29.04.2019 (poniedziałek)
Niestety poniedziałkowy poranek przywitał nas dokładnie taką samą pogodą jak poprzedni. Znów padało, ale znów jak miało to miejsce dnia wczesniejszego, prognozy mówiły, że około południa ma sie wypogodzić. Korzystając z tego faktu nie zwlekaliśmy się zbyt wczesnie z łóżek i pozwolilismy sobie na odrobinę bumelki. Wreszcie jednak przyszedł czas na śniadanie, a w jego trakcie planowanie aktywności na bieżący dzień. Ostatecznie stanęło na tym, że częśc osób wybrała sie na rower, a część, w tym ja wraz z Grześkiem i Lego wybraliśmy się na trekking po okolicznych górkach, aby rozruszać mięśnie, nieco zakwaszone wczorajszą rowerową wyrypą.

Widoczki z podejścia z Panorama La Forca.

Nieczynne schronisko pod Dosso Piemp.

Kapliczka pod schroniskiem.
Podjechaliśmy sobie autem do sąsiedniego Tignale gdzie zaparkowaliśmy niedaleko hotelu Panorama La Forca na wysokości ok 700m npm. Stąd po bardzo krótkim podejściu weszliśmy na znakowany szlak turystyczny, który pętlą okrążał pobliski grzbiet, którego kulminacją był szczyt Dosso Piemp na wysokości 1212m npm. Zbocza tego szczytu jednak mieliśmy trawersowac dopiero podczas zejścia z pętli. Najperw czekał nas łagodny trawers wierzchołka Dosso della Forca (905m npm). Ze zboczy tego szczytu mieliśmy bardzo dobry widok na Prabione (widzielismy nawet naszą chatę), a także na Tignale z Gardolą i naszą pizzerię z tarasem. Trawers zbocza kończył sie skrzyżowaniem szlaków na wysokości ok 1030m npm, który miał prowadzić do schroniska Rifugio Cima Piemp. Zanim jednak mielismy dojść do schroniska, czekał nas trawers Cima di Traval (1187m npm). Po chwili dotarliśmy do szutrowej drogi, która stanowi chyba główny sposób dostarczania produktów do schroniska. Szeroką drogą docieramy pod zbocza Dosso dell’Asino (1195m npm), mijając po drodze szereg grot i jaskiń. Wreszcie docieramy do kolejnego rozwidlenia szlaków, z którego 5 minutowe podejście wyprowadza nas na rozległy taras ze schroniskiem Rifugio Cima Piemp położonego na wysokości 1171m npm. Ze schroniska mamy fajny widok na Jezioro Garda i opadające do jego tafli zbocza Monte Baldo z kulminacją w wyokości 2218m npm. Ze schroniska kontynuujemy zejście szlakiem do hotelu przy którym mamy zostawione auto. W międzyczasie pogoda się poprawia i niebo się rozjaśnia. Po drodze trafiamy na jedną bardzo ciekawą jaskinię, która ma osobne wejście i wyjście. Jest zdecydowanie najwiekszym takim obiektem, jaki spotykamy po drodze.

Widok spod schroniska na Gardę.

I jeszcze jeden widoczek spod schroniska.
Ostatnie fragmenty zejścia to stromo nachylona ścieżka, która wędruje zakosami. Cały czas mamy świetny widok na Jezioro Garda za Tignale. Trwa to do momentu, w którym wchodzimy do lasu. Lasu, który, warto wspomnieć, doświadczyć musiał poważnego pożaru przed kilkoma laty, czego efekty do tej pory można obserwować, widząc osmolone pnie drzew. Schodzimy do parkingu przy hotelu i wracamy do Prabione.
Wieczorem z Polski przyjeżdżają chłopaki z motocyklami, którzy najbliższe trzy dni zamierzają spędzić na zjezdżeniu okolicy na motorach. Pomagamy w zdjęciu sprzetu z przyczepki i rozpoczynamy wieczorną integrację.
30.04.2019 (wtorek)
Wtorek był pierwszym dniem od naszego przyjazdu, podczas którego od samego rana towarzyszyło nam piękne słońce. Nie tracąc zatem czasu uznaliśmy, że to dobry moment, żeby wreszcie zrobić coś ciekawszego. Padło na via ferratę Rino Pisetta, która zdaniem wielu uchodzi za najtrudniejszą nie tylko w rejonie Gardy, ale i w całych Alpach Wschodnich. Nie namyślając się długo ustawiliśmy w nawigacji punkt docelowy w Sarche skąd ferrata startuje i ruszyliśmy w drogę, po drodze jeszcze robiąc potrzebne zakupy.

Ściana Piccolo Dain, na której poprowadzona jest ferrata.
Niby do Sarche znad Gardy nie jest daleko, ale biorąc pod uwagę, że aby dostać się nad samą Gardę musimy jechać ponad 20 minut, czas dojazdu do Sarche wyniósł dobrze ponad godzinę. Zaparkowaliśmy pod sklepem ogrodniczym, nie wiedząc, że parking dla chętnych zmierzenia się z ferratą znajduje się po drugiej stronie ulicy przy kręgielni. Na szczęście, jak się później okazało, nikt nam aut nie ukradł, ani nie zniszczył, ani nie wywiózł na lawecie.

Na podejściu pod ferratę widoki się otwierają.
Już z parkingu naszym oczom ukazuje się olbrzymia, ponad 550 metrowa północna ściana Piccolo Dain (967m npm). Zanim jednak oszpeimy się pod ferratą, czeka nas jeszcze ponad 200m podejścia w pionie, ponieważ znajdujemy się na wysokości ok 250m npm, podczas gdy ferrata startuje z wysokości ok 460m npm. Ruszamy za czytelnym oznakowaniem wyraźną ścieżką, która skręca niemal od razu w prawo i łagodnie trawersuje zbocze Piccolo Dain. W miarę pokonywania odległości, ścieżka coraz stromiej pnie się w górę aż wreszcie po około godzinie docieramy pod ferratę. Jest ona wyceniona na E, chociaż tak naprawdę według topo tylko jeden króciutki fragment zasługuje na taką wycenę (jeden kolejny ma wycenę D/E). Czas przejścia ferraty szacuje się na 2h45m, a że na zegarze jest już godzina 11 więc nie tracimy czasu i ruszamy pod górę. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że zejście to kolejne 1h30m, a potem czeka nas jeszcze ponad godzinna podróż powrotna. Spieszymy się, bo jest z nami Artur, który zostawił w Prabione żonę i córkę.

Widok na okolicę ze startu ferraty.
Już pierwsze metry ferraty pokazują, że czekać nas tu będzie niezła zabawa. Z opisu, z którym wcześniej się zapoznaliśmy wynika, że cechą charakterystyczną tej ferraty jest niemal całkowity brak sztucznych ułatwień, z wyłączeniem oczywiście stalowej liny. Brakuje zatem sztucznych stopni i chwytów bądź klamer. Ruszamy pod górę fragmentem wycenionym na D, a największa jego trudność wynika chyba z tego, że z racji sporego już przechodzenia tej ferraty, stopnie w wapiennej skale są już mocno wyślizgane. W miarę jednak jak pokonujemy kolejne metry, dochodzę do wniosku, że wycena ferraty jest mocno na wyrost. Być może jest ona uzasadniona dla tych, którzy nigdy wcześniej się nie wspinali i nie posiadają naturalnej umiejętności wynajdywania stopni i chwytów. Jeśli bowiem używać do przemieszczania się wyłącznie stalowej liny i na niej się podciągać, wówczas ferrata może być wyniszczająca, zwłaszcza na dwóch minimalnie przewieszonych fragmentach, z których z jednym z nich mierzymy się już za chwilę. To właśnie ten fragment jest wyceniony na E, choć zupełnie nie wiem dlaczego, bo stopnie i chwyty w skale są w tym miejscu naprawdę niezłe. Kolejne metry pokonuje na tyle sprawnie, że nawet nie zauważam miejsca, w którym znajduje się awaryjna ścieżka zejściowa z ferraty dla tych, których te trudności mogą przerastać.

Widok na Monte Casale ze szczytu Piccolo Dain. Na Monte Casale wspinaliśmy się ferratą Che Guevara dwa lata temu.
Ruszamy dalej pod górę i docieramy do głębokiej prawie spionowanej rynny tak, że poruszanie się w niej przypomina wspinanie w kominach. Przemieszczamy się jednak szybko i sprawnie i po pokonaniu krókiego, dość eksponowanego trawersu po płycie (nieliczne sztuczne stopnie) i wyjściu pionowo w górę, docieramy do krótkiego wypłaszczenia, gdzie robimy chwilę przerwy na drugie śniadanie. W międzyczasie dołącza do nas niemiecki turysta, który zaczynał ferratę chwilę po nas.

Widok z okolic podszczytowych na Dolinę Sarche i masyw Monte Baldo.
Po chwili ruszamy dalej, początkowo łatwym terenem, by następnie skręcić w lewo i ruszyć ostro w górę pionową, a momentami nawet lekko (przynajmniej według topo) wywieszoną skałą. Ja jednak tego wywieszenia tu nie czuję. Spokojnie stawiam stopy na znajdywanych stopniach, a ręce naturalnie sięgają do widocznych chwytów. To, co może w tym miejscu nieco utrudniać przejście, to kawał lufy za nami. Ten fragment jest chyba najbardziej eksponowanym miejscem na całej trasie, ale już po chwili wchodzimy znów w łatwiejszy teren. W międzyczasie docieramy do kolejnego charakterystycznego miejsca, gdzie problem mogą mieć ci nienajszczuplejsi, gdzie trzeba przecisnąć się przez bardzo wąski skalny przesmyk. Po wyjściu z niego stalówka się kończy i podążamy za ścieżką, która momentami zanika, co powoduje, że nieco się rozdzielamy i potrzebujemy chwili, żeby znów się odnaleźć. Ścieżka ta w pewnym momencie wchodzi w żleb, z którego wyprowadza na grań szczytową. Tutaj znów robimy krótki postój, choć już widzimy szczyt Piccolo Dain. Końcowa grań jest znów ubezpieczona stalówką, choć tutaj chyba już nikt się w nią nie wpina, bo teren jest łatwy. Docieramy na szczyt, robimy sesję zdjęciową i rozpoczynamy zejście.

Potężna ściana widziana podczas drogi zejściowej.
To początkowo prowadzi w kierunku miejscowości Renzo znakowanym szlakiem poprowadzonym łagodnym, zalesionym, trawersem zbocza. W lesie trochę kluczymy i wybieramy spośród wielu dostępnych ścieżek, ale wreszcie docieramy do miejscowości. Tu znajdujemy drogowskaz informujący o ścieżce, która pozwoli nam zaoszczędzić 45 minut z zejścia i wybieramy ją, skręcając w lewo przy krzyżu, a potem zawracając przy kapliczce. Przy niej spotykamy dwa sympatyczne osły, które oczywiście fotografujemy i ruszamy dalej w dół. Ściężka jest dość wygodna, dlatego szybko gubimy dystans. Po chwili docieramy do miejsca, z którego rozpościera się widok na ogromną skalną ścianę, w której na pewno poprowadzono wiele multipiczy. Skręcamy w lewo i wchodzimy w najtrudniejszy chyba fragment zejścia. Najpierw prowadzi on bardzo stromą ścianą, gdzie wykuto stopnie w skale, a fragment ten jest ubezpieczony stalówką. Następnie zaś po zejściu z tej ściany wchodzimy w żleb, z którego wszystko wyjeżdża spod nóg, dlatego cały czas nie ściągamy kasków, bo nigdy nie wiadomo, czy ktoś za nami aktualnie nie wystrzeli mimochodem spod stopy jakiegoś kamiennego pocisku. Takim upierdliwym żlebem schodzimy przez około 15 minut, aż wreszcie docieramy do znanego nam już miejsca, w którym szlak zejściowy łączy się z podejściowym, którym szliśmy kilka godzin temu. Znaną już wspólną ścieżką wracamy do parkingu, gdzie jak się okazuje, auta nadal stoją i wcale nie mają blokad na kołach. Idziemy jeszcze na lody do pobliskiej żelaterii, odwiedzamy jeszcze pobliski sklep outdoorowy i ruszamy w drogę powrotną, zadowoleni z przebiegu górsko-skalnej akcji.