Ostatnio pojechaliśmy z kumplami wspinać się na Łyse Skały. Z początku wszystko wyglądało OK. W związku z małym oblężeniem skał najpierw postanowiliśmy się rozgrzać na prostych drogach V/V+. Zdążyć przed Skwirem, to swoją drogą chyba najbardziej wymagająca 5-tka jaką robiłem

Następnie chcieliśmy przenieść się na drugą stronę robić Niedzielny Dülferek VI.2. Niestety nic z tego nie wyszło bo okazało się, że tą stronę oblazła jakaś sekcja. Widząc jednak jak zespół młodych chłopaków męczy się na tej drodze, stwierdziliśmy, że jednak za długo na niej nie wytrzymają i, że jeszcze spróbujemy tam wrócić. W związku z tym na zabicie czasu wbiliśmy się na pobliskiego Koziołka VI.1+. Jako, że kolega, który ze mną się wspinał trochę przedłużył przejście tej drogi to trochę nam na niej zeszło. Postanowiliśmy jednak wrócić pod wspomnianą drogę i jednak zapytać chłopaków, czy puszcza nas następnych. W tym momencie podbiegł do nas instruktor, który stał blisko i od razu rzucił, że tutaj jest pięć ekip i wszyscy będą się tutaj wspinać bo będą lecieć wahadłowo

i, że na pewno ktoś tu się będzie wspinał!
Ja na kumpla. On na mnie

Myślę, sobie co jest kur...? Po pierwsze fakt faktem, facet przyjechał pierwszy i zajął sobie drogę. Nie ma wątpliwości. Chłopaki jednak pewnie sami szybciej by zrezygnowali sami bo za cholerę im nie szło. W końcu obydwaj stali chyba po 15 przy drugiej wpince i nie potrafili wyjść wyżej. No, ale też im wolno! Ale stwierdzenie, że ktoś na pewno będzie szedł to już nas trochę rozbroiło. Nie wiem co i kogo miał na myśli bo większość ekipy chodziła, albo na wędkę, albo na prostych drogach. Jedna z dziewczyn idąc na wędkę zaliczyła nawet lot głową w dół

Ja rozumiem, że facet przyjeżdża sobie z sekcją, ale żeby blokować wszystkie drogi? Może wszyscy powinniśmy rozwieszać wędki na kilku drogach i trzymać sobie miejsce bo przecież byliśmy pierwsi? Czy nie powinno się zachować jakiegoś Savoir-vivre'u wspinaczkowego? Jakiejś kur... kultury?
Wspomniany instruktor wzbudził do we mnie również mieszane uczucia później, gdy to opowiadał podopiecznym jak, że ta lina na której się wspinają przeżyła jego 18 czy 16m lot w sokolikach, gdy to nie wpiął się w przeloty a asekurujący puścił linę
Ile razy ja jeździłem w skały ze swoją sekcją i naszym instruktorem, to nigdy nie było takiej akcji. Tym bardziej mnie to zniesmaczyło! Niby nic strasznego, ale niesmak jednak pozostał... Jak się później okazało kolega, który był blisko naszej "rozmowy" powiedział, żeby sobie nie zawracać głowy bo to znany alpinista. Jak się okazało miał rację.
http://wspinanie.pl/forum/read.php?7,521400