Krótka relacja z tygodniowego wypadu w zimowe Tatry
Pojechałem z Żoną mając nadzieję, że skoro będziemy aż tydzień, to da się zdobyć zimą jakieś wyższe szczyty
(Raczkowa Czuba, Starorobociański, Kozi, Kościelec, Granaty itp.) bo przecież musi się trafić ładna pogoda.
Okazało się jednak że się myliliśmy...
7 lutego
Jako że był to pierwszy dzień, to postanowiliśmy zrobić trasę rozruchowo-rozgrzewkową. W Zakopanem było +12 stopni, wiał silny wiatr, jak to w czasie halnego bywa. Poszliśmy na Nosal od Murowanicy. W lesie śniegu nie było, ale na ścieżce był goły lód. Szło się fatalnie, żałowałem że na tak banalny spacerek nie zabraliśmy raków

. Na szczycie dmuchnął w nas bardzo silny wiatr. Góry było nawet widać, mocno zaskakujące było to, że snieg leżał tylko w wyższych partiach, na takim Skupniowym Upłazie były tylko nędzne resztki. Wiatr na Nosalu był wybitnie upierdliwy i trzeba przyznać że bardzo silny. Myślę że na wyższych szczytach byłoby nie do wytrzymania. Zeszliśmy, a właściwie zjechaliśmy na butach do Kuźnic i ruszylismy drogą w stronę Kalatówek. Tam skręciliśmy na czarny szlak Ścieżki nad Reglami. Jest to jego najwyższa część, ale i tu śnieg leżał głównie na ścieżce. W górę szło się jeszcze jako tako, ale na odcinkach w dół było wprost fatalnie. Ślisko jak na lodowisku. Minęliśmy Dolinę Białego, podeszliśmy jeszcze na Sarnią Skałę, zjechaliśmy znów na dół i dalej do Strążyskiej. Tu nasza cierpliwość się wyczerpała i ruszyliśmy w dół. Miałem wątpliwą przyjemność wypieprzyć się na lodzie idealnie w kałużę i jeszcze zjechać parę metrów na d... w dół. W efekcie moje materiałowe spodnie zrobiły się całkowicie mokre

Droga pod Reglami w strone Krzeptówek to już był koszmar nad koszmary. Lód, lód i jeszcze raz lód. Masakra
Giewont z Nosala
Boczań i Tatry Wysokie z Nosala
My na Sarniej Skale
8 lutego
Żona rano nie czuła się za dobrze, poszedłem więc w góry sam. Rano... padał deszcz i to dość intensywnie. Fajna zima, nie ma co

Ruszyłem z Kuźnic przez Boczań do Gąsienicowej. Pogoda dośc szybko zaczęła się poprawiać i już na Skupniów Upłazie wylazło słońce. Śniegu tyle co na lekarstwo, na ścieżce oczywiście lód, ale tym razem byłem mądrzejszy i założyłem raki. Spotkałem tam też starszego ode mnie o 30 lat turystę, z którym dobrze mi się rozmawiało i poszliśmy razem dalej. Na Równi Królowej powitał nas widok ośnieżonych szczytów nad Gąsienicową, więc humor mi się mocno poprawił. Planowałem iść w kierunku Zmarzłego Stawu, obejrzeć podejścia na Zawrat i Granaty, ale dostałem kategoryczny zakaz od Żony zdobywania czegoś samemu

Miałem tylko zrobić rekonesans a zdobywac mieliśmy już razem. Na Hali stwierdziłem jednak że jest wcześnie, możemy więc wjechać wyciągiem narciarskim na Kasprowy, a potem pójść granią na szczyt Pośredniej Turni. Wjechaliśmy i... przyszła mgła. Do tego na szczycie wiało jak cholera. Ruszyliśmy granią przez nawiane zaspy, ale było bardzo zimno i nieprzyjemnie. Doszliśmy na Beskid i tu stwierdzilismy że wracamy. Widoczność nie przekraczała 5 metrów, wiatr prawie przewracał, więc nie było sensu iśc dalej. Tak więc pokonaliśmy Bestię

ale dalej nas już nie puściła. Zeszliśmy z powrotem do Gąsienicowej, oczywiście mgła odeszła jak ręką odjął... Mój znajomy został już w Murowańcu, ja poszedłem nad Czarny Staw. Przy kamieniu Karłowicza była msza i uroczystości ku jego pamięci. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że to rocznica jego śmierci. Nad stawem stwierdziłem że już nie idę dalej. Napotkani turyści powiedzieli mi, że na Zawrat są niezłe warunki i że sporo ludzi wchodzi. Znad stawu parę osób wchodziło żlebem wprost na Karb, ktoś tak atakował już górne partie Kościelca. Tak więc warunki turystyczne były niezłe, co pozwalało mieć nadzieję, że w najbliższch dniach da się coś zawalczyć. Zrobiwszy kilka zdjęć wróciłem na Halę i potem przez Karczmisko i Boczań do Kuźnic. Po drodze miałem okazję podziwiać narciarza zjeżdżającego w ładnym stylu Wściekłymi Wężami do Jaworzynki. No i na koniec znów zmoczył mnie deszcz

Wieczorem lało, a potem... wreszcie zaczął padać śnieg
Mgły w dolinie Białego Dunajca
Giewont "od tyłu"
Wiadomo co
Bestia zdobyta
Na zejściu z Kasprowego
Też wiadomo co
Uroczystości "Karłowiczowskie"
Wiadomo jaką przełecz tak widać znad Czarnego Stawu, ciekawym tylko kto na górze. Może ktoś z Forum wybierał się wtedy na tatrzański Matterhorn?
A to taki znany żleb w okolicy Czarnego Stawu
9 lutego
Rano okazało się, że śniegu dosypało dobre 20 cm, jest mgła i niewiele widać. Wobec tego postanowilismy z Żoną odpuścić sobie marsze po górach na rzecz nart. Wjechaliśmy nową kolejką na Kasprowy, powisieliśmy sobie na linie jakieś 50 przed szczytem

no ale w końcu mogliśmy zapiąc na górze narty. Byliśmy chyba pierwszymi osobami, które zjechały do Gąsienicowej, więc w puchu po kolana

bardzo lubię taką jazdę. Na dole poczekaliśmy z pół godziny aż uruchomią wyciąg, no i zaczęlismy zjeżdżanie "boiskowe". Głównie w Gąsienicowej, w Goryczkowej były gorsze warunki, bo dużo sniegu, który narciarze zdążyli już "poprzestawiać" w zaspy. Poza tym była zła widoczność, a na trawersie szczytu cholernie silny wiatr, odbierający chęć na cokolwiek. Na koniec zjechaliśmy przez Goryczkową do Kuźnic, zjazd jest owszem "boiskowy" ale jego długość i malowniczość powoduje że jest to wg mnie najlepsza wyznakowana i dostępna dla "normalnych" narciarzy trasa w Polsce.
Żona zjeżdza z Kasprowego
10 lutego
Rano szok... ani jednej chmurki na niebie i siarczysty mróz. Wreszcie pogoda

. Tak więc jazda na dworzec, potem do Palenicy (już po 8 zł liczą sobie, chyba ich kryzys finansowy dopadł) i o 8 rano ruszylismy drogą w stronę Wodogrzmotów. Nikogusieńko w okolicy, naszym busem oprócz nas przyjechały 2 osoby, na parkingu stały 3 samochody. Żeby się rozgrzać ruszylismy bardzo żwawym krokiem, ale i tak mróz dawał się we znaki. Przy Wodogrzmotach założylismy stuptuty i raki. Scieżka do Doliny Roztoki na szczęście była przedeptana, ale mocno zmrożona i raki bardzo ułatwiały sprawę. No i jak to Roztoka... idzie się, idzie i dojśc nie może. Wreszcie, koło szałasu w Nowej Roztoce ukazał się ośnieżony masyw Koziego. Widac jednak było że w górze silnie wieje i podnoszą się tumany puchu. Tym niemniej bylismy pełni nadziei że uda się go zdobyć. Las się skończył, ruszyliśmy teraz stromo pod górę zimowym wariantem szlaku do "piątki". Wkrótce kijki zamieniliśmy na czekany, stok był zmrożony, robiło się coraz bardziej stromo, zaczęło wiać i czekan był sensowniejszym rozwiązaniem. Już w kotle, blisko "piatki" wylazło oślepiające słońce, a wiatr stał się bardzo męczący, bo dmuchał prosto w twarz, sypiąc jeszcze tumanami lodowych igiełek. Po przekopaniu się przez tworzącą się na progu doliny zaspę weszliśmy wreszcie na płaski teren. Widok wprost arktyczny: biel, lód, błękit nieba i smugi sniegu tworzone przez wiatr. Wlazłem na najbliższą bulę i zrobiłem pełną panoramę, ale kosztowało mnie to prawie odmrożenie paluchów u rąk. Zeszliśmy do schroniska, były w nim całe 2 osoby

Zjedlismy więc po szarlotce i zaczęlismy się zastanawiac co dalej. Przez skórę czulismy, że Kozi będzie w takim wietrze bardzo trudnym zadaniem. Może nie tyle trudnym co uciążliwym. Wyszliśmy ze schroniska i okazało się, że przez grań Tatr przyszła ponura chmura. Nawet nie było tyle chmura, co wzmagający się wicher niósł śnieżno-lodowy pył. Widoczność spadła dość mocno, stwierdziliśmy, że nie ma sensu w takiej wichurze atakować żadnego szczytu, bo nas po prostu zdmuchnie i sie poodmrażamy. Zaczęliśmy więc schodzić z powrotem do Doliny Roztoki. Wiatr jeszcze się wzmógł, widoczność jeszcze się pogorszyła. Spotkaliśmy różnych ciekawych ludzi pod drodze: chłopaka, który idąc bez raków i czekana niemalże czołgał się pod górę, pomagając sobie "czekanem ekologicznym" znaczy kawałkiem korzenia kosówki, potem był pan z rodzinką (takie młodsze nastolatki), który spytał nas o warunki wyżej, a dowiedziawszy się że to co tutaj się dzieje to nic w porównaniu z tym co się dzieje w piątce popatrzył na swoje pociechy i stwierdził "eee tam, damy radę". Pewnie dali radę, ale myślę że dzieciaki nieźle dostały w kość. Aaa. jeszcze był pan w takich miejskich "mokasynach"

ale on stwierdził na że podejdzie tylko kawałek i "się zobaczy". Do Wodogrzmotów schodziliśmy z żalem - ładna pogoda zepsuła się zupełnie, doszliśmy tylko do schroniska, co samo w sobie jest fajną wycieczką, ale nas nie zadowalało tak do końca. Rano była jeszcze 2 lawinowa, ale po południu już 3.
Wieczorem znów zaczął sypać śnieg
Kozi
Podejście pod próg piątki
Na progu
Wiatr
Arktyczne warunki
I powrót
11 lutego
Sypie i sypie... postanowilismy zrobić coś głupiego

Z braku turowych nart stwierdzilismy że wniesiemy na plecach nasze zjazdówki i buty na Grzesia i zjedziemy sobie "terenowo". Wykombinowaliśmy mocowanie nart do plecaków i ruszylismy pod górę Chochołowską... plecak + narty dał mi w kośc na tym odcinku. Ramiona bolały jak cholera. Doszlismy wreszcie do schroniska założyliśmy raki i ruszyliśmy pod górę na Grzesia. Okazało się że jest wreszcie wyznakowany szlak na Przełęcz Bobrowiecką, podeszliśmy więc sobie na nią, nigdy tam wcześniej nie byliśmy. No cóż, przełęcz jak przełęcz

Cofnęlismy się do szlaku i ruszylismy dalej na Grzesia. Szło się nieźle, wkrótce wyszliśmy z lasu i zaczęsliśmy podchodzić na kopułę szczytową. Widoczność była taka sobie, bo śnieg sypał gęsto i to głównie jego ilośc w powietrzu ograniczała ją do kilkuset metrów. Na szczycie oczywiście przywitał nas wiatr, szybko więc założyliśmy butki, zapięliśmy narty i siuuuuuu... w dół przez puch i kosówki

W górze zjazd był bajką, potem w lesie już mniejszą bajką, ze względu na szerokośc ścieżki, która utrudniała manewry. I potem nasz największy błąd... zamiast jechać nieprzetartą nartostradą pojechalismy dalej szlakiem turystycznym. A tam tuż pod śniegiem były kamienie, co chwila nasze narty je mocno odczuwały. Momentami trzeba było je wręcz odpinać, bo się nie dało się jechać. A potem droga w dolinie, prawie płaska i mało nadająca się do zjazdowych nart. W miejscach gdzie było mocniej z górki jechało się nawet nieźle, ale na płaskim to trzeba było stosować "krok łyżwowy". Ileż tak można. Mieliśmy już dość. Koło Hucisk zdjęlismy więc narty, znów je zapięlismy do plecaków i na zwykłych butach ruszyliśmy w dół.
Fajna wycieczka, ale stwierdzam że jednak trzeba się zaopatrzyć w nartki turowe
Jeden patent na mocowanie nart - "droga krzyżowa"
Drugi patent na mocowanie nart - "husaria w natarciu"
na Grzesiu
A to już wjazd do lasu
12 lutego
Sypie, sypie, sypie. W Zakopanem wielgachne zaspy. Planowaliśmy może Zbójnicką Chatę, ale jak zobaczyliśmy warunki to ruszylismy do Gąsienicowej. Jakże odmiennie wyglądał teraz szlak przez Boczań od tego co widziałem 3 dni wcześniej. Tym razem jednak słońce nie wyszło. Na hali ogromna ilość śniegu, gór nie widać. No cóż... Zawraty i inne Kościelce odpadały, jak na mój gust TOPR powinien już ogłosić 4 lawinową. Cóż tu robić??? Kasprowy? Bez sensu, nic i tak byśmy ze szczytu nie zobaczyli. Wracać do Zakopanego? Bez sensu, o 11 bylibyśmy z powrotem w Kuźnicach. No więc decyzja - zielonym szlakiem na Równień Waksmudzką i potem przez Gęsią Szyję i Złotą Dolinę do szosy Balzera, no i powrót na nóżkach do Zakopca. Szlak na szczęscie był przetarty, ale nawet mimo tego do Równi Waksmudzkiej szliśmy 3 godziny. Moja Żona była strasznie zła, że wybrałem taki "nieżyciowy" szlak, że jest ciągle góra - dół - góra - dół i cały czas się idzie w lesie i nic nie widać. W jednym miejscu trzeba było nawet trawersowac stok pod nieprzyjemnymi nawisami, co dodało nieco adrenaliny, ale nie zmieniło zasadniczo monotonii szlaku. Na szczęscie z Równi Waksmudzkiej na Gęsią Szyję jest rzut beretem, więc dalej szło się już nieźle. Z Gęsiej nic oczywiście nie było widać, za to na Rusinowej moja Żona odzyskała fantazję i zrobiła sobie dupozjazd na dół

Ja przeklinałem idąc na butach, na dupozjazd nie miałem ochoty, a przecież nie będę zakładał raków na te 5 minut schodzenia. Na Rusinowej stwierdziliśmy jednak że Złota Dolina to już za daleko i schodzimy do Palenicy. Wycieczka okazała się srednio przyjemna - monotonna, nic nie zobaczylismy, za to dostaliśmy w kość, bo to spory kawał drogi.
Duużo sniegu
Na zielonym szlaku
Emocjonujący fragment
Szczyt Gęsiej Szyi
Dupozjazd
13 lutego
To już dzień powrotu

Rano podjechaliśmy na 2 godzinki pozjeżdżać z Nosala. Było bardzo fajnie, byliśmy pierwszymi narciarzami, więc cały slalomowy stok, pokryty puchem był nasz

Ludzi troszkę się pojawiło, ale było prawie pusto. Po dwóch godzinach stok nie był już taki fajny, powyłaził tu i ówdzie lód, porobiły się muldy i zaspy. Tym niemniej miłe pożegnanie Zakopanego
Żona na Nosalu
No i ja
O 11 rano Zakopianka była już zakorkowana... jak tu wracać? Stwierdziliśmy ze pojedziemy przez Chochołów, Tvrdosin, Namestovo,
Korbielów i Bielsko-Białą. O mój Boże!!! Na Słowacji drogi nieodśnieżone, ale jechało się jako-tako. Gorzej w Polsce. Bielsko zakorkowane zupełnie, jechaliśmy przez nie prawie 2 h. Na Śląsku też fatalnie, choć już za Tychami korków nie było. Ale śnieg sprawiał że 60 km/h było już zawrotną prędkością. Pierwsza próba hamowania... oj nie jest dobrze, przyczepność fatalna. Za Siewierzem dało już radę jechać 75 km/h, a za Radomskiem już nawet 100

tym niemniej powrót do Warszawy zajął 9 h. Ciekaw jestem ile by trwał jadąc Zakopianką.
Generalnie wyjazd udany, potrzebowalismy już urlopu. Pogoda jednak ostro pokrzyżowała nam plany wycieczek w wyższe partie Tatr
