Pora rozpocząć opis tegorocznej górskiej epopej na ziemiach włoskich i francuskich
Jednym z punktów tegorocznego wyjazdu w kraje alpejskie miała być wizyta w Dolomitach w rejonie Tri Cime di Lavaredo z zamiarem wejścia na najwyższą z sióstr Cime Grande. Dla mnie to rejon nieznany, góry które zawsze chciałem zobaczyć, ale zawsze znalazło się coś ciekawszego do zrobienia i Dolomity schodziły na dalszy plan. Gdy padła propozycja by spróbować wejść na Cimę, bardzo chętnie na to przystałem, wszak to symbol tych gór a już byliśmy bogatsi o doświadczenia Michała który w zeszłym roku odwiedził ten rejon, niestety z powodu późnego startu, pobłądzenia i w końcu załamania pogody musiał zrobić wycof z Cima Grande a do szczytu brakło niewiele. Problemem było tylko ustalenie czy na dojeździe odwiedzić ten rejon czy na powrocie. Czasu na ogarnięcie kilku sytych górskich tematów było niewiele a i plan bezczelnie zakładał, że pogoda w każdy dzień akcji górskiej będzie na medal. Warunkiem koniecznym powodzenia całego planu był jak najwcześniejszy wyjazd w sobotę by w niedzielę rano ruszyć w górę. Decyzja zapada, że temat Dolomitów ogarniemy na dojeździe traktując wejście na prawie trzytysięcznik jako początek aklimatyzacji przed wyższymi alpejskimi szczytami. Startujemy w sobotę 4 sierpnia o 13 z okolic Chrzanowa, wcześniej nie ma szans, blokuje nas damska część ekspedycji, która jeszcze musi odbębnić sobotnią dniówkę

Dojazd na parking przy schronisku Auronzo zajmuje równo 12h. Na całe szczęście na parkingu jest sucho, więc nie tracąc czasu rozkładam matę na asfalcie przy samochodzie i wskakuję w śpiwór, by chociaż trochę się zregenerować po 12h za kółkiem.

Sen nie trwa długo, wstajemy o piątej, szybki przepak, coś na ząb i w górę, robota jest do zrobienia.

Dzień zapowiada się pięknie, zawijamy jeszcze do schroniska, które budzi się do życia i wygodną drogą obserwując wschód słońca ruszamy na start.











Cimy w blasku wschodzącego słońca.


Docieramy do kapliczki upamiętniającej żołnierzy poległych podczas I Wojny Światowej. Tutaj kierujemy się ścieżką w górę, natomiast Ewa udaje się w kierunku schroniska Locatelli celem wejścia na Monte Paterno.











Dobrze widoczną ścieżką kierujemy się w górę ku bardzo wyraźnej i głębokiej przełęczy między Grande i Piccola.
Przed nami w ścianę wchodzę dwa zespoły, przewodnicy z klientami, my przyodziewamy zabawki.


Gotowi do drogi wbijamy w via normale. Początek to prosty trawers.



Trawers doprowadza pod dość wysoka ściankę, którą przechodzimy bez asekuracji, lufa jest, ale tarasowa budowa ściany sprawie, że dość przyjemnie się po niej wspina.






Ściana kończy się głęboką szczerbiną, za którą trzeba zrobić krótki czujny trawers i mocno odbić w prawo ostro do góry.
Czekając na Bogdana.







Wynurzamy się z głębokiego komina by w końcu ogrzać się w promieniach włoskiego słońca.





Pokonujemy kolejny szeroki trawers, potem trochę ściany i docieramy do dwóch tabliczek, dobry punkt orientacyjny.
Cienie są jeszcze długie, więc można się pobawić.

Na ścianie szybko robi się wysokość i widoki też robią się coraz rozleglejsze.







Docieramy do najciekawszego miejsca na drodze, pierwszy odcinek gdzie asekurujemy się na sztywno.



Michał nas ściąga na górę.




Michał robi Cimę na bosaka, został Cejrowskim Dolomitów

Potem robimy kolejny wyciąg.

I docieramy do Terrazza Superiore, dość długi balkon wyprowadzający na niewielką ściankę i ostatni komin przed szczytem.








Szczyt Cima Ovest.




Pierwszy tego dnia korek.


Koniec trudności, ostatnia prosta.



Około 9 stajemy na szczycie.

c.d.n.