To była najbardziej hardcore'owa wycieczka tej zimy. Masakra nie z tej ziemi.
Czekamy w kolejce do kolejki na Kasprowy

. Ludzi od groma, wylewają się na ulicę. Pogoda jednak nie nastraja optymistycznie. Wieje jak diabli, zaczyna padać deszcz.
"Ogłaszamy, że kolejka na Kasprowy Wierch w dzisiejszym dniu jest... czynna!"
Jadąc wagonikiem na górę, czujemy dość mocne podmuchy, a także możemy pooglądać jak prawie poziomo zasuwają płaty śniegu.
Na górze ubieramy stuptuty i w drogę. Otwierają się drzwi i... potworne uderzenie. Śnieg wiatr, masakra nie można zbytnio patrzeć. Idziemy jednak w stronę Goryczkowych, na razie nartostradą. W miejscu gdzie od nartostrady trzeba odbić w lewo po chwili namysłu zawracamy. Płaty śniegu i wiatr około 70km/h, a może i więcej, do tego średnio cokolwiek widać, a zresztą nie bardzo da się patrzeć.
Gdy wchodzimy do budynku kolejki, wszyscy patrzą na nas i słyszymy: "Tak tam jest?", "Patrz tak będziemy wyglądać, jak wyjdziemy!".
Spotykamy także
uysego z ekipą. Mieli zamiar iść na Liliowe. My nie bardzo wiemy co robić poza tym, że trzeba odczekać. Międzyczasie uysy wychodzi i za pare minut wraca. No jest masakra. Ale lipa myślę sobie. Wyciągi krzesełkowe na Goryczkowej i Gąsienicowej nie działają z powodu wiatru. Pełno narciarzy, którzy pewnie raz sobie zjadą w wątpliwych warunkach. My znajdujemy wolne miejsca i zaznajamiamy się z Warszawianką.
Po jakiejś godzinie zauważam, że na zewnątrz sie przejaśniło i pędem wyłazimy na zewnątrz. Nie pada ale wiatr jak był tak jest.
Zasuwamy na Goryczkową Czubę. Chowamy się poniżej nawisów, żeby nami wiatr nie miotał ale czasami nie ma jak się schować i wtedy jest przerąbane.
Cały czas jednak pogoda robi się gorsza i wiemy, że w końcu się popsuje.
Sporo jest świeżego śniegu, który nam trochę utrudnia sprawę. Raz widzę jak Golanmac się poślizgnął i zjechał kawałeczek po stoku. A ja? no właśnie schodząc po małej płycie, poślizgnąłem się i wbiłem czekan wyżej między skały. Później było tylko bardzo duże szarpnięcie, wykręcenie ręki i potworny ból. To odezwała się moja stara kontuzja barku. Cholera co robić? nie mam na czym nóg postawić. Podciągnąć się też nie mogę. Bark boli jak cholera. Golanmac podaje mi czekan i lewą ręką go chwytam, a on mnie podciąga. Luka asekuruje mnie z dołu. Znajduję miejsce na nogę. Powoli chwytam lewą ręką prawą i nastawiam. Nie wiem co bym zrobił gdybym był sam. Dzięki chłopaki!
Idziemy dalej, widoczność jest coraz gorsza. Mnie trochę pobolewa bark. Wydaje nam się, że jesteśmy dość blisko przełęczy, na której jest szlak do Kodratowej. Tak, tak wydaje się nam. Widoczność na 5 metrów, czasami szaleństwo do 50m. Idziemy ściśle granią, bo nie chcemy się pogubić. Nie jest lekko. Sporadycznie pojawiają się miejsca o dość nie małej skali trudności. Widok dość masakrycznie wyglądających desek śnieżnych nie nastraja nas optymistycznie. Jest trójka, do tego popadało trochę śniegu i wieje jak cholera. Zaczynamy się zastanawiać, czy schodzenie do Kondratowej jest dobrym pomysłem, ale z drugiej striony jesteśmy już raczej blisko, a powrót może przy lekkim pogorszeniu pogody i widoczności stać się niemożliwy. Dochodzimy do mrożącego krew w żyłach miejsca. Taki kawałek graniówki, ze śniegiem na szerokości 30 cm i prawie pionowymi ścianami po obydwu stronach. Cholera nie pamiętam, żeby takie coś było na drodze z Goryczkowych. Czy my w ogóle dobrze idziemy? Nic nie widać. Widać tylko, że jest przerąbane. Zaczynam kombinować, odwracam się tyłem i na czworakach próbuje przejść ten mega eksponowany kawałek. Mam dar na skupieniu uwagi w takich momentach na samej akcji i nie patrzę się w dół. Lepiej nie patrzeć. Trochę sypki ten śnieg. Wkopuję się mocno i wbijam głęboko rękojeść czekana. Krok po kroku. Golanmac mówi do Luki po cichu, że nie powinienem tego robić i pewnie ma racje. Udaje mi się ale dalej też wesoło nie jest. Do tego tak naprawdę nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy. Nie no trzeba się cofnąć i pomyśleć co robić dalej. Wyjście eksponowanym miejscem jest już trochę prostsze, bo wcześniej je rozkopałem. Próbujemy obejść to miejsce ale gdzie my właściwie jesteśmy? Czy zejście do Kondratowej przy takich warunkach jest chociaż trochę bezpieczne? Zaczyna lekko pruszyć śnieg.
Golanmac:
Ja myślę, że nie ma sensu iść dalej. Powinniśmy wrócić na Kasprowy.
Kilerus:
Jak mamy wracać, to musimy już iść.
Trzeba zasuwać póki jeszcze choć trochę widać nasze ślady. Śnieg zaczyna padać nie na żarty. Wszyscy jesteśmy potwornie zmęczeni. Widać to na podejściach, gdy każdy co jakiś czas przystaje. Gdy dochodzi do konfrontacji z wiatrem, jest na prawdę ciężko. Ja trzymam czekan w lewej dłoni, a prawą zasłaniam sobie twarz. Drobny śnieg chłoszcze mi twarz. Zakrywam sie szalikiem, śnieg mi się przykleja do okularów, więc muszę je ściągnąć. Najgorzej jest gdy idziemy pod wiatr, wtedy śnieg wpada mi do oczu. Nie można patrzeć, ale i tak nic prawie nie widać.
Cała kurtka jest oblepiona śniegiem, a ja jestem cały mokry, bo chyba temperatura jest powyżej zera, więc śnieg roztapia się na moich ubraniach, no i w butach mokro jak cholera.
Gdzie są nasze ślady? Czy w ogóle my dobrze idziemy? Cholera, a nie schodzimy do Cichej? Nikt na te pytania nie jest w stanie odpowiedzieć.
Jest, udało się jesteśmy na przełęczy tuż przed Kasprowym. Schodzimy do Goryczkowej. Jestem potwornie zmęczony. To wszystko psychicznie i fizycznie nas wykończyło.
Cytuj:
Ratownicy TOPR odnaleźli trójkę turystów, którzy koło godz. 13 zabłądzili w okolicach Kasprowego Wierchu. Toprowcy próbują także odnaleźć narciarza, który kompletnie pijany, gubiąc sprzęt narciarski stara się zejść na Halę Gąsienicową. W Tatrach mamy tymczasem załamnie pogody. Wieje silny wiatr, panuje mgła, pada śnieg.
Turyści zabłądzili w okolicach Przełęczy Liliowe i Beskidu. Mimo, że przełęcz Liliowe oddalona jest od Kasprowego tylko o półtora kilometra w Tatrach panują tak fatalne warunki, że turyści zgubili szlak. Nie wiedzieli, gdzie iść dalej, a bali się ryzykować.
Po godz. 13 zadzownili po pomoc do ratowników TOPR, którzy po kilkudziesięciu minutach odnaleźli zagubionych i sprowadzają ich na dół.
To tylko świadczy o tym, jak było przerąbane. A uysy właśnie tam chciał iść. Nam się na szczęście udało.
Zeszliśmy do dolnej stacji wyciągu na Goryczkowej i zrobiliśmy sobie lekki obiadek. Zeszliśmy na dół i samochodem pojechaliśmy do Kir by spotkać się z Górską Bracią ale to już całkiem inna historia.
Takie wycieczki długo się pamięta, a ja takie bardzo lubię. Cierpienie, wściekła przyroda i wola walki. Takie wycieczki uczą dużo.