Część IV - Kojšová (743 m) i powrót do autaPlanując wycieczkę widziałem po prostu szlak, który schodzi z Poloma na przełęcz i potem do miejscowości sąsiadującej z miejscem naszego startu. Byłem więc nieco zdziwiony, kiedy szlak poprowadził w głęboką dolinę. Zdałem sobie sprawę, że czeka nas jeszcze wyjście z niej na grzbiet. Niby nic w tym złego nie ma, po to się chodzi po górach, ale Ukochaną już nóżki trochę bolały...
Na szczęście wyjście nie było strome i długie, jakoś zdobyliśmy ten grzbiet
Znowu miłe dla oka widoczki na koniec dnia.
Schodzimy grzbietem na przełęcz. Przed nami Kojšová z jakimiś skałkami, w planie maksymalnym wycieczki było jeszcze poeksplorować te skałki, ale Ukochana zarządziła, że schodzimy z przełęczy, a skałki tylko popodziwiamy z daleka. Zgodziłem się, bo już dużo atrakcji było tego dnia.
Jednak na przełęczy okazało się, że nie ma możliwości zejścia z niej z powodu kamieniołomów, trzeba iść szlakiem przez Kojšovą. Krótkie podejście, ale bardzo strome...
Szlak dochodził do ciekawej skałki z krzyżem i dalej już schodził w dół. Zrobiliśmy tu sobie postój na odpoczynek. Ja stwierdziłem, że to doskonała okazja na zdobycie skałki. Wyglądała na dość trudną. Jedyne wyjście szczeliną centralnie na wprost. Zdecydowanie nie dla piesków, kazałem Tobiemu zostać. Sam zastanawiałem się, czy brać aparat, ale ostatecznie wziąłem.
Wyszedłem, cyknąłem kamieniołom. Z prawej wystaje Hoblík, auto jest jeszcze za nim. Kurcze, będzie późny powrót. Tobi w dole szalał szukając sposobu wejścia na skałę, ale nie miał szans. Nagle zmaterializował się obok mnie. Jak???
Myślałem, że znalazł jakieś inne wejście, ale nie. Wyszedł tą szczeliną. Ukochana go nie powstrzymała. No nic, to niech pokaże jeszcze raz jak tego dokonał.
Po prostu wychodzi. Wbija pazury w skałę, podpiera się ogonem... i jest.
A potem zadowolony patrzy z góry. Zadziwił mnie po raz kolejny. Stwierdziłem, że trzeba go zacząć traktować z szacunkiem. Kto wie, może nawet zabiorę go kiedyś na coś poważniejszego... np. w Tatrach Wysokich.
Tymczasem skoro dzień taki udany, to jeszcze skoczyliśmy na szczyt Kojšovej, bo już było tak blisko, że wstyd opuścić. Ciekawa skałka po drodze Kojšovský budzogáň.
No a potem już schodzimy, bo czas upływa nieubłaganie. Ale mi się tu podoba!
Po drodze są jeszcze wychodnie skalne. Zdobywamy szybko.
Fajne te kamieniołomy, takie góry sztuczne.
Zeszliśmy. Teraz mam dylemat, czy iść szlakiem jak należy, którym jest dużo dalej i traci się sporo wysokości, którą potem trzeba by odzyskać. Czy też iść drogą przez kamieniołomy. Mapy.cz twierdziły, że nie wolno iść tą drogą, ale myślę sobie, już 19, pewnie już nie pracują. To duży skrót, idziemy.
Ktoś tam jeszcze pracował, sortowali kamienie, przepychali zwały wielkimi spychaczami, ale nikt nas nie niepokoił. Dopiero na bramie wjazdowej, którą chcieliśmy opuścić teren, zostaliśmy namierzeni przez Ciecia. Wielki chłop, wyglądał na przejętego naszym widokiem (ale to chyba tylko wyuczone cieciowskie wzburzenie), wyskoczył z budki i zadał wiele pytań: kto my? jak tu weszliśmy? skąd idziemy? gdzie idziemy? Opowiedziałem mu całą historię, że zaczęliśmy od ferraty na Hoblík, mamy pieska ze schroniska, szliśmy przez Minčol potem Polom, gdzie widzieliśmy kamieniołom z góry, w końcu przez Kojšovą, a teraz wracamy do auta, które jest pod Hoblíkiem w Višňové, wyrzucałem z siebie zdania szybko jak karabin, przy okazji gestykulowałem wskazując strony świata, gdzie są miejsca o których mówię. Cieciowi oczy robiły się coraz większe i większe, w końcu jak skończyłem, groźnym tonem powiedział, że NIE WOLNO. "Dobrze" odpowiedziałem spokojnie i milczałem patrząc na niego i czekając co dalej. "No to idźcie" wskazał na bramę. I poszliśmy
Pozostało jeszcze tylko obejść Hoblík.
A końcówka dnia była piękna.
Końcówka dnia już całkiem spokojna. Gra świateł.
Valientov diel. Autko już tuż tuż...
Taka to była wycieczka. Słowacja po raz kolejny pokazała klasę
THE END