A więc w dalszą drogę w stronę Chamonix

Po drugie szczytowanie

Na samym poczatku dylemat. Czy wybrać drogę prostą, łatwą i przyjemną czy krótką, ale krętą drogę przez przełęcze. (Furkapass 2421npm) Ze względu na moją chorobę lokomocyjną zapada decyzja o wyborze krętej. To była zemsta za pozostawienie czekana w schronisku

(a i jeszcze rękawiczek

), ale cóż, trzeba się podporządkować kierowcy. Nikt z nas nie żałował. Widoki oszołamiające, że aż dech zapiera

Szkoda, że zdjęcia nie mogą oddać tego uroku
Następnego dnia w strugach deszczu dojeżdżamy do Argantiere, miejscowości położonej bardzo blisko Chamonix (8km). Totalne załamnie i wściekłość w moim przypadku oczywiście

Tyle kilometrów na marne

Naszego celu nie było nawet widać
Ale Chamonix jest piękne, nawet podczas ulewy.
Jednak Boguś był pewien, że pogoda będzie i to taka jaką sobie wymarzymy

Co mi zostało

Czekać......
Jednak na drugi dzień, niespodzianka

, odsłonił się

i mogliśmy zobaczyć go w całej okazałości
Od razu wskoczyliśmy do samochodu, by pojechać do Chamonix i sprawdzić prognozę pogody. Oczywiście pogoda na następne dwa dni zapowiadała się obiecująco, żadnych opadów i piękne słońce.

Ale po wcześniejszych opadach śniegu następnego dnia mogą jeszcze schodzić lawiny. ( W sumie zawsze mogą

) Pozostaje nam tylko potwierdzenie miejsca w schronisku Cosmique, gdyż w Gouter wszystkie miejsca były zarezerwowane na trzy tygodnie wcześniej i nic do tego momentu się nie zwolniło. W związku z tym pozostaje nam tylko droga
"THE THREE MONTS".
Ze względu na brak połowy ekipy, brakuje nam sprzętu, dlatego udajemy się na szybkie zakupy. A tam można dostać oczopląsu

O ku....... jaki wybór.
Po dosprzętowieniu się i powrocie do naszego HILTONA
zaczynamy pakowanie się. I tu cały czas pamiętamy o zasadzie, że najwięcej waży to co nic nie waży

Czyli zamiast ręcznika, decyzja pada na chusteczki higieniczne itp.
W środę 25.07 w połowie dnia ruszamy na stację kolejki, która przenosi nasz na wysokość 3842 npm. Z pewną taką nieśmiałością

weszłam do tego wagonika, ale już po 30 minutach byliśmy na szczycie Aig du Midi i było po krzyku

Potem już "lajcikowa brzytewka" i ogromneeeeeeeee pletau w strone schoniska Cosmique

A tam..........fiu...fiu...fiu... jaki luksus.
W schronisku obfita kolacyjka, delikatnie zakropiona winkiem, dla zdrowotności

I potem od razu spać, gdyż pobudka przed 1 w nocy. Koszmar, jak chce Ci się spać !!!!!

Szybkie ubranie, śniadanko, charakteryzacja, czołóweczki włączone i po godzinie 2 jesteśmy w drodze.

Noc wita nas sporym mrozem i delikatnym wiaterkiem. Podchodzimy pod i następnie trawersujemu M.B. de Tacul (trzęsę się jak galaretka, nie wiem czy z zimna, czy ze strachu, bo mam wrażnie, że idę po pionowej ścianie

, cały czas myślę, że będzie trzeba jeszcze tym czymś zejść

) Jak zaczynamy dochodzić do Col Maudit zaczyna świtać. Przed nami słynna 70 m rynna lodowa

, przed którą tworzy się kolejka. Marznę strasznie. Brrrrrrrrrrrrrrr. Boguś idzie do góry, a ja asekuruję Go z czegoś co ma przypominać stanowisko z czekana

Jest już w połowie rynny i krzyczy, że mam iść. No.....to.... idę. Hm...tzn... najpierw do pokonania szczelina brzegowa, świetnie!!!!!!!! (znów chciałam powiedzieć co o nim myślę, ale ugryzłam się w język, byłam na drugim końcu liny

) Po godzinie, która trwała 10 minut

jesteśmy na Col Mont Maudit. Uffffffffff. Ale zimno!!!!!!!!!!!!!! Zostaję ubrana, bardzo szczelnie. Ach.......te puchóweczki

A teraz już mozolnie przed Col de la Brenva, Mur de la Cote, Petits Mulets i prosto na szczyt
Mont Blanc (Takie całkiem proste to nie było, ale to już zostanie tam..............po drodze) Widoki ze szczytu piękne, bo co do szczytu to miałam wątpliwości czy to szczyt czy pas startowy

W oddali widac masyw Monte Rose i Matterhorn.
CUDO. Niezapomniane chwile, błękitne niebo, ani jednego obłoczka. Ach..... Niecałe pięć minut delektowania się wysokością 4807-4810 mnpm i heja na dół. Trzeba jeszcze zejść....... i znów pokonać rynnę. Brrrrrrrrrrr. Tym razem już nie schodziliśmy, tylko zjeżdżaliśmy - zakup liny był strzałem w 10. Idzie nam całkiem nieźle, bo wiemy, że musimy zdążyć na kolejkę, albo zaliczyć glebę w Cosmique. Zejście dużo trudniejsze od wejścia, słońce paliło, wiar smagał, a śnieg czasami padał pod górę - a najgorsze, że wszytko było widać. ( w odróżnieniu od nocy). Przy rozstaju dróg między schroniskiem a kolejką, zaczyna się dylamat. Jednak udało nam się wybrać właciwą drogę, do kolejki

Weszliśmy tam jak biali ludzie, z czego jestem bardzo dumna, tzn. bez czołgania się z buźką w śniegu

Następnie kolejką w dół.............. i zasłużony
BORDOUX
Zdarzyło się wiele, oj wiele, długo by opowiadać............tego wszystkiego nie można napisać, to trzeba przeżyć. A warto, naprawdę warto. Ale po tych 14 godzinach ciągłego marszu wiem, że górę zdobywa się głową, a batoniki w plecaku też są niezbędne
Niesamowite przeżycie -
spełnienie marzenia. 