Koniec grudnia, Tatry Wysokie, a do 2000 m n.p.m. obeszło by się bez stuptutów i raków!
Po kolei, ale żebyście doczytali do końca to powiem, że niedźwiedzie też były.
Grań Baszt nabrała kolorów
Zacznijmy jednak po kolei. Okno pogodowe, dawno nie działałem ambitniej zimą w Tatrach to pasuje gdzieś ruszyć, żeby nie zapomnieć jak się poruszać poza szlakiem. Nie chciałem przedobrzyć więc wybrałem Wołowca Mięguszowieckiego na wschód słońca, podejście od strony Żabich Stawów Mięguszowieckich więc wariant łatwiejszy i tylko przejście granią jest wyceniane na trochę trudniejsze jednak bez jakichś armat.
Budzik na 1:00 i 20 minut później jadę już do Popradzkiego Stawu. Droga prawie cały czas puściutka, a po zakończonych odcinkach śmiga się z największą przyjemnością. Tak jak kiedyś narzekaliśmy na drogi w Polsce i zachwalaliśmy te na Słowacji, to teraz sytuacja wygląda diametralnie inaczej.
Parkuję przy drodze gdzie stoi kilka innych samochodów, jedne z „listkami”, inne bez… a zaryzykuję! Najwyżej zapłacę przy zejściu. Parking od 6:00, a jest ledwie 4:00, idę niebieskim wyasfaltowanym szlakiem w stronę Popradzkiego Stawu i dalej w kierunku Rysów. To znaczy idę. Trochę tańczę, trochę zjeżdżam bo miejscami asfalt jest nieźle oblodzony. A jak w lesie słyszę jakiś ruch to nawet żwawo idę. Dodam, że temperatura praktycznie cały czas oscyluje w okolicach 0*C, a jest 27.12. Noc.
Po godzinie z hakiem odbijam na czerwony szlak w stronę Rysów i w zasadzie tak do 1700-1800 m n.p.m. stuptuty nie były potrzebne i dopiero tam je zakładam przy okazji robiąc sobie pierwszą przerwę na mus. Wyszedłem z lasu i kosówek to przynajmniej gwiazdy nad Tatrami pooglądam. Jest ciepło, mimo to dalej zasuwam w kurtce i polarze bo przecież jest zima! Dochodzę do odbicia ze szlaku w okolicy Wielkiego Żabiego Stawu, o dziwo jest trochę śniegu i to nawet zmrożony więc zakładam dodatkowo raki. Szukałem teraz w pamięci ostatniego zimowego wyjścia gdzie były mi potrzebne raki i do głowy przyszedł mi Baraniec w 2019 roku. Przecież to było jeszcze przed koronawirusem o którym dzisiaj mało kto pamięta! Chwilę temu codzienne statystyki zakażonych, a teraz ceny masła i pytania czy jak masło podrożało, a jajka potaniały to święta będą droższe czy tańsze? Na czym ten świat stoi?
Dobra, wróćmy w Tatry. Opcji dotarcia od szlaku na Rysy do Wołowcowej Przełęczy jest co najmniej kilka. Nie chciałem iść przy samym stawie, kopczyków w świetle czołówki nie udało mi się wypatrzyć to poszedłem tak ni w 5 ni w 10 przez jakieś głazy, zaliczając jakąś niewysoką kopkę z której liczyłem, że coś wypatrzę. Odpływ z Małego Żabiego Stawu zasypany śniegiem i później zamiast grzecznie iść polem śnieżnym do góry to wymyśliłem sobie, że szybciej będzie po lewej gdzie było trochę skał poprzetykanych trawkami. Zmieniłem kijki na czekany, założyłem kask, więc już wyglądałem prawie jak Lodowy Wojownik, tylko gracji poruszania się w mikstowym terenie po takiej przerwie brakło. Doszedłem do tego małego wzniesienia na zachód od stacji meteo i tam minęła godzina 7:20. Godzina o której słońce powinno wzejść, a ja powinienem być na szczycie. No przynajmniej na przełęczy. Tatry nabierają kolorów, robi się coraz jaśniej i cieplej, mimo tego w dalszym ciągu siedzę w polarze i kurtce bo jest zima i ma być zimno! Robię przerwę na zdjęcia, które jak się okazało w domu w sporej ilości nie wyszły bo jakimś magicznym sposobem na aparacie włączył się tryb makro który zdecydowanie się nie sprawdza przy fotografowaniu krajobrazu. Jem batona. Węgle przed wdrapywaniem się na przełęcz przydadzą się bo już czuję zmęczenie. Trening nóg na siłowni dzień wcześniej nie pomaga.
Widok na Niżne Tatry z Kral’ovą Holą z Żabiej Doliny
Wstaje słońce, do przełęczy ok pół godziny i jakieś 100-200 metrów w pionie. Jak się rozjaśniło to już nawet kopczyki widać. Teraz to już luz. Przejście do podstawy ściany przyjemne, zaskoczył mnie jedynie kąt pod jakim muszę podchodzić. Było to mega męczące i do najbliższego celu zostało już tylko powtarzać ręka, ręka, noga, noga. Można oddychać przez usta. Na przełęczy szczęka i tak mi opadła na ziemię i było wielkie WOW! Koprowy Szczyt na którym z Ewą byliśmy w totalnym mleku teraz w pięknych złotych kolorach, Mięgusze, Wołowy Grzbiet, Rysy, Wysoka i Kopky za którymi wychodzi słońce. PKP!
Złocisty Koprowy Szczyt
Wysoka i słońce wyłaniające się za Kopkami
Moja grań na tle Grani Baszt
Po krótkiej przerwie na zdjęcia podejmuję próbę przejścia granią na szczyt. Wyceniana jest na 0+, łatwiejszy wariant obchodzący trudności jest poniżej po wschodniej stronie, ale temperatura oscyluje w okolicy 10*C, a nie chciałbym pojechać z jakimś płatem śniegu. W pojedynkę wiadro psychy zamieniam na szczyptę rozsądku co tym razem prowadzi mnie na grań. Pierwsze metry nawet idą, ale im dalej w las tym więcej oblodzonej skały. Grań jest wąska i na prawdę stroma więc w razie upadku niezależnie z której strony chamowanie odbywało by się raczej kilkaset metrów poniżej. Nie wiem czy miejsce do którego dotarłem to pierwszy z trzech wierzchołków bo horyzont może być mylący, ale dalej postanowiłem nie rzeźbić i wycofać się klnąc na siebie w duchu jaki ze mnie głupek, że w takich warunkach w pojedynkę pcham się na mało uczęszczany szczyt. Będę musiał wrócić w sezonie letnim, albo przy solidniejszej zimie. Napociłem się żeby wrócić na przełęcz i już dawno się tak nie pospinałem raczkując do tyłu. Po wszystkim myślę przynajmniej dupozjazd w nagrodę! Ale gdzie tam – nawet na dupozjazd nie było warunku. Schodzę trochę niżej, uzupełniam kalorię i ruszam powoli w stronę parkingu tym razem w miarę za kopczykami.
Po prawej przełęcz od której szedłem w stronę szczytu
Lawinisko
Balon przy Wołowcu Mięguszowieckim
A, miało być jeszcze o niedźwiedziach. Bo zanim spotkałem pierwszych turystów i wróciłem na szlak to na skałach Kop Popradzkich wypatrzyłem dwa niedźwiedzie. Na początku myślałem, że to kozice, ale jednolite ubarwienie i inny sposób poruszania wyprowadził mnie z błędu. Były tak niby daleko, ale jak stałem sam poza szlakiem, a one na skałach niby daleko, ale na wprost mnie to adrenalinka jednak szybko podskoczyła. Po oddaleniu się wyciągnąłem aparat, ale bez dobrego zbliżenia można jedynie zgadywać co jest gdzie. Na koniec wycieczki płacę jeszcze 15 euro za parking który jest tak zapchany, że jadę jeszcze ponad kilometr między samochodami (a pamiętam jak z Markiem, Mańkiem i Kiełbasą ruszaliśmy stąd na Ganek, mimo wakacyjnego sezonu parking był darmowy z duuuuużo mniejszą ilością samochodów). Droga powrotna to korki… w stronę gór. Temperatura w Tatrach i okolicy – kilkanaście stopni na plusie i pełne słońce, temperatura w Krakowie i okolicy – jeden stopień na minusie i gęste chmury. 4,5 godziny w Tatrach, 6 godzin w samochodzie.