Witam. Będzie to moja pierwsza relacja. Od opisywanych wydarzeń minęło już trochę czasu (miesiąc), ale postanowiłem opisać wyjazd, który nie był może bardzo efektowny i obfitujący w górskie osiągnięcia, lecz na pewno dużo mnie nauczył.
Zatem do rzeczy.
Ochotę na tatrzańską włóczęgę miałem sporą, niestety brak było chętnych do towarzystwa. Zdecydowałem zatem, że jadę sam mimo że nie przepadam za samotnymi wycieczkami. Zaczęło się od 5-godzinnej podróży najszybszymi kolejami świata do Krakowa, potem bus do Zakopanego i Kuźnic. Na miejscu stawiam się ok. 10. Przebieram się i ruszam na Halę Gąsienicową. Wybrałem szlak przez Jaworzynkę, tak dla odmiany bo do góry zdecydowanie częściej chodziłem niebieskim. Pogoda nie nastrajała optymistycznie - opad lekkiego deszczu, ale zdecydowałem że dopóki nie wyjdę wyżej i nie zobaczę jak wygląda otoczenie Hali to nie ma co narzekać tylko trzeba zasuwać. Po godzince z hakiem okazało się, że nie jest tak źle. Chmury są, ale wysoko i co chwilę się przeciera. Chciałem dojść do Pięciu Stawów i musiałem wybrać trasę. Nigdy nie szedłem przez Kozią Przełęcz, ale zdecydowałem się na Krzyżne, bo lubię bardzo to miejsce i widok jest miodzio. Okazało się, że spotkałem w tym samym kierunku podąża dziewczyna, którą spotkałem chwilę wcześniej - też górski samotnik. Tak więc ruszyliśmy. Moja towarzyszka nie miała raków, ale stwierdziłem że wykopię jej stopnie w śniegu i będzie ok. Spokojnym tempem wędrowaliśmy pięknym lasem w stronę Czerwonego Stawku.
Po drodze na górę nie spotkaliśmy nikogo, dopiero pod samą przełęczą parę osób schodziło do Gąsienicowej. Tak jak myślałem, po drugiej stronie przełęczy śniegu prawie nie było. Samo wejście dość szybkie i bez trudności. Widok z tego miejsca jest naprawdę warty zachodu. Podszedłem troszkę wyżej w stronę Wołoszyna i okazało się, że można stamtąd zobaczyć resztę panoramy, której nie widać z przełęczy m.in. Bielskie, Jagnięcy, Kołowy. Widok na granie S-kształtnej Orlej Perci też jest interesujący.
Po wypiciu herbatki schodzimy do schroniska. A zejście z Krzyżnego wiadomo - kruche i dłuży się jak cholera. Z powodu nie przespanej nocy czułem pierwsze objawy zmęczenia a przede mną jeszcze był kawał drogi. Jakieś 10 min. przed schroniskiem okazało się, że jesteśmy inwigilowani przez filanca z rogami. Z racji tego, że nie zeszliśmy ze szlaku, filanc nie interweniował, tylko zajmował się wynajdywaniem co bardziej soczystej trawki.
W schronisku pożegnałem się z koleżanką, która popędziła na dół, zjadłem obiad i ruszyłem w stronę Świstówki. Byłem 10 min. od szczytu, kiedy spotkałem parę 45-50 latków. "Panie, a na tą "Świdnicę" to da się wejść?". "Dzisiaj to nie za bardzo, trochę późno już." Była ok. 17.30. "Dzisiaj nie, nocujemy w schronisku". "Do Zawratu dojdziecie nawet jeśli jest śnieg, a później na ŚWINICĘ może być ciężko. Ale warto na Zawrat spróbować" "A pan gdzie idzie?" "Do Morskiego" "To pan nie dojdzie przed zmrokiem" "Dam radę, dzień długi a za godzinkę z hakiem będę na miejscu" "Za godzinkę?????" Tutaj facet zaczął się rubasznie śmiać i się pożegnaliśmy. No cóż, może oni szli do góry 3h.
Wkrótce docieram do schroniska. Ludzi 0. Jedna osoba nocuje ze mną w starym schronie. Piwo smakuje tak, jak tylko może smakować w górach. Jest ładny wieczór, może następnego dnia będzie dobra pogoda. Gdyby udało się wejść na Rysy... A co było następnego dnia to dopiszę potem.