Pewien user na innym forum napisał taką kwestię:
Cytuj:
Chcemy pokazać Tatrzański Park Narodowy komuś kto jeszcze nigdy nie był w Tatrach i ma ochotę zobaczyć jak najwięcej i z jak najlepszej strony.
i poprosił o radę gdzie zaprowadzić. Oto moja rada:
Błąd w samym założeniu w dodatku skierowany przeciwko samemu sobie. Należy pokazać wszystkie możliwie najgorsze strony - jak przetrzyma i będzie chciał więcej to znaczy, że się nadaje i można go męczyć dalej a nawet może będzie się sam chciał męczyć ale już nie w tak idiotyczny sposób jaki mu zaaplikowaliśmy. Oto moja recepta na obrzydzenie Tatr:
1. Dzień pierwszy - pospać dłużej na kwaterze tak aby w Kirach być dopiero koło 11.30. Metoda dojazdu dowolna - jeśli samochodem naszego figuranta (co zalecam) to pozna na własnej skórze co to jest parkowanie na skraju TPN. Jeśli busikiem to już będzie wiedział, że trafił do jedynego miejsca na świecie, w którym pojazdy złomopodobne służą komunikacji publicznej. Następnie poprowadzić figuranta na Halę Ornak do schroniska (jeśli jesteśmy szczególnie perfidni to zaprowadźmy go po drodze do Mroźnej - wpierw się spoci jak idiota na podejściu a potem zmarznie a w dodatku dostanie furii jak skonstatuje, że wychodził tak wysoko aby wyleźć znowu prawie nad drogą. W schronisku na Hali Ornak stawiamy figuranta w kolejce po schabowy oraz kawę a sami możemy się trochę poopalać na ławce. W drodze powrotnej gnamy jeszcze figuranta do Mylnej, może wdepnie w coś smierdzącego.
Jeżeli nasz figurant przetrzymał to wszystko i wieczorem nie dał dyla do Krakowa to znaczy, że musimy represje podwoić.
Dzień drugi - znowu dajemy pospać i gdzieś tak koło 10 lub 11 ruszamy do Kuźnic i dalej przez Kalatówki i Kondratową na Giewont. Mam nadzieję, że o tej godzinie ruch jest już dostatecznie gęsty i co chwilę tworzą się korki jak na autostradzie i co rusz człowiek się będzie zastanawiał nad potrzebą zainstalowania instalacji świetlnej, szczególnie na kopule szczytowej. Wrócimy przez Strążyską, niech nasz delikwent pozna uroki dolinek tatrzańskich gdzie szczególnie pod wieczór należy uważać aby nie nadepnąć na jakąś migdalącą się parkę. Wieczorem naszemu figurantowi aplikujemy spacer po Krupówkach - jeśli nie dostanie nudności od smrodu zużytego oleju w smażalniach lub nie pobiegnie w popłochu do samochodu aby bryknąć z tej oazy okropności to znaczy, że jest odporny i musimy go dręczyć dalej i to z jeszcze większym natężeniem. W tym celu:
Dzień trzeci: Zrywamy się dość wcześnie bo koło dziewiątej i pędzimy delikwenta do jego własnego auta - niech skurczybyk zazna rozkoszy jazdy wspaniałym highwayem z Zakopanego na Palenicę i zapozna się z jedynym w Europie parkingiem gdzie za najwyższą cenę proponuje się najgorsze warunki jakie tylko można. Później gonimy naszego delikwenta do schroniska - powtarzam - do schroniska nad Morskim Okiem a nie do Morskiego Oka czy ew. Czarnego Stawu. Po drodze snujemy opowieści o niedźwiedziach, które kryją się za każdą choinką i tylko przez ostatni tydzień zżarły trzech turystów a śmiertelnie wystraszyły co najmniej trzystu. Po drodze odmawiamy też litanię aby Dobry Bóg stanął na wysokości zadania (co Mu się zresztą prawie w 100% udaje) i zechciał nagonić mgły, która pokryje wszystko tak, że będzie widać tylko schronisko a raczej te garkuchnie, które serwują tam swoje okropności. Nasz delikwent ma jednak nadzieje, że mgłę trafi szlag i coś tam zobaczy, bo ciocia Fela i wujek Bolo całymi godzinami mu opowiadali jak tu pięknie. Przystajemy na to (to kolejny punkt naszego planu) i po dłuższych poszukiwaniach znajdujemy jakieś pół klamota, na którym możemy spocząć jedynie półdupkiem bo na cały dupek miejsca nie starcza. Koło nas tłumy co nieodparcie nam przypomina stadion Wisły i innego ŁKS-u a wrażenie to pogłębia fakt, że buźki naszych sąsiadów dziwnie nam przypominają buźki przeuroczych szalikowców - te same inteligentne spojrzenia, ten sam nadmiar piweczka i ten sam uroczy akcent w mowie i blockerska gwara.
Jeżeli nasz klient przetrzymał i to, to znaczy, że jest to twarda bestia.
Dzień czwarty - Budzimy naszego klienta o piątej rano i wyganiamy go do Kuźnic aby stanął w kolejce po bilety na kolejkę. Sami śpimy słodko, potem papsamy śniadanko, pijemy kaweczkę i w Kuźnicach pojawiamy się koło 11-ej. Prawdopodobnie o tej porze nasz figurant poszarzały na twarzy ze zmęczenia będzie dochodził do kasy. Wjeżdżamy do góry. Kiedyś na górze była całkiem niezła restauracja gdzie nawet za czasów największej bryndzy mięsnej można było zjeść przyzwoitego schabowego. Nie ma tak dobrze - teraz handluje się tam obrzydliwym amerykańskim świństwem. Wciskamy je w naszego figuranta pełni nadziei, że za chwilę dostanie skrętu kiszek i zażąda szybkiego zjazdu a następnie wreszcie przestanie zawracać nam d*** i ucieknie do Krakowa. Nic z tego jednak, to twardy zawodnik a skoro tak jest, to trudno - musi dostać w d*** - gnamy go jak psa na Świnicę. Po drodze znów korki przed łańcuchami a na samym szczycie, mimo, że obszerny, znowu nam się wydaje, że jesteśmy na trybunie stadionu jakiegoś Lecha czy innego Groclinu. Mamy jeszcze cień nadziei, że postanie w kolejce po piwo w Murowańcu zniechęci do gór naszego figuranta ale nic z tych rzeczy - to twardy facet i w Kużnicach usłyszysz - te góry to jednak są fajne.
Dzień piąty i szósty - w obliczu całkowitej klęski naszych starań nie pozostaje nam nic innego jak uznać naszego figuranta za prawdziwego górołaza - cholernik przetrzymał wszystko co najgorsze i w zasadzie nic mu już nie zaszkodzi ani zniechęci - można go teraz pognać na szesnastogodzinną wyrypę gdzieś w słowackich Tatrach Zachodnich podczas której zostanie sześciokrotnie zlany deszczem a pięciokrotnie gradem, poślizgnie się na jakimś korzeniu i podrze gacie (kupione trzy dni temu za cztery stówy) a nawet poharacze pysk po susie w kosówy - wszystkiego tego nawet nie zauważy i następnego dnia będzie chciał pójść gnoić się znowu. Teraz jednak należy ten jego pomyślnie zdany egzamin odpowiednio uczcić i w związku z tym przez cały piąty i szósty dzień oddajemy się typowym męskim szlachetnym rozrywkom czyli obżarstwu, opilstwu i podrywaniu panienek (góry zostawiamy pięknoduchom).
Tak na marginesie - istnieje jednak jeszcze cień szansy, że uda się nam figuranta dobić - prowadzimy go do Teatru im. Witkacego na przedstawienie pióra tatusia patrona teatru pod tytułem "Na przełęczy". Podobno niektórzy nie wytrzymują i karetka na sygnale odwozi ich z teatru wprost do psychiatryka. Nie polecam jednak tego - to zbyt daleko posunięta perfidia.
Po skończeniu tej sześciodniówki możemy wreszcie z naszym niedawnym figurantem udać się w Tatry pochodzić tak "po bożemu" - w tym celu wsiadamy w samochód i jedziemy do dowolnej miejscowości po południowej stronie Tatr - tam jeszcze idzie wyżyć w Tatrach. W naszej mapie miejsce "Zakopane" starannie wycinamy.
