tomek.l napisał(a):
Połączenie obu kursów w jeden ciąg zwłaszcza jak się jeszcze nie wspinałaś nie jest dla mnie dobrym rozwiązaniem.
Ogólnie to się zgadzam, że lepsza by była przerwa między nimi, pewnie dlatego, że sam tak miałem

. Przerwa po skałkowym pozwoliła nabyć praktyki w skałach gdzie zrobiłem samodzielnie kilka dróg na własnej już bez opiekuńczego oka instruktora i to bardzo mi potem procentowało na tatrzańskim.
tomek.l napisał(a):
Lepiej zrobić najpierw kurs skałkowy na drogach ubezpieczonych, a potem ciągnąć resztę.
W "moich czasach" nie było w ogóle czegoś takiego jak "kurs skałkowy po drogach ubezpieczonych". Ja się trochę zastanawiam, czy rzeczywiście to jest w ogóle dobra rada

. Być może jest w dzisiejszych czasach tendencja jakoby tak miała wyglądać "ścieżka rozwoju", ale ja mam co do tego spore wątpliwości, z mojego punktu obserwacji "obyczaje sportowców" znacznie odbiegają od obyczajów ludzi asekurujących się w górach i dlatego prędzej bym kombinował nawet odwrotnie - robić kurs "po drogach ubezpieczonych" PO kursie skałkowym na własnej albo może nawet i po tatrzańskim (!).
Dlaczego? Z wielu powodów, weźmy choćby podejście "wspinacza sportowego" do problemu odpadania, do kwestii luzu na linie, w ogóle do - nazwijmy rzecz po imieniu - "dokładności" asekuracji. Uważam że nadal paradygmat "w górach się nie odpada", powinien być paradygmatem obowiązującym, wyrytym w umyśle, decydującym o tym czy porywamy się na taką a taką drogę, robimy taki a taki ruch, zakładamy czy nie zakładmy przelot (i jaki) idziemy w tę czy w tamtę stronę. Wspinacz sportowy ma to jakoś tak inaczej poukładane w głowie - "należy iść pionowo do góry, wpinając się w ringi, aż się odpadnie". Z takim "paradygmatem" w umyśle nie da się sensownie uprawiać
"taternictwa".
tomek.l napisał(a):
Polecam pochodzić sobie przez zimę na ściankę wspinaczkową. To Cię trochę przygotuje. Też fizycznie. Plus szlifowanie ogólnej kondycji, która Ci się przyda w górach na podejściach.
Teoretycznie - to poćwicz sobie węzły. Reszty się dowiesz na kursie.
Plus faktycznie książki - to IMO dobry pomysł, poleciłbym też zwykłą beletrystykę taternicką/alpinistyczną. Plus pogłębianie wiedzy "ogólnogórskiej", bo jak znam życie w ciągu tych trzech tygodni nie będzie na to czasu. "Mój cykl" idący w starej szkole KW Warszawa polegał na tym, że "kurs wspinaczkowy" zaczynał się na jesieni i aż do marca były to cotygodniowe spotkania czysto teoretyczne - teoria asekuracji, treningu, topografii, pierwszej pomocy, nauka o "górskich zagrożeniach", sprzęcie itp. Pierwsze praktyczne zajęcia "z liną" były dopiero w marcu, na podwarszawskich betonowych bunkrach.
Kondycja - nie ma co, naprawdę warto ją nabyć przed takim trzygodniowym kursem, bo może być syto!
Weronisia napisał(a):
bo przeczytałam już pół Sonelskiego "W skale" , ale ta książka ma już chyba z 30 lat, więc poza ogólnym zapoznaniem z tematem, chyba nie ma co się z niej uczyć, bo informacje mogą być lekko przeterminowane
Przecztaj do końca, mam do tej pozycji ogromny sentyment, masz teraz dwie książki, a przyjmij zasadę, że nie czytasz by się nauczyć na kurs, tylko dla samej siebie*, by więcej wiedzieć i rozumieć o tym czym zamierzasz się jak rozumiem zajmować.

Co prawda ja to jestem fanem górołaźnictwa, nie pływam kajakami, nie skaczę na spadochronie i banji itp. a teraz to jest taka moda, że ludzie robią wszystko, więc niekoniecznie mają zamiar czytać o górach wszystko, co tylko wpadnie w ręce, bo tak moim zdaniem najlepiej.

A jak już przeczytasz i "nową" książke i "starą", to ściągnij sobie "Zasady taternictwa" Klemensiewicza - pierwszą polską książkę jaką napisano na ten temat

.
* Tylko się nie wymądrzaj przed instruktorem, bo nie będzie Cię lubił, instruktor ma zawsze rację!
