Dziś czytam, słyszę z radia(z radio) że Tatry pokryły się świeżą breją, przepraszam, świeżym puchem, i jednocześnie dały do zrozumienia że cieniutki polarek, półbuciki i gołe łapy nie wystarczą już do przemierzania oczywiście szlaków.
Tym bardziej mnie cieszy fakt, że ostatni dzień pięknej pogody udało nam się wykorzystać na spędzeniu dnia w suchej skale i umiarkowanej temperaturze.
Zgodnie z duchem walki, sportową złością i górskim Etosem, meldujemy się na jeden z pierwszych "szynobusów" na Hrebeniok (dla nie zorientowanych ze Starego Smokovca). Za ten niewątpliwy komfort kasują nas za spiatocny po 190 koron.
Strzelamy po kawce, zostajemy ostatni, wszyscy którzy poszli w góry to i już poszli. Jak przystało na Etosowców, spokojnym, zdecydowanym i prężnym krokiem,wypinając dumnie piersi, weszliśmy w Szlak. Zimno jak cholera.
Powoli nabieramy pędu, mijamy turystów, pogoda smętna, widoczności brak.
Zmieniamy kolor szlaku i już niebieskim prosto do Zbójnickiej Chaty.Po drodze pięknie nam się wypogadza, to nagroda za przebłaganie szlaków.
Melanżujemy się dłuuugo, popijamy kawulon i rozmawiamy o życiu i innych mniej lub bardziej istotnych sprawach.
Ostatnia tego dnia zmiana koloru ścieżki i pędzimy wzdłuż stawu. Nagły zwrot szlaku, skutecznie obala nasze rozpoznanie topograficzne co do celu. Starzeję się, to nie tylko jesień roku nadchodzi...
Przy Siwych stawkach postanawiamy zobaczyć co tam w północnej części kotła słychać, zapraszająca ścieżka... nie namyślamy się długo.
Korzystając z opisu pana N., i mając na uwadze pełen zakres asekuracji wg miszcza Spoko, bez obaw udajemy się coraz wyżej.
Najpierw podejście wzdłuż Siwego Grzebienia, trawiastym upłazkiem w żlebie, później coraz bardziej usypistym, daje lekko w tyłek.
Wyżej zakładamy kaski i pniemy się prawym ograniczeniem żlebu, co chwila uważając na ruchome bloki i głazy, coraz wyżej.
Patrzymy na zegarek, czas niemiłosiernie kurczy się, odcinając nam z wolna bezpieczny, za widoku, powrót do doliny.
Kierujemy się za opisem na skalno-trawiasty zachodzik, w prawo,za kopczykami, właściwie to pozniej w ścianie jest ich kilka, i tak naprawdę to gówno one dają.
Ali7 z Magdą kontynuują trawersowanie bardziej w prawo do grani, po kruszyźnie, ja postanawiam pojść wprost zacięciem,na grań i z góry zobaczyć co i jak. W jednym miejscu robi mi się cieplej, toteż panujący chłód nie doskwiera aż tak bardzo.
Wchodzę na maleńką platformę w eksponowanej grani, piękny widok na dolinę Jaworową, i ta przestrzeń i lufa robi wrażenie. Niższe szczyty pogrążone we mgle.I już wiem że poszliśmy źle, bo dalej grań nie wygląda prosto choć można by ją próbować trawersować nieco poniżej z lewej strony.
Dochodzi Gosia, nieco poźniej wracają z trawersu Ali7 z Magdą i wszyscy siadamy na grani, ledwo mieścimy się tam we czwórkę.
Zegarek, bydlę jedne wskazuję już kilkanaście minut po 15, dochodzimy do bolesnego wniosku że na wejście na pik,mamy za mało czasu, widzimy sukinkota, wskazania niemal bezbłędnie wskazują, do szczytu ok. 90 metrów przewyższenia, na oko jeszcze po niełatwym terenie, jakaś godzinka,nie mamy tyle czasu, musimy przecież zdążyć na ostatni zjazd kolejki.
Dodatkowo koleżanka poczuła się źle od nagromadzenia wysokich szczytów i decydujemy się szybko schodzić, by Hrebeniok osiągnąć przed zmrokiem.
Zejście to osobna bajka.
Pędzimy jak dziki, energia jest, sam sobie się dziwie że kondycję mam, mimo przeziębienia i duszącego kataru.
Ze schroniska pobijamy rekord trasy w zejsciu do kolejki, dobre i to.
I zjeżdżamy przedostatnim wagonem.
Zastanawiam się teraz, wcześniej czułem niedosyt, wierzchołek był tak blisko, teraz kiedy patrzę na zmierzającą nieuchronnie zimę w górach, wiem że mam tam po co wracać i nie zawsze musi liczyć się cel a droga i przede wszystkim bardzo wspaniałe i zacne towarzystwo.
Dziękuję uczestnikom tej wyprawy i dedykuję te wypociny własnie im (z alfabetyczną kolejnością) :
Aliemu7, Gosi i Magdzie
Fotomontaże:
