1084), Kowadło (989), Szczeliniec Wielki (922). Nanizywały mi się po drodze i inne szczyty, wymienię tylko co poniektóre, idąc od zachodu: Smrek (1123), Kocierz (929), Szrenica (1361), Czoło (1284), Jeleniec (902), Rogowiec (870), Ruprechticki Szpiczak (880), Bukowa Góra (734), Czarnoch (725), Leszczyniec (720), Pańska góra (780), Zielony Garb (1026), Wielka Desztna (1115), Jagodna (977), Czerniec (891), Trójmorski Wierch (1145), Goworek (1320), Rude Krzyże (1053), Klonowiec (965), Brusek (1115), Łupkowa (946) i inne.
Wiele z powyższych to po prostu „najwyższe punkty w lesie” (jak się wyraził był Pan Maciek o Łysicy). Niektóre są pochlastane drogami, duktami. Sześć z nich miało wieże. Nawet lubię, gdy w niewysokich zalesionych górach nakłada się szczytom drewniane korony - widać je potem z daleka i jest coś przyjaznego w tym widoku, jakby góra mówiła: tu jestem. Byle były małe, skromne, niewiele wyższe od drzew. Wadą i zaletą wież jest to, że przyciągają więcej ludzi.
I to by było na tyle. Nie przeszłam nawet połowy czesko-polskiej granicy, zaplanowałam już kolejny odcinek.