W turystyce z namiotem już przy niewielkich wydatkach można się poczuć jak bezdomny. Cały dobytek na plecach, rozkładasz na noc dom w którym jest zimno i wieje, ale następnego dnia najważniejszy i tak pozostaje cel, czyli miejsce gdzie jest piwo.
Pomijając te niskich lotów żarty i generalizowanie to nasza majówka wyglądała mniej więcej właśnie tak.
Od jakiegoś czasu była ochota na namiot, początek maja to wyjątkowo wczesny termin jak na nas, ale Ewa kupiła nowy plecak który koniecznie trzeba było przetestować. Zapakowaliśmy się więc na 3 dni wędrówki do 3 plecaków i mimo, że piwa w nich nie nosiliśmy to łydki bolały kilka dni po powrocie do domu.
Wycieczkę zaczęliśmy z parkingu przy Ośrodku Szkolenia Piechoty Górskiej „Jodła”. Ów zaczęcie wycieczki polegało na zjedzeniu jak największej ilości jedzenia, żeby nie było trzeba go nosić, a na dzień dobry witało nas najkonkretniejsze podejście całej majówki, częściowo szlakiem, częściowo granicą państwa na Orlicę.
Góry Orlickie i Bystrzyckie to region który odwiedziliśmy z Ewą podczas naszego pierwszego wspólnego urlopu. Prawie 15 lat temu. Trochę się zmieniło od tego czasu, pomijając fakt, że teraz wędrujemy w trójkę, to na Orlicy i kilku innych szczytach z których nie było widoków postawili wieże widokowe. Rejon Jagodnej gdzie było tylko schronisko został zabudowany niczym Kraków przez developerów. Żeby przytoczyć jak dawno to było to wtedy… prezydentem został Bronisław Komorowski, w Tychach zakończono produkcję Fiata Seicento, wprowadzono zakaz palenia papierosów w miejscach publicznych, islandzki wulkan Eyjafjallajökull uziemił większość samolotów w Europie, a w Dubaju ukończono Burdż Chalifa.
A ten kamień tak stoi już od 1636 roku
Wieża na Orlicy
W południe z wieży niewiele widać. Najlepiej wygląda Śnieżnik
Wieża widokowa na Orlicy to nasz pierwszy przystanek gdzie dajemy odpocząć nogom i ramionom. Dalej poszliśmy czerwonym szlakiem przez Połomski Kopiec, Szerlich Do Masarykovej Chaty, która o dziwo była otwarta. Miła niespodzianka z której żal było nie skorzystać, ciepły posiłek na kolację i zimne piwo do pary.
Droga do Masarykovej Chaty, po prawej Velka Destna
Masarykova Chata
Z pełnymi brzuchami nie chciało się iść i droga do Velkej Destny się dłużyła, ale trzymaliśmy się myśli, że to ostatnie podejście tego dnia. Na szczycie był spory ruch i długo zwlekaliśmy z rozpoczęciem rozbijania się, ale ok 19 trzeba było w końcu się przygotować do nocy. Kilka razy wyszedłem na wieżę żeby porobić zdjęcia podczas zachodu słońca, ale nie było to nic spektakularnego. Co innego wiatr który w nocy się zerwał, razem z Ewa po bokach namiotu przyjmowaliśmy na siebie uderzenia zimnego powietrza i zastanawialiśmy się czy namiot nie odleci, a o efekty dźwiękowe zadbała ażurowa konstrukcja wieży, przez co tak solidniej usnęliśmy ok 4 nad ranem i pospaliśmy do 6:30. Tej nocy na Śnieżce podmuchy wiatru przekraczały 110 km/h, a ja sobie nuciłem „Czekam na wiatr co rozgoni…”
Kačenčina pohádková stezka
Mimo ciężkiej nocy zapał do marszu nie zmalał i nadal byliśmy nastawieni na kolejną noc pod namiotem. Ruszyliśmy zielonym, a następnie niebieskim szlakiem do miejscowości Destne v Orlickich Horach. Po drodze kilka razy trafiliśmy na rzeźby ze ścieżki przyrodniczej Kačenčina pohádková stezka, czyli Wróżkowy szlak kaczątka. Liczyliśmy, że w miasteczku znajdziemy jakiś bufet, ale otwierali dopiero o 11:00 i mielibyśmy jeszcze 2,5 godziny czekania, więc ruszyliśmy od razu dalej odchudzając plecaki z jedzenia i picia.
Velka Destna – wieża widokowa
Nasze lokum
Niby „złota godzina”
Kolejna rzeźba na szlaku
I jeszcze jedna, tym razem z ognistym gnomem. Niestety ktoś zakosił pieczątkę.
Szły raz mróweczki dwie przez las…
Miasteczko w dolinie, to teraz znowu pod górę, co prawda jedynie trochę ponad 100 metrów w pionie, ale z takimi plecakami inaczej się podchodzi. Najpierw niebieskim, później zielonym między schronami kolejne 200-300 metrów pionu. Schronów generalnie przy szlaku jest tak dużo, że po 20 przestaliśmy liczyć, a niekiedy było 3 w zasięgu wzroku, do tego widzieliśmy jakiegoś „opiekuna” które je czyścił.
Raz w dół, raz w górę
Jeden z wielu schronów bojowych – podobno nigdy nie zostały użyte.
Po drodze w bardziej widokowych miejscach robimy przerwy, ludzi na szlaku niewiele. Można odpocząć, nawet z tymi plecakami.
Doszliśmy do Oleśnicy v Orlickich Horach i tutaj znowu żadnej gastronomii nie znaleźliśmy. Wszystko pozamykane, albo do wynajęcia, jedyne co było otwarte to sklep spożywczo przemysłowy prowadzony przez Azjatę. W większości sklepów w Czechach gdzie zaglądamy to Azjaci siedzą za ladą, chyba upodobali sobie handel u naszych południowych sąsiadów.
Przez to, że w dalszym ciągu nie trafiliśmy na czynną restaurację i możemy się delektować jedzeniem które dźwigamy mamy lepszy czas niż zakładałem i dosyć szybko dochodzimy na Feistuv Kopec gdzie mamy kolejną, już trzecią podczas tej wycieczki wieżę widokową.
Wieża na Feistuv Kopec
Widoki na Góry Stołowe
Pańska Góra i Orlica
Z wieży widać nasze docelowe miejsce pod namiot – Pańską Górę. Granica łąki i lasu.
Żeby jednak wykorzystać dobry czas postanawiamy przenieść biwak do Lewina Kłodzkiego. Tej nocy może trochę popadać, a w miasteczku jest gdzie spać to czemu nie. Przeszliśmy przez Pańską Górę do Jerzykowic Małych i dalej do Lewina gdzie w planach był nocleg, ale jak za pokój w standardzie turystycznym, ze śniadaniem dla trzech osób usłyszeliśmy 390 zł to plany zmieniliśmy po raz kolejny.
Zostawiam Ewę i Norberta nad stawami, a sam podbiegam bez plecaka ok 6 km po samochód. Warto trenować biegi. Przyjeżdżam po towarzystwo i jedziemy do Jagodnej. W schronisku tłumy, ale jest to jedno z nielicznych schronisk którego klimatu nie zepsuje nawet szarańcza turystów. Nie będę narzekał bo sam byłem jej częścią. Wróciły wspomnienia Japan Race, Strefy Wolnej od Pośpiechu, gruli z gzikiem, racuchów z jagodami i krzyków, nie krzyków, darcia się na całe schronisko „MARCIN KOLACJA CI STYGNIE, NIE CHCESZ JEŚĆ?!” „GRZESIEK RACUCHY CZEKAJĄ”.
„
Jest takie miejsce, gdzieś w zapomnianych przez człowieka górach, przy jakiejś przełęczy o dziwnej nazwie, gdzie stoi sobie, niby nigdy nic – niepozorne schronisko. Taki znużony drogą człowiek zobaczy je, podejdzie bliżej, a może nawet pomyśli sobie, żeby wejść do środka. Lecz mimo, że nad drzwiami nie widniej osławiony napis z dantejskiego piekła, to jednak wejść do niego jest zdecydowanie łatwiej niż z niego wyjść. Dlaczego? Przyjdźcie i przekonajcie się sami…”
W ramach klimatu bierzemy glebę, bo nic innego nie zostało, Ewa z Norbertem na złączonych ławkach, ja na podłodze. Śpiwory i karimaty znowu się przydały, a noc była już dużo lepsza od poprzedniej. Norbert po raz pierwszy zobaczył jak wygląda gleba i nocne życie w schronisku. Dorośli mieli swoje rozmowy przy stołach, dzieci swoje przy piłkarzykach, wszyscy zadowoleni. Do tego po raz kolejny mogłem się przekonać jaki świat jest mały bo na noc w Jagodnej zostawał akurat znajomy ze swoją rodziną. Nawet nie wiedziałem, że po górach chodzą:)
Trzeciego dnia majówki jedziemy na Torfowisko pod Zieleńcem i po krótkim spacerze… kończymy górską majówkę i wracamy docenić ciepłą wodę pod prysznicem i wygodne łóżko.
Torfowisko pod Zieleńcem.