Część II - oczywiście PradziadPlanując warianty trasy byłem skłonny odpuścić Pradziada. Miałem z niego nienajlepsze wspomnienia. Wielka betonowa budowla i asfaltowa droga na sam szczyt. Jednak będąc na miejscu, widząc piękne okoliczności przyrody, Pradziad stał się oczywistym celem. Jak można byłoby nie wyjść na najwyższy szczyt pasma?
Na górę można wyjść tylko asfaltową drogą o długości 3 km. No chyba, że ma się w dupie przepisy prawa, to można pójść przepiękną dziką ścieżką o umiarkowanym nachyleniu i długości zaledwie 1 km.
Przejście przez kosówki prawie jak na tatrzańskich pozaszlakach. Dawniej była tu szeroka droga, bo widać zbudowane ręką ludzką kamienne wzmocnienia skarp.
Ostatnia prosta.
Nawet ładnie prezentuje się wieża telewizyjna.
Widok ze szczytu Pradziada (1491 m). Przejrzystość słaba. Ostatni szczyt - Pecný (1330 m) jest w odległości ok. 12 km (szlakiem). Stwierdziłem, że tam pójdę. Brałem też pod uwagę wariant, że schodzę w dół na zachodnią stronę, ale temperatury zdecydowanie nie sprzyjały schodzeniu w dół, już w górze było wystarczająco upalnie mimo wciąż wczesnej pory.
Fota z Pradziadem na Pradziadzie.
A potem postanawiam prawilnie zejść jedyną dostępną opcją, czyli asfaltową drogą. Do góry idą tłumy. Są też rowerzyści, jakieś elektryczne ryksze, od czasu do czasu samochody osobowe i większe dostawczaki. Moim zdaniem kompletny bezsens.
Tym bardziej, że szczyt Pradziada przecina szlak zimowy, który jednak jest wyraźnie opisany jako niedostępny dla turysty pieszego. Za pierwszym razem wychodziliśmy i schodziliśmy właśnie tym zimowym, choć śniegu praktycznie już nie było. Po drugiej stronie prowadzi wzdłuż wyciągu. Co by szkodziło umożliwić ludziom podejście tędy? Wiem - ochrona przyrody. Ale skoro można było wylać asfalt, zbudować ten kolos na szczycie, zrobić wyciąg i trasy narciarskie, to czy nie zalatuje hipokryzją?
3 km bezsensownego asfaltu. Co chwile wielkie tablice dla rowerzystów, żeby zachowali ostrożność i nie przekraczali 30 km/h. Większość się stosuje. Ale wielu jedzie szybciej, np. liczna grupa rowerzystów przemknęła długim sznurem gęsiego jadąc z 50 km/h. Ale najgorsi są pojedynczy wyczynowcy, na szybkich kolarkach szosowych, skuleni w areodynamicznej pozycji, mijali ludzi pędząc z 70 km/h. A w taki dzień chodzą tu tłumy, biegają dzieci, psy na smyczy czasami rozciągają tą smycz na całą szerokość drogi, wózki inwalidzkie, nawet bicykl bez hamulców (facet hamuje butem o tylne koło).
Z drogi praktycznie nie ma widoków. Choć zawsze jakiś się znajdzie
W dole na przełęczy (Ovčárna, ok 1300 m) jest wielki parking i 4 duże hotele/chaty oraz kilka mniejszych budynków. Parking kosztuje 150 zł za samochód osobowy i był praktycznie pełny. W Karlovej Studánce są 3 duże parkingi z ceną 25 zł i możliwością dojazdu autobusem za 15 zł do Ovčárnej. Wygląda na to, że zdecydowana większość turystów dociera najwyżej jak się da samochodem lub autobusem, a potem podchodzą te 3 km (3,5 km z parkingu) i na tym polega zdobycie Pradziada. Naprawdę nie ogarniam.
Nie ogarniam też tego, że z Ovčárni jest droga na Vysoką holę i nie wolno po niej chodzić pieszym (patrz zdjęcie).
Można iść tylko szlakiem. Tablic z zakazami jest pełno, różne wzory i warianty. Są też specjalne dla właścicieli psów, przypominające o smyczy.
To jest piękne, że tak chronią przyrodę, ale na Vysoką holę jest 5 wyciągów narciarskich i to takich konkretnych. Chodzi mi o to, że jeszcze nigdzie nie widziałem tak dobrej ochrony przyrody, z wyłączeniem rzeczy, na których można zarobić. Zakopane mogłoby się czegoś nauczyć od Czechów
Miałem nadzieję, że cały ten cyrk skończy się jak odejdę trochę dalej od Ovčárnej...
C.D.N.