Act I, Scene Five: Through Her Eyes
Poprzedniego dnia położyłem się spać o 20... sen jednak prędko nie nadszedł. A gdy już udało mi się usnąć, zaraz zadzwonił budzik w telefonie. Która to? 1:00? No dobra, trzeba wstawać. Za oknem niebo-żyleta, pełno gwiazd... zaparzam sobie zieloną herbatę do termosu, pakuję się i wychodzimy we dwóch z Henrykiem. Spod kwatery zabiera nas
Maciek, a naszym celem obserwacje maksimum Perseidów, a potem wschód słońca. Pierwotny plan był taki - podjechać autem na Wierch Poroniec i przespacerować się z całym sprzętem na Rusinową. Ale w drodze pada pomysł - a może Głodówka? No kurczę, fajnie by było, szeroki horyzont, sporo widać, ale przy paru domach świecą się tak oczojebne lampy że o adaptacji wzroku do ciemności można zapomnieć. Maciek proponuje Słowację, no to jedziemy na Łysą.
A tu niespodzianka - wjeżdżamy na parking, tak jak się zawsze przekraczało granicę, koło terminalu... zakaz wjazdu. WTF? Obok drugi zakaz. Kurde, gdzie ta granica? Co to za jaja? Chwilę kombinujemy, objeżdżamy parking mimo zakazu, a tam krawężnik i koniec drogi. W końcu odkryliśmy, że teraz przejazd na drugą stronę jest na tym mostku za właściwym przejściem... Jedziemy drogą w stronę Zdziaru szukając odpowiedniego miejsca, w końcu pada na Zdziarską Przełęcz, zjeżdżamy z drogi i rozkładamy szpej. Statywy, aparaty, montaże, cykadełka, piloty, niestety tym razem bez żadnego teleskopu czy nawet lornetki, misja czysto fotograficzna. Meteory owszem, ładnie latają, ale najładniejsze oczywiście są poza kadrem, albo w momencie zmiany baterii czy programowania pilota

Na wschód Słońca zmieniamy nieco lokalizację, zjeżdżamy kawałeczek w stronę Zdziaru, parkujemy na początku niebieskiego szlaku i dalej idziemy piechotą.
" -
Kiedy wjechali na wyniosłość drogi, oczom ich ukazał się las...
- No bez sensu, drzewa i drzewa...
- Spoko, zaraz powinniśmy wyjść z lasu.
- O patrzcie, skrzyżowanie z zielonym. Chodźmy w prawo, tam będzie polana."
Takoż i idziemy. Jest jeszcze ciut ciemnawo, więc świecę latarką po krzakach, koleinach w błocie, czyjejś łysinie... Yyyy co? O w mordę, ktoś tu śpi. O w mordę do kwadratu, tych ktosiów tu jest ze 20 sztuk! W miarę po cichu omijamy biwakujących i schodzimy odrobinkę w dół. Faktycznie, jest spora polana, z świetnym widokiem na Bielskie. Odchodzimy jeszcze trochę i rozkładamy się w sporym rozproszeniu, żeby nie włazić sobie wzajemnie w kadr. I zaczyna się...
Na wschodzie jeszcze widać niknące w porannym świetle gwiazdy Oriona. A przed nami ciekawy widok, dwa poziomy mgły, czy chmur w dolinie... Nad nimi zaczynają płonąć czerwienią wierzchołki Płaczliwej Skały i Hawrania, dalej w głębi Wołoszyn, a na końcu panoramy, głęboko z tyłu, maciupki Giewoncik. Górna warstwa mgły nabiera różowego odcienia, podczas gdy ta niżej w dolinie jest wciąż szaroniebieska, kapitalny kontrast. Robi się coraz jaśniej, Słońce już wzeszło, ale jesteśmy od niego osłonięci kawałkiem lasu. A mgiełła zaczyna się podnosić i próbuje nas pochłonąć. Wkrótce się rozchodzi, a nam zaparowują szkła, zresztą robi się już zbyt jasno, pora wracać, schodzimy po skosie łąką do drogi, wsiadamy do samochodu i odjeżdżamy.
Tym oto sposobem o 7 jesteśmy w Zakopanem, jem śniadanie i idę znowu spać. Budzę się w porze mocno obiadowej, idę na spacer po mieście, oram WGK, w tym sernik w "Morskim Oku", potem bilard i spać, następnego dnia pobudka znów o wczesnej porze...
