http://www.tygodnikpodhalanski.pl/www/i ... p=&id=3079
Cytuj:
Kronika wypadków tatrzańskich
Dlaczego ludzie chodzą po górach? Bo są – taka zwykle pada odpowiedź. Na pytanie, dlaczego turyści w górach zachowują się bardzo nieodpowiedzialnie, odpowiedzieć znacznie trudniej.
Miniony rok w Tatrach nie różnił się wiele od poprzednich. Na szlakach można było spotkać turystów ubranych prawie jak na bal sylwestrowy, takich którzy poszli bez jakiegokolwiek kondycyjnego przygotowania i przecenili siły, w końcu i takich, którzy na wycieczki wybrali się z alkoholowym wspomaganiem. Zabrakło może tylko tak humorystycznych wydarzeń, jak to sprzed kilku lat, kiedy turystka, która utknęła w skałach pod Zawratem, wzywając pomocy, machała do przypadkowo przechodzących księży czerwonym stanikiem.
Rok 2008 rozpoczął się dla ratowników TOPR lawiną w Tatrach Zachodnich. Troje turystów szło z Doliny Chochołowskiej na Siwą Przełęcz. Z deskową lawiną zjechali kilkaset metrów w dół. Jedna z kobiet zraniła się w kolano. Pechowcy zadzwonili po pomoc do ratowników TOPR, stracili jednak orientację – twierdzili, że są po stronie Doliny Kościeliskiej i tam szukali ich toprowcy. Dwie wyprawy ratowników w ciągu 5 godzin ostatecznie dotarły do zmarzniętych wycieczkowiczów i sprowadziły ich w bezpieczne miejsce.
Początek roku pokazał również, że nawet świetne przygotowanie, duże doświadczenie i wyposażenie czasem nie wystarczą w konfrontacji z tatrzańską naturą. To po prostu wysokie góry i wypadki są w nich na porządku dziennym. W lutym przekonał się o tym znany himalaista Artur Hajzer, zdobywca 3 ośmiotysięczników, autor pierwszego zimowego wyjścia na Annapurnę. Tym razem okazało się, że tatrzańska zima może być równie groźna, jak ta himalajska.
Fotografia z lawiny
Hajzer z przyjaciółmi pokonywał główną grań Tatr Zachodnich. Miało to być przygotowanie przed wyprawą w najwyższe góry świata. Podchodząc z Tomanowej na Ciemniak, oczywiście poza znakowanym szlakiem, spadł z nawisem śnieżnym. Wywołał w ten sposób dużą lawinę. Tylko dzięki doświadczeniu i wyposażeniu utrzymał się częściowo na powierzchni. Spod śniegu i tak musieli go wydobywać ratownicy TOPR. Pierwsze, o co poprosił toprowców, to żeby zrobili mu zdjęcie, gdy był jeszcze przysypany śniegiem. Później fotografie te obiegły całą Polskę.
Luty przyniósł jednak tragedię, która dotknęła środowisko doświadczonych taterników. W czasie samotnej wspinaczki filarem Mięguszowieckiego Szczytu odpadł od ściany, spadł 30 metrów, zawisnął na linie, ale prawdopodobnie z powodu źle wpiętej asekuracji nie przeżył odpadnięcia Andrzej M.
Następny miesiąc przyniósł kolejny śmiertelny wypadek. Tym razem na zaśnieżony szlak przez Zawrat z Hali Gąsienicowej do Doliny Pięciu Stawów wybrał się mężczyzna, który odbywał karę więzienia w Krakowie. Gdy dostał przepustkę, chciał pełną piersią zaczerpnąć tatrzańskiej wolności. Jego ciało po kilku dniach odnaleźli pod Zawratem przypadkowi turyści.
W marcu zanotowaliśmy jeszcze jedną tragedię, która spotkała taternika. Tym razem doszło do niej w rejonie Morskiego Oka, w żlebie, którego sama nazwa – „Maszynka do Mięsa” – przyprawia o dreszcze. Tym razem grupa taterników podcięła masy śniegu w Wielkim Kotle Mięguszowieckim i mężczyzna spadł w dół z lawiną. Na tym, na kilka miesięcy seria najtragiczniejszych wypadków się zakończyła.
Święta Wielkanocne nie upłynęły jednak ratownikom spokojnie. Wycieczkowicze błądzili po zapadnięciu zmroku na Czerwonych Wierchach, a 4 turystów zleciało z lawiną w czasie podchodzenia do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów – tym razem na szczęście nikomu nic się nie stało.
Zdarzały się też telefony po pomoc, które nie powinny mieć miejsca. Na męczącą trasę do Morskiego Oka wybrała się na przykład kobieta w ciąży. Na pomoc wyjechał samochód z ratownikiem. Kobieta nagle ozdrowiała i bez powiadamiania kogokolwiek, zeszła sama na dół.
Wiele razy w minionym roku turyści przeliczyli się z siłami. Na szlakach zastawał ich zmrok. Zapominali, że mimo odwilży w Zakopanem w Tatrach wciąż panują zimowe warunki. Tak było w czasie długiego, majowego weekendu. Grupa turystów wybrała się na Krzyżne, przyszła mgła, wycieczkowicze stracili orientację, nie potrafili wrócić po własnych śladach, w końcu musieli im pomagać ratownicy.
Jedna z najgłośniejszych i szczęśliwie zakończonych tatrzańskich „przygód” miała miejsce niedaleko Kasprowego Wierchu. Na szlaku przy Czubach Goryczkowych na zmarzniętym śniegu poślizgnęła się 30-letnia kobieta, zjechała na słowacką stronę. W tym czasie wypadła jej komórka, a ona nie mogła o własnych siłach wrócić na szlak. Miała ze sobą koc termiczny, czekoladę i cukier. Jej wołań o pomoc nikt nie słyszał. Leżąc samotnie, spędziła w Tatrach dwie doby. Wodę piła z potoku. W końcu usłyszeli ją turyści, idący granią. Skończyło się na mocnym wychłodzeniu.
Statuetka tatrzańskiej głupoty
Gdyby w ubiegłym roku przyznawać statuetki za najbardziej nieodpowiedzialne zachowanie w górach, nominację do tej nagrody z pewnością otrzymałby 30-letni mieszkaniec Warszawy. Po wypiciu kilku „głębszych”, zaczął schodzić z Kasprowego na Halę Gąsienicową. Procenty zadziałały szybko. Mężczyzna upadł, zranił nogę i głowę. Mimo burzy, na pomoc wyruszył śmigłowiec TOPR.
Wakacje minęły w Tatrach pod znakiem wielu akcji i interwencji ratowników. W sumie TOPR pomagał 128 osobom. Mimo dużej liczby wypadków, nikt nie zginął. Niestety, jesień przyniosła na tatrzańskich szlakach czarną serię. Wielu uważa, że to właśnie ta pora roku jest najbardziej niebezpieczna w górach. Kolejne 3 wypadki przyniosły 3 zgony, wszystkie spotkały turystów z zagranicy.
Najpierw pod Zawratem zginął Słowak, który poślizgnął się na zalodzonym szlaku. Ledwie tydzień później w Tatry przyjechał mieszkający w Krakowie Hiszpan. Samotnie wybrał się w góry i zaginął. Jego ciało po kilku dniach znaleziono pod Kozią Przełęczą. Na początku listopada smutną listę dopełniła Węgierka, która poślizgnęła się, podchodząc od strony Gąsienicowej na Zawrat.
Tekst powstał na podstawie kroniki TOPR, prowadzonej przez zastępcę naczelnika Adama Maraska, i własnych informacji.
Paweł Pełka