Piątek,ostatni, (przestępczy) dzień lutego, dzień nietypowy,więc tudzież i pogoda nietypowa a nam się chce w góry.My musimy iść w góry, podjeliśmy się dyżuru i pieczy nam zabytkowym już schronem górskim.
Dojeżdżamy, deszcz nie przestaje lać, góry ogarnia nieprzejednany mrok, idziemy we troje plus dla obrony kot, broniacy nas przed żyjącymi pradawnymi, niczym z powieści lovecraft'owskich,stworami, zamieszkującymi lokalne krzaczory. Posługujemy się jedną czołówką, to w zupełności wystarcza...mi się podoba, chodzenie w nocy ma swój urok, pod warunkiem że nie idzie się samemu, a jeśli człowiek jest skazany na samotną wędrówkę, swoją fantazję powinien trzymać na wodzy; przypominają mi się zaraz samotne noclegi w namiocie i narastające wokół dzwięki, budzące najczarniejsze scenariusze w umyśle, przyprawiające o dreszcz chrobotanie, pobliski trzask łamanej gałęzi...
Pod nogami, zewsząd, wszechobecne beskidzie błoto... to nieodmienny atrybut tutejszych szlaków,dróg,ścieżek, nie traktuję go z wrogością, nie narzekam że leży, że ślisko, że jestem ubłocony... błoto... szkoda strzępić języka na narzekanie, jest tyle ważnych problemów o których się nie mówi, o których wstyd nam powiedzieć, o słabościach, zaletach...błoto można zmyć, można uprać odzież...przykrych,bolesnych wspomnień nie...dlatego to błoto dziś działa na mnie uspokajająco,jak za dzieciństwa gdzie ochoczo wskakiwało się w kałuże wody, mimo aury,zacinającego deszczu mamy uśmiechy na twarzy,jesteśmy obok siebie,szczęśliwi, i gdzieś tam w górze,czeka na nas 100-letni dom,w którym napalimy i pozwolimy mu,by objął nas swym ciepłem i drewnianymi ramionami...
Drugi dzień budzi nas kojącym bębnieniem deszczu o szyby.Kojącym,raz dlatego że i tak musimy zostać w chacie,dwa, pogoda nie zmusza do wyjścia w góry; najzwyczajniej nie walczymy dziś z podejściem, ze zmęczeniem, dziś odpoczywamy,leniwie robimy śniadanie, tylko piec nie jest chętny współpracy, spadek ciśnienia sprawia nie lada problem z rozpaleniem ognia.Spędzamy czas na błogim,sobotniem lenistwie,na rozmowach egzystencjonalnych i takich prosto z głowy, gości zaledwie czterech, poźniej dociera znajomy ze Śląska...Sielankę przerywa systematyczne darcie kotów przez koty,ściślej przyniesiony z dołu przez nas, kot płci męskiej, z panującą na włościach kocicą,która wyraźnie pokazuje kto tu rządzi (panowie, chwila do zastanowienia...

)
W nocy rozpętuję się małe piekiełko,wichura uderza swoim cielskiem,jak mityczny stwór,o chatę,ta jednak stawia ze stoickim spokojem opór, stu letnie doświadczenie robi swoje...jedynie schodząc w nocy na oględziny, świeżo postawiony oddział ginekologiczno-położniczy zwany dalej wychodkiem, leży w pozycji horyzontalnej, pomysleć dobrze że nikogo w tym momencie nie przycisło...ufffff...wichura słabnie w nocy...ale lubię szuma wiatru który goni gdzieś po zaułkach domu, jak meandruje w koronach drzew, jak jesienia uderza swoim ciepłym prądem,niosąc zapachy...takie drobiazgi budzą radosne wspomnienia..
Rano świat systematycznie koloruje się na biało, śnieg dopaduję, zimna pierzyna okrywa całą okolice schroniska...Deszcz który towarzyszył nam przez dwa dni, na chwilę postanowił wynagrodzić nasze oczy i nacieszyć widokiem zmiennej pogody.
Stawiamy WC w pozycji mozliwej do korzystania, rąbiemy drwa dla naszych weekendowych następców, sprzątamy i myjemy chałupę, wiemy że powrócimy tu nieraz, dla klimatu którego mogą pozazdrościć wiele schronisk górskich,dla tej ciszy, subtelnego widoku gór...
Poniżej, deszcz przypomina o sobie, wciąż gra dla nas, spiewa nam wybijając rytm na naszych kapturach a słowa które chcemy usłyszeć, są tylko w naszych głowach...