Paradoksalnie w znalezieniu odpowiedniego rozwiązania problemu w tego rodzaju okolicznościach przeszkadza niestety właśnie posiadana wiedza, doświadczenie. I nie dotyczy to wcale wyłącznie sytuacji opisanej przez Ciebie. Potocznie mówi się o tym "mierzyć kogoś swoją miarą", a zahacza o to "wyższą psychologię" i mało kto jest od tego wolny. Nie kto inny jak ratownicy doskonale wiedzą, jak ciężko jest wczuć się w nerwowy i koślawy tok rozumowania poszukiwanego, co mógł wymyśleć, zrobić, którędy pójść.
Łatwo jest będąc starym wyjadaczem zrugać młodego jak burą sukę, po fakcie, kiedy już wszyscy wiedzą co się stało i jaka była tego przyczyna. Zastanawiam się też, czy każdy tak od razu wychwyci czy wręcz świadomie zinterpretuje pewne przekazy pozawerbalne (np. to kilkakrotne nawracanie). Szczerze powiem, że ja nie. Ponad ćwierć wieku szlajam(y) sie tu i tam i bardzo często miałem(mieliśmy) takie sytuacje, że ktoś, niekoniecznie jeden osobnik, jakby "przyklejał sie" do mnie(nas), cały czas, przez kilka godzin gdzieś się na szlaku mijaliśmy się. Raz on przodem, potem ja(my) i tak na zmianę. każdy niby idzie swoim tempem, ja(my) przysiadam(y) czasem nawet na pół godziny, bo tak lubię(lubimy), a ten ktoś cały czas w zasięgu wzroku i słuchu, o rzut beretem. Ale dopiero teraz domyślam się co to mogło znaczyć. Przedpotopowe buty, ortalionowy plecak ze stelażem... to może po prostu budzić zaufanie i stwarzać poczucie bezpieczeństwa, którego jak się okazuje może niektórym brakować nawet w bezpiecznych a wręcz banalnych (jak dla mnie) beskidzkich okolicach. Inna sprawa, że w ich wypadku było to bardzo wyraźne. No ale co z tego. Gdyby to była grupa dzieciaków albo kobiet (te zwykle mają kłopoty z orientacją w terenie, czytaniem map etc. (to stwierdzony fakt) pewnie by mnie coś ruszyło. Ale tam był dorosły człowiek, facet. Operator walcarki, a więc umysł ścisły, techniczny. Ale kompletna ciamajda, tylko skąd ty mogłeś o tym wiedzieć. Kobieta miała więcej oleju w głowie bo jej nie pasowało, że ciągle pod górę i próbowała go zawrócić. Nie to, żebym Cię całkiem rozgrzeszał, ale uważam że nie wszyscy musimy być od razu Chrystusami i zbierać na siebie winy świata całego. Też bym tego nie przewidział i ręczę ci, że ci co cię zrugali też nie. Łatwo im było wsiąść na Ciebie, bo już się stało i wszystko było wiadomo. A niech se siednie z rana taki jeden z drugim na ławce przy Murowańcu i patrzy, który tu jest podejrzany, z którym by tu pójść bo może sobie krzywdę zrobić, a którego najlepiej od razu zawrócić. Przecież to takie proste, od razu widać kto jest kto

Jestem ciekaw, czy starczyło by komuś życia, żeby sprowadzać na Drogę Pod Reglami każdego podejrzanego turystę nawet przy założenu, że by go rozpoznał. Oooo... co ja mówię... najlepiej aż do samych Krupówek, bo kto może zgadnąć, co taki gamoń jeszcze po drodze wymyśli. Absurd, prawda ? No ale może właśnie tak by wypadało robić, w myśl tego, jakim zarzutem Cię obciążono.
Poza tym tak w ogóle nie bardzo rozumiem całej tej ratownickiej argumentacji. Zrobiłeś źle, bo powiedziałeś mu o dwóch, żółtym i niebieskim a miałeś tylko o jednym, konkretnie niebieskim, żeby mu nie namieszać. Zobaczył żółty więc poszedł żółtym, bo wiedział, że może, słyszał to od Ciebie. Przecież niebieskim tez mógł pójść w druga stronę... pod Zawrat. To było by lepiej ? No chyba, że w '61 nie było niebieskiego w tamtą stronę... sorry, po prostu nie wiem. Gdzie jest kruczek, czego nie wiem, co przeoczyłem ?
Nawet pomijając pewne szczegóły, widzę tu mimo wszystko pewną manifestacje. Może ten pan i był bardzo sympatycznym człowiekiem ale... nieważne.
Taka anegdota. Na 1 maja umówiliśmy się większą grupą w pewnej grubszej sprawie (wiesz o co chodzi). Kolega (to ten kucharz w pomarańczowej bluzie) miał przyjechać dzień wcześniej do mnie, tak żeby coś już pokucharzyć, obalić jakie pół basa i pogadać o starych Polakach za granicą po dwudziestu z górą latach (!) niewidzenia. Wjechał do miasta i zadzwonił, że jest i "gdzie teraz?" Zapytałem co przed sobą widzi i powiedziałem tak: jedź prosto, na rondzie w prawo, dalej prosto, na rondzie w prawo, dalej prosto i przez rondo prosto a w miejscu gdzie będziesz musiał skręcić w prawo ja będę już czekał. Łatwiej już się nie dało. Jazdy było na góra parę minut więc wyszedłem przed dom, pogoda była ładna i widzę... łokur... cały Śląsk, Poznań, Wrocław, Łódź etc. wali tamtędy do gór na łykend. Normalnie aż czarno ! Masz ci los, że nie skojarzyłem wcześniej. Łapię za telefon, ale on już dzwoni mi w rekach. Na szczęście chłopak to autentyczny góral z krwi i kości, stara łajza i autostopopowicz. Jak zobaczył, co sie dzieje, dał w pierwszą możliwą w prawo i wykonał telefon do przyjaciela. Z tego jasno widać, że ten jeden oczywisty wariant czasem wcale nie musi być taki optymalny i bezbolesny, czasem warto mieć jakieś wyjście awaryjne, wiadomo
W kwestii przesłania, tego istotnego to tu oczywiście ukłon w stronę wszystkich forumowiczów wszystkich for (forów)

grup dyskusyjnych. Trudności opisywane bywają tak samo często niedoszacowane jak i przesadzone. Pół biedy, jak ktoś pisze, że ekstremalnie trudno bo jest cienias i mu się tak wydawało, albo liczy na jakiś poklask, że to niby taki odważny, supergut i w ogóle a oficjalnie coś mętnie tłumaczy, że to dla tego, żeby kogoś od nieszczęścia wybawić, bo tak trudno. Można sie z tego śmiać albo nie. Ja się śmieję, bo akurat lubię się śmiać nawet jak ktoś uważa, że nie bardzo jest z czego. To nie jest niebezpieczne, znaczy się to pisanie, nie śmianie. Śmianie też nie jest, ale chodziło o pisanie. No chyba, że ktoś od tego śmiania dostaje torsji i krew go zalewa. Wtedy to inna rzecz...

Gorzej jak ktoś piszę, że OK, lajtowo, kup se czekan i w długą. To faktycznie czasem może trącić kalectwem. No ale zrobić... zabronić pisania, cenzurować ooops, sorry... moderować ? Może nie czytać ? Sam nie wiem. Rozsądku tu trzeba. To co stało w ostatnich latach to po prostu rzecz niesamowita. Jak sobie przypomnę, jak pierwszy raz jechałem gdzieś dalej (już nie mówię o Tatrach, bo to było proste) to mi sie chce wyć. Nie było nic, kompletnie żadnych informacji. Ktoś coś tam słyszał, czasem miał jakąś książkę, przewodnik. Przecież książek też było jak na lekarstwo (no może za wyjątkiem dzieł Lenina i statutu PZPRu). Teraz zapuszczam kompa, mam mapy, zdjęcia, opisy, fora - jak czegoś nie wiem to zapytam. Jak to się tu mówi: PKP ! I nie cofnął by się do przeszłości za żadne skarby ani pod naciskiem jakiejkolwiek argumentacji. Z najgorszego bełkotu jakąś mądrość wyciągnę

Generalnie uważam, że internet jest OK, przynajmniej pod tym względem, a druga strona medalu... no cóż, mądrości i rozwagi trzeba, niekoniecznie męstwa.
I jeszcze jedno, bardzo ważne dla mnie, całkiem serio teraz, bo wiem, że przez chwilę ciut luźniej było. Co byś pomyślał, gdyby tych dwoje wykierowało się na wielkich alpin-himala-istów i pewnego dnia zostali by gdzieś w lodzie razem z mapą i dedykacją od Ciebie ? Pytam, bo ciągam Juniora w skały i czasem takie mnie dziwne myśli nachodzą, że aż się boję.
ps. Długie lata nosiłem ze sobą taką igielitową pelerynę. I niech sobie ktoś myśli co chce. Przydawała się.