W maju pewną tradycją był Dusiołek i takie kondycyjne podejście do tematu. W tym roku Dusiołek został przesunięty na inny termin. Za to na pewnym forum powstała inicjatywa pod nazwą "romantyczna 50-tka"

Start o 5:00 był uzasadniony ze względu na trasę, ale jednak to strasznie wcześnie. Człowiek się nie wyspał, jechał po ciemku, na miejscu jeszcze słonko było schowane i straszliwie zimno. Wyruszyliśmy w stronę gór, patrząc na góry którymi będziemy wracać - Równica i Lipowski Groń.
Pierwsza, największa i w sumie jedyna atrakcja wycieczki - kamień czekoladka.
Na grzbiecie spotkaliśmy słońce.
Zapowiadał się piękny dzień

Raźnym tempem zdobywaliśmy kolejne górki i nabieraliśmy wysokości.
Łąki pod Błatnią.
Parę zdjęć i grupa mi uciekła...
Jest i oficjalna fotka grupowa.
Widoki z Błatniej.
Jeszcze chwila zachwytu nad zielonymi listkami.
Klimczok. Dziwnie pusty, ale ludzie jeszcze nie zdążyli tu przyjść.
Zielona Karkoszczonka.
Pędzimy dalej. Czasy mamy lepsze niż w założeniach, wszyscy ciągle w pełni sił.
Pogoda ideał, humory cały czas dopisują. Sielanka.
Długie i strome podejście pod Hyrcę - tutaj pojawiły się u niektórych pierwsze oznaki kryzysu. Czyli jednak będzie bolało. Grupa się rozciągnęła, spotkaliśmy się na Kotarzu, gdzie miał być dłuższy postój, piwko, jedzenie - a tu wszystko zamknięte. Było czuć zmianę nastrojów.
Kolejna fotka grupowa, tym razem ze mną. Fasola i Krzysiek schodzą w dół.
Reszta ciągnie na Biały Krzyż, gdzie mamy zamiar zrobić zaległy popas w wysokim standardzie. Ludzi miliony, autami obstawiony każdy metr. Wszystko pozamykane. Uciekamy stamtąd zniesmaczeni.
No to popas będzie w Telesforówce, idziemy odliczając czas i kilometry. Chyba nikt nie zwraca uwagi jak wciąż jest pięknie.
Są widoki.
Sporo ludzi. Wiemy od nich, że przynajmniej tu jest otwarte. Robimy regeneracyjny popas. Piwo poprawia nastrój.
Ruszamy dalej. Koniec już jest wyczuwalny, ale jednak jeszcze jest daleko. Ta malutka najdalsza górka to Zebrzydka. Musimy pod nią dojść, górami - masakra.
Jeszcze jestem w stanie delektować się majową zielenią.
Grupa daje radę. Nikt nie ma poważniejszych problemów - lekkie mają wszyscy. Rozmowy schodzą na dziwne tematy. Wciąż jest śmiech, choć twarze krzywią się z bólu. Jedynie po Tobim nie widać najmniejszych oznak zmęczenia.
Przeszliśmy Równicę (na drugim planie) - wiadomo już, że damy radę.
Pora na zaspokojenie mojego kaprysu - Lipowski Groń - szczyt poza szlakiem, na którego trzeba ekstra podejść. Oczywiście idealnie, byłoby aby podeszli wszyscy, ale i tak jest dobrze - idzie połowa, a pozostali czekają na nas w dole. Co ciekawe pod górę zasuwamy tak, jakbyśmy byli w pełni sił, wręcz spragnieni dodatkowego wysiłku.
Ostatni odcinek jest płaski, miedzy polami i zabudowaniami Górek Małych.
Każdy krok na twardym asfalcie to męka. Na GPS-ach odliczamy metry. Daliśmy radę!

Dziękuje Sokołowi za ten poroniony pomysł

Przejście 50 km po górach to przesada. Taka wycieczka musi stać się zbyt męcząca. Ale warto się trochę pomęczyć, żeby człowiek sprawdził swoje limity i ograniczenia. Ukochana choć tego nie chce przyznać, jest z siebie bardzo dumna, bo dla niej to był rekord. Ja też jestem dumny z siebie, bo od 16 lat nie sprawdzałem, czy jeszcze tyle mogę - jak widać mogę.
Fantastyczna grupa! Wszyscy, którzy przyjechali tu z myślą o całości, zrobili całość. To znaczy, że nikt nie udawał kozaka - po prostu wszyscy jesteśmy kozakami
