Poniedziałek, 14 luty.
Celem schronienia się w ten szczególny dzień przed tłumami wielbicielek, wraz z Marcinem, Michałem i Lechem decydujemy się na ucieczkę w Tatry

. Naszym łupem ma dziś paść znany dwutysięcznik o groźnej nazwie
Dillenspitze. Pod osłoną nocy, w okolicach godziny 4.30 opuszczamy Kraków i obieramy kurs na Popradske Pleso.
Na miejsce docieramy chwilę przed godziną 7 i po chwili ruszamy niebieskim szlakiem w kierunku doliny Hińczowej. Zapowiada się piękny, choć nieco pochmurny dzień. Po około 2 godzinach meldujemy się w okolicy Hińczowego Plesa gdzie robimy drugą tego dnia krótką przerwę. Trochę focimy, spożywamy także kolejne śniadanie.
Po jakichś 15 minutach ruszamy w dalszą drogę. Podejście na Koprową Przełęcz Wyżnią okazuje się bardziej strome niż się spodziewaliśmy, warunki są jednak sprzyjające – śniegu nie jest wiele, a do tego ma on dzisiaj przyjazną, betonową konsystencję

.
Chwilę po 10 jesteśmy już na przełęczy. Lechu z rozżaleniem spogląda na południowe zbocza Dillenspitze oraz do doliny Hlińskiej. Warunki śniegowe do ewentualnego zjazdu okazują się być lepsze niż przypuszczaliśmy, niestety deska została w aucie…
Dalszą część drogi pokonujemy na przemian granią oraz trawersem po jej lewej stronie (szlak czerwony).
Mijamy kilka wk.rviających fałszywych wierzchołków, a na ostatnim z nich (Koprowe Ramię) oczom naszym po raz pierwszy ukazuję się
potężna kopuła szczytowa Dillenspitze. Jednocześnie pogoda poprawia się,
mamy upragnione okno! Przyspieszamy więc, by punktualnie o 11 stanąć szczycie, w ciepłych promieniach zimowego słońca

. Widoki są rewelacyjne, jak na zwornik przystało, siedzimy więc ponad godzinę – focimy, konsumujemy, gadamy. Zostają też wykonane
stosowne telefony
Na koniec jeszcze
pamiątkowe zdjęcie na wybrany portal społecznościowy i ruszamy w drogę powrotną!
Zejście odbywa się szybko i sprawnie, Michał jak zwykle narzuca bowiem stosowne tempo. Po drodze spotykamy jeszcze konkretnie oszpejonego jegomościa, który okazuję się być jednym z członków niemieckiej wyprawy na
Meeraugspitze. Jest absolutnie wycieńczony, jego atak zakończył się gdzieś w okolicy pierwszych łańcuchów, mówił bowiem, iż robiło się późno, a poza tym
–„Solo not gut!”. Upewniamy się więc, iż jego stan pozwala na bezpieczne zejście do BC i ruszamy dalej.
Po około dwóch i pół godzinie od rozpoczęcia zejścia meldujemy się w hotelu pod Osterwą, gdzie ku naszemu zdziwieniu czeka już na nas komitet powitalny wielbicielek. Przez chwile zastanawiamy się, kto mógł być źródłem przecieku odnośnie miejsca naszego pobytu. Po chwili rozważań wszyscy jesteśmy zgodni, iż bez wątpienia to
pewien sfrustrowany forumowicz z Krakowa, któremu okoliczności od dłuższego czasu nie pozwalały udać się w ukochane góry…;)
Ostatecznie nie jest jednak najgorzej, przyjmujemy życzenia, rozdajemy kilka autografów, pozujemy do zdjęć, a na koniec spożywamy jeszcze po piwie w miłym damskim towarzystwie

. Klątwa kierowcy nie pozwala mi jednak zamówić dla siebie pełnowartościowego trunku, muszę więc obejść się substytutem.
Uwaga: bezalkoholowy słowacki Zubr to zdecydowanie najgorsze szczyny jakie piłem - "gorąco NIE polecam"!
Po 40 minutach marszu jesteśmy przy samochodzie i ruszamy w drogę powrotną do Krakowa.
Na koniec natomiast zupełnie poważnie. Koprowy to zdecydowanie moja najlepsza jak do tej pory zimowa wycieczka i gdyby nie odpowiednie towarzystwo, to z pewnością bym się tam nie wtoczył. Dlatego
raz jeszcze chciałbym podziękować Marcinowi, Michałowi oraz Lechowi za wspólny wypad 
.