A teraz sielankowo, dla odmiany od tych Jordanek, Ganków, czy innych dreitausenderów
Wczoraj sobie zrobiłem solówkę po Sądeckim, na początek autobus do Krynicy. Wysiadam z pks-a i przed nosem ucieka mi miejski do Czarnego Potoku, no nic, po 20 minutach będzie następny, nie chce mi się przechodzić górą. W Czarnym Potoku też mnie lenistwo dopada i po raz drugi w życiu na Jaworzynę wywożę się kolejką. Jest upał, na górze na szczęście lekki przeciąg. Odpalam wroty i śmigam, pół godziny i jestem na Runku.
Skręcam w lewo na niebieski i spadam do bacówki nad Wierchomlą. W bacówce porządna porcja żurku i lecę dalej niebieskim. Pod kapliczką sobie dłużej odpoczywam, nagle jak coś nie jebutnie... echo rozniosło sie po całej okolicy. Aha, odstrzał w kamieniołomie w Wierchomli. Po chwili ruszam dalej, pod szczytem Pustej gubię szlak, ale to dopiero początek szaleństw znakarza

Na Pustej pełno borówek, wcinam parę na smak i schodzę dalej niebieskim do Żegiestowa.
Zejście do potoczku bez przygód, ale potem trzeba jednak wyjść z lasu i 20 minut ciągnąć polną patelnią. W międzyczasie na jednym postoju stawiam plecak na gnieździe czerwonych mrówków, o czym przekonuję się dopiero gdy go zakładam i coś mnie dziabie w plecy... Auć, trzeba iść dalej. Hmmm, na drzewie namalowany zakręt w prawo, podczas gdy szlak skręca w lewo. Spotkałem się już z przestawianiem drogowskazów, ale że ktoś całe drzewo obrócił...
Niżej też jaja, dochodzę do słynnej stromizny, a tu szlak idzie równolegle w 3 wariantach, z których jeden przez pokrzywy, drugi przez jeżyny, a trzeci przez błoto... wybieram najbardziej komfortowe błotko, po czym szlak się totalnie kończy. No to schodzę na pałę prosto w dół, zsuwam się po liściach i korzeniach, jak na Beskidy to faktycznie stromy kawałek. Cały ubłocony i podrapany w końcu wychodzę na drogę za popadającym w ruinę budynkiem sanatorium. Jeszcze godzina czekania na pociąg i wracam do Tarnowa...
